piątek, 31 sierpnia 2007

O tym, że przynajmniej mam PMS...

Jak człowiek jest samotny, to cieszą go małe rzeczy, albo nie cieszy go nic. Ostatnio zarzucono mi, że nie wiem, co to jest samotność i nie zrozumiem tego, ponieważ nigdy jej nie przeżyłam. I obym nie przeżyła, powiedziano mi. Być może nie przeżyłam tak wiele, jak osoba, od której to usłyszałam. Pewnie tak jest. Ale wydaje mi się, że są różne rodzaje samotności. Ta sama osoba poinformowała mnie, że wszyscy żyjemy samotni wśród ludzi. Czy nie wydaje Wam się to sprzeczne? Mnie trochę tak. Wydaje mi się, że są różne rodzaje samotności. Tym niemniej człowiek i tak zawsze najgłębiej przeżywa własną. Teoretycznie nie jestem samotna, ale... Jedzenie posiłków w pojedynkę jest smutne. Nie lubię bardzo tego robić. Czasem wydaje mi się, że gdyby nie czysty fizjologiczny głód, to nie jadłabym sama. Może w ogóle bym nie jadła...
Generalnie moje dzisiejsze narzekanie składamy na karb zespołu napięcia przedmiesiączkowego i nie bierzemy go do siebie. W sumie tak sobie myślę, że cykl menstruacyjny jest uniwersalną wymówką niezależnie od jego etapu. Jest mi źle, bo jestem przed/po/w trakcie okresu albo przed/po/w trakcie połowy cyklu. Jem dużo niezdrowych rzeczy, bo - jak wcześniej. Jestem zła, bo... Sami rozumiecie, prawda? Ale z drugiej strony nieczęsto używam tego argumentu. Hormony są głupie.
W takich chwilach jak ta, kiedy w sumie powinno się spodziewać przynajmniej odrobiny zainteresowania od przyjaciół, ja jakoś go nie otrzymuję. Zapewne jest to wynikiem tego, że nie mówię o tym, że mi źle. A wiecie dlaczego? Bo nie chcę przeszkadzać, narzucać się i wpierdalać komuś w coś, co właśnie robi, albo nie psuć mu humoru, tudzież wszystko na raz. Bo takie cierpienie w samotności z poczuciem, że nikt mnie nie kocha, jest przeżyciem sprawiającym mi w pewnym sensie masochistyczną przyjemność. Pisałam kiedyś o tym już. Jest mi tak źle i taka jestem biedna i tak nikt mnie nie kocha i tak się nad sobą użalam i to jest takie żałosne, że tak się użalam - i tak dalej, pamiętacie? Zagłębianie się we własnego doła. Bo doskonale wiem, że jak teraz wyjdę z pokoju i powiem, że mi źle i trzeba się mną zająć, to ktoś się mną zajmie.
Tylko że ja nadal nie umiem mówić o moich uczuciach. To ludzie uczynili ten temat takim trudnym, powiedziano mi ostatnio. Jednak, jak przeczytałam niedawno gdzieś, porywanie się z motyką na słońce niewiele daje, a kijem się Wisły nie zawróci. Dlatego ja sama nie zmienię światopoglądu całego świata;/ Choć z drugiej strony teoretycznie kropla drąży skałę, zatem jeśli wszyscy, którzy myślą tak jak ja, tak jak ja nic nie robią, to nic dziwnego, że sytuacja się nie zmienia. I błędne koło się zamyka.
W takich chwilach jak ta po prostu przestaję wierzyć w mój optymizm. Zaczyna mi się wydawać, że wszystko to sobie wmawiam i oszukuję się, żeby nie wpaść w depresję. Ale zapewne niedługo mi przejdzie.
Generalnie przecież nie jest tak źle, wiecie? Szefowa powiedziała mi dziś, że nadaję się do pracy w banku. To bardzo miłe z jej strony. Zrobiłam pierogi, które wyszły doskonale chyba pierwszy raz w moim życiu. No i mam gdzie mieszkać, co jeść, mam przyjaciół... Mam też debet na koncie.
Kurde, jest mi źle i doskonale wiem, dlaczego jest mi źle. I kurde zostałam wystawiona do wiatru dzisiaj, jak na złość, przez człowieka, który nie ma pojęcia o tym, że mi źle... Że mnie w ogóle może być źle. Bo przecież to zawsze ja jestem ta od pocieszania, prawda. Zatem mam niegłębione pokłady optymizmu, dobrej woli i pomysłów na rozwiązanie wszelkich możliwych i niemożliwych problemów.
Czasem trudno jest być dobrym człowiekiem.
Tylko kot przychodzi się czasem przytulić.

