sobota, 28 lipca 2007

O tym, że ciekawym uczuciem jest być w domu...

Wzięłam sobie długą gorącą kąpiel... Z bąbelkami i z książką... Tylko wina brak, ale moi rodzice jakoś się nie zaopatrują w takie produkty, a sama jakoś oszczędzam ostatnio pieniądze. Poza tym nie wpadajmy w całkowite burżujstwo już, dobrze:) Słucham właśnie Brothers In Arms Dire Straits. Rozmarzyłam się trochę.
Ciekawe, prawda? Zwłaszcza, że plan generalnie jest taki, że wynoszę się stąd czym prędzej. Być może to ostatni moment, kiedy mogę sobie pochodzić nago po domu? Kto wie...
Teraz wszystko się zmieni, ale podjęłam sobie decyzję i o wiele lepiej się czuję, niż przed jej podjęciem. Bo teraz mam cel, do którego dążę. I wiem, że jakoś będzie, że się ułoży i że w efekcie wszystko będzie dobrze, choć jeszcze nie wiem w jaki sposób.
Poza tym odczuwam, jak bardzo moja rodzina się o mnie martwi, mimo wszystko. Bo przecież nie okazuje się wylatującemu z gniazda pisklęciu lęku przed tym, że jednak może nie rozwinąć skrzydełek, tylko rozpieprzyć się o ziemię, prawda? Ale to widać. I jakkolwiek mnie to wkurza, to oprócz tego mnie rozczula. A może w odwrotnej kolejności? W każdym razie troszczą się. To miłe. Choć z drugiej strony zastanawiam się, czy moja Mama naprawdę jedzie ze mną do Warszawy, żeby się zabawić, czy na kontrolę... Wolę wierzyć, że jedzie w celach towarzyskich. Zwłaszcza ze względu na moich Szanownych Gospodarzy.
A ja? A ja najchętniej od razu przeniosłabym się na stałe, ale muszę zachować przynajmniej pozory pozorów. Jeśli się uda, z wielką radością zostanę w Stolicy. Ale po pierwsze - nie zapeszać, a po drugie - nie palić mostów. A po trzecie - nie straszyć niepotrzebnie rodziców. Prawda?
Zastanawiam się, co spakować. Najchętniej zabrałabym wszystko. Wszystko, co decyduje o tym, że mój pokój jest moim pokojem. Wszystkie ważne dla mnie rzeczy, które w gruncie rzeczy nie są tak naprawdę potrzebne. Ale nie mogę. Bo a) nie dam rady wszystkiego unieść; b) chyba moi rodzice mogliby coś zauważyć. Będzie dobrze. Na razie zabieram zegar. Pokój bez zegara się nie liczy. Nie wiem, czemu.
I tak nie wiem, jak się z tym wszystkim zabiorę. Ale wiecie co? Pomyślę o tym jutro :D
Wniosek? Jest mi w domu bardzo dobrze, ale warunkiem koniecznym jest perspektywa rychłego wyjazdu. Bardzo kocham mój dom i zawsze będzie dla mnie domem. Ale... Najwyższa pora.
Będzie dobrze, zobaczycie :)

Pozdrawiam

piątek, 27 lipca 2007

O tym, że wróciłam...

Generalnie jestem wrócona i w sumie było fajnie. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co napisać, bo w sumie wiele się działo, ale nic takiego. Przynajmniej na Mazurach. Rutyna, wiecie. Nic ciekawego. Co nie zmienia faktu, że bardzo się z tego cieszę. Bo chyba wolę, żeby się nic nie działo, niż żeby się miało dziać wiele złych rzeczy, prawda? Obyło sie bez wypadków, przypadków, przypałów i innych takich. Raczej jestem z siebie dumna, bo w sumie widzę, że coraz lepiej sobie radzę, a moja dziewczynka zdała, więc wszystko dobrze się skończyło.
A teraz jestem w Warszawie. Co prawda jadę do domu jeszcze dziś, ale wracam w sobotę już na cały miesiąc. I wtedy sie dopiero zacznie. Nie powiem, żebym się tym nie denerwowała. Właściwie to dość mnie to niepokoi, bo nie mieszkałam jeszcze tak długo poza domem. Choć prawdopodobnie po tym miesiącu nie będzie mi się chciało już wracać. Przychodzi taka pora, że należy się z domu wynieść dla dobra siebie i reszty rodziny. Tak mi się wydaje i tak w sumie mówią wszyscy dookoła. Więc coś w tym chyba jest.
Trochę smutna sprawa jest z tym, że muszę napisać pracę magisterską. Moja pani promotor po przeczytaniu dość pobieżnym moich wypocin stwierdziła, że to jest do poprawy, a w ogóle to mam za mało literatury, a poza tym, to za szczegółowo. Sama nie wiem, jak się do tego zabrać i przeraża mnie wizja wzięcia IOeSa, bo nie wiem, czy sobie poradzę z pisaniem tej pracy, jak mnie nie będzie nikt motywował. Ponadto nie mam pojęcia, jakie są warunki i generalnie nic nie wiadomo. Trudno, nie. Zajmę się tym kiedy indziej. Scarlet O'Hara była mądrą kobietą :)
I jeszcze się boję kwasów. Ale mówią mi, że mam się tym nie przejmować, będę się starać, zobaczymy, jak mi pójdzie. Wierzę w moja silna wolę. Poza tym mam taka obawę, że... Hm... Jakby to sformułować? Chodzi o to, żeby nie pomylić się w ocenie sytuacji. W ocenie tego, co jest fizjologią, a co jest uczuciem i jakie to uczucie. I wydaje mi się, że zasada, że lepszy wróbel w garści nie do końca się sprawdza w sprawach sercowych. A Wam jak się wydaje? Nic to. Piszę enigmatycznie jak cholera, ale chyba jeszcze nie ma sensu wdawać się w szczegóły :)
Jak się pisze - szczegóły, czy strzeguły?
Napisz "detale".*
<<>>

Znacie mnie już trochę i wiecie, że lubię się martwić na zapas. Dlatego wszystko, co piszę o takich rzeczach należy brać przez pół, bo jeszcze z milion lat mnie, zanim sytuacja rozwinie się do tego stopnia, że będzie można się nią naprawdę przejmować. A póki co jest fajnie i należy się tym cieszyć. Wszystko będzie dobrze, a wiara czyni cuda.
Pozytywne wibracje. A co!

Pozdrawiam
--
* A. Sapkowski - Saga o Wiedźminie. Chrzest ognia bodaj.