It's good
isn't it grand?
isn't it great?
isn't it swell?
isn't it fun?
isn't it, nowadays?

There's men everywhere
jazz everywhere
booze everywhere
life everywhere
joy everywhere, nowadays.

You can like the life you're livin',
You can live the life you like.
You can even marry Harry
But mess around with Ike.
And that's good, isn't it?
Grand, isn't it?
Great, isn't it?
Swell, isn't it?
Fun, isn't it?
But nothing stays...
*

Od jakiegoś czasu męczy mnie ta piosenka. Dziś wydaje się dziwnie na czasie. Bo czyż nie jest bosko? Przynajmniej PMS mam, a to dobra wiadomość wbrew pozorom... Nie wszyscy mogą się tak cieszyć. Ale przecież będzie dobrze, nie?

Pozdrawiam
--
* Chicago The Musical - Nowadays

poniedziałek, 27 sierpnia 2007

O tym, że czasem wszystko się kończy...

Tudzież, że coś się kończy, coś się zaczyna, jak pisał Sapkowski. Wczoraj zabrałam resztę swoich rzeczy z domu. Czy dziwnie się z tym czuję? No nieco... To jest jednak coś, co nie do końca jeszcze do mnie dotarło. Śmieszne w sumie. Sama nie wiem, co o tym myśleć. Z resztą jestem zmęczona.
Nie podoba mi się też stan mojego konta, ale nie rozmawiajmy o finansach, bo to w prostej niemal linii prowadzi do rozmowy o szkole, a to nie jest dobry temat, z tego prostego względu, że nie mam głowy do tego dziś, ani nawet wcale.
Przeżywam etap zwany niewiadomo - tak pisane łącznie - i sama nie wiem, co się ze mną dzieje i co będzie dalej. Ale jakoś przyjmuję to ze spokojem. Coś w rodzaju podejścia na zasadzie, że sama nie wiem, co mnie czeka, więc się nie boję. Jakbym wiedziała, to mogłabym się denerwować, bo wiedziałabym, czego się boję. Czy to straszne? Chyba nie.
Przywiozłam sobie z domu krzesło, przywiozłam właściwie cały wystrój pokoju. Bardzo mi z tym dobrze, a lepiej będzie jeszcze, jak już sobie wszystko do końca poukładam, bo na razie, to jakoś muszę poczekać, aż powysychają rzeczy mi. Może jutro. Wszystko wskazuje na to, że będę miała jutro dobry poniedziałek, hahah... W sensie, że zaczęty pozytywnie i z weną i w ogóle ambitny z pracą i tak dalej. Albo i nie. Ale myślę, że tak...
Teraz jestem zmęczona, bo miałam pracowity weekend. A raczej szybki. W sumie przejechałyśmy strasznie dużo kilometrów i zrobiłyśmy kilka nagłych zmian planów. Lubię robić spontanicznie pewne rzeczy... To bardzo miła rzecz jest. Tylko teraz jestem przemęczona i mam natłok myśli i wrażeń. Przez to wszystko w ogóle nie poczułam, że tak naprawdę permanentnie i na stałe wyprowadziłam się z domu.
Trochę mi smutno, jak o tym myślę, bo jednak miny moich rodziców nie były... No nie wiem, widać było, że będzie im mnie brakowało. To dziwne. Wiem, że mimo wszystko będę tęsknić za domem. Choć tu, gdzie jestem jest mi naprawdę bardzo dobrze.
Ale... Pora ruszać dalej w życie z podniesioną głową i wiarą, że wszystko będzie dobrze. A wiecie, że kłamstwo powtarzane odpowiednią ilość razy staje się prawdą? W tej sytuacji odpowiedź na pytanie Czy to straszne? brzmi Tak. Ale należy być pozytywnej myśli, bo przecież szanse jedna na milion spełniają się w dziewięciu na dziesięć przypadków:)
Pozytywnie, a co...

Pozdrawiam

wtorek, 21 sierpnia 2007

O tym, że oksymoronem na dziś jest "dobry poniedziałek"...

Wcale nie będzie to wersja ocenzurowana...
Powiem Wam szczerze, że tak naprawdę, to wszystko w sumie bardzo dobrze się układa, ale są takie momenty, takie malutkie szczególiki, które po prostu są tak niesamowicie denerwujące, że naprawdę bardzo trudno się z nimi pogodzić. A najśmieszniejsze jest to, że tak w gruncie rzeczy, to sama się na to wszystko pisałam, nie do końca zdając sobie sprawę z konsekwencji...
Teraz to nie wiem, czy mam sobie pluć w brodę, czy mam się śmiać, czy mam płakać, czy walić głową w ścianę, a może po prostu...
Kiedyś kupię nóż i powyrzynam wszystkich w koło...*
Lub zaleję się po chamsku, w uczcie ślepców wezmę udział i jak pijak dam się zamknąć w pierwszej lepszej budzie...**

Ech, jak mnie to irytuje... A może to zwyczajny PMS? Choć chyba jeszcze na niego nieco za wcześnie jest, tak mi się wydaje. Nie ważne.
Generalnie... Może ja za bardzo narzekam? Przecież wielu ludzi dałoby bardzo wiele, żeby odbywać praktyki w takim trybie, jak ja właśnie to robię. Tylko, że mnie trochę jednak przeszkadza, że tak naprawdę to nic nie robię tam i pojawiam się tylko na kilka godzin. I nic się nie uczę i czytam sobie Pratchetta, albo się nudzę. Przecież to miły sposób odbywania praktyk. A pracownicy tej placówki są bardzo przyjaźni... Ale ja spodziewałam się przynajmniej jakichś prostych odmóżdżających zadań, a nie totalnego nieróbstwa i bycia ignorowaną. Kurcze, to nie jest tak, że oni nie są dla mnie mili... Oni po prostu nie mają dla mnie czasu. Jeśli nasze warunki nie spełniają Państwa oczekiwań, prosimy obniżyć oczekiwania. Czy to nie działa właśnie tak? Ktoś mógłby powiedzieć, że nie powinnam była spodziewać się niczego innego, ale mimo wszystko... Kurcze, nie irytowałoby to Was? Bo mnie mimo wszystko irytuje. Bo mam wrażenie, że tracę czas. Mogłabym przecież iść do normalnej pracy, gdzie nie dość, że coś bym robiła, to jeszcze by mi za to płacili, prawda... I czułabym się przez to podwójnie lepiej. A tak... Bezczynność... Denerwujące, bo takie praktyki absorbują pół dnia i nic nie wnoszą i nic nie zmieniają. Choć nie powiem, że momentami nie są wygodne, także nie narzekam tak całkowicie. Bo nie wypada.
Po drugie... Właśnie dowiedziałam się, że zabieg, o który staram się od hmm... Października zeszłego roku dobędzie się najprawdopodobniej dopiero w roku przyszłym. Tu należałby wstawić kilka linijek przekleństw i wyzwisk, ale nie chce mi się nawet wyzywać...
Poważnie zastanawiam się, czy nie zrezygnować z tego całego zabiegu, czy nie pierdolnąć tym wszystkim i olać system. Chciałam dobrze, naprawdę chciałam. Pomyślałam, co mi szkodzi, przecież to tylko na lepsze mi wyjdzie, jeśli to zrobię, ale... Do jasnej cholery! Czy warto tyle nerwów poświęcić temu, żeby mieć dobre oczy? Tyle nerwów i 6000 PLNów. Jak na jeden zabieg mam czekać półtora roku, to trzy zabiegi... Będę miała proste oczy już w wieku 30 lat... Czy warto? Przy czym nie wykluczone jest, że prawdopodobnie za ten czas będzie można to zrobić szybciej, łatwiej, przyjemniej i taniej. Bardzo mnie pani wkurzyła, zaprawdę powiadam Wam... Jeszcze mnie rzuca.
Poniedziałek, jak w mordę strzelił... I jeszcze mi się przypomniało milion rzeczy, o które miałam się spytać w sprawie komputera... Tak, wychodzi na to, że jestem komputerowym debilem i nie umiem nic zrobić, jak wymaga to jakiejkolwiek wiedzy przewyższającej funkcje dwuklika i entera. I w ogóle zajebiście mi się tydzień zaczął, prawda. I pewnie będzie padać po południu, żebym przypadkiem nie poszła na rower i nie odzyskała humoru, prawda...
Ale mimo to należy optymistą być. Poprzeglądam sobie oferty pracy, może znajdę coś ciekawego, co mi poprawi nastrój... A może pójdę na zakupy i kupię coś dobrego na obiad? Generalnie motto dalej obowiązuje i należy wierzyć, że wszystko będzie dobrze, bo dlaczego ma być inaczej, jak może być dobrze, nie?

Pozdrawiam
--
* Ja do Ciebie - happysad
** Epitafium dla Sowizdrzała - Jacek Kaczmarski

piątek, 17 sierpnia 2007

O tym, że wszystko mnie wkurwia... (notka pijana)

Tak, miałam kiedyś ambitny plan, żeby tu nie przeklinać i nie pisać bzdur i pisać poprawną polszczyzną. Ale z drugiej strony, kogo to obchodzi... I tak naprawdę do I give a damn, who reads it? To naprawdę nie jest mój problem, tylko czytającego, prawda? A teraz do rzeczy, o tym, co mnie wkurza...
W sumie należy przyznać z całą szczerością, że jestem pijana i chwała i sława firefoxowi za poprawianie ortografii... szkoda, że jeszcze sensu nie poprawia..
Generalnie jest mi smutno, bo nikt mnie nie chce i nikt mnie nie kocha. I mam jakiś zły timing... Chyba. Pamiętacie Kołysankę dla Nieznajomej i inne takie rzeczy? No więc, proszę mnie ukochać. Bo jest mi źle i upiłam się na smutno. Dlaczego jest już za późno...? Tak strasznie mi z tym źle, wiecie.. Ale teraz już czuję, że jest po ptokach... Szkoda. Naprawdę szkoda.
Nie wykluczam oczywiście, że się mylę, ale... Tak naprawdę to mam nadzieję, że się mylę... Sama nie wiem, ale jest mi źle, może mi się udziela ogólny klimat.
Proszę mnie kochać :)

Pozdrawiam

Edit: Generalnie to właśnie są efekty tego, że mam komputer w pokoju i mogę sobie pisać w nocy notki... Ciekawe, jak to wpłynie na jakość tego bloga? Przewiduję więcej takich rzeczy... To pewnie będzie jeszcze bardzej pokazywać, jaka naprawdę jestem... Rozpoczynamy rozdział pod tytułem "Magda - cała prawda o niej".
Buźka!
17 sierpnia 2007, 12:00

wtorek, 14 sierpnia 2007

O tym, że wszystko jest dziwne...

Nie wiem, czy już nie pisałam takiej notki, ale co tam. Generalnie wszystko jest dziwne, wiecie? I trudno mi to tak naprawdę opisać. Na przykład właśnie piszę do Was z komputera stojącego w moim pokoju w Warszawie. Komputer został uruchomiony przy wspólnym wysiłku chłopaków, a ja nie wiem, jak mam im dziękować, jak mam się odwdzięczyć. Oraz nie trafiam w prawy ALT:) Ale myślę, że uda mi się przestawić niedługo.
Ile pierwszych kroków można zrobić i jak bardzo niesubtelnym trzeba być. I dlaczego to wszystko jest takie ciężkie i dlaczego ja jestem taka głupia i nie potrafię się trzymać tego, co raz powiedziałam. Teraz tego żałuję...
Niewiadomo.
I tyle na dziś, bo nie chcę napisać za dużo. Ale generalnie to się cieszymy i wszystko będzie dobrze, bo przecież jak może być inaczej?

Pozdrawiam

środa, 8 sierpnia 2007

O tym, że wyprowadzanie się z domu wcale nie jest takie proste...

Nie wiem, od czego zacząć, wiecie. Generalnie podjęłam decyzję i dotrzymałam danej sobie obietnicy. Przynajmniej jak na razie. Nie zamierzam wracać do domu. Chciałabym, żeby moi rodzice się z tym pogodzili... Mój tata nie przyjmuje do wiadomości takiej opcji. To w sumie straszne. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że mnie teraz nie ma w domu... Więc przepadł ostatni łącznik... Kurcze - nie tak. Na pewno nie ostatni. Ale generalnie widzę, teraz coraz bardziej widzę, że w momencie, kiedy w domu nie ma już mnie i mojej siostry, rodzice przestają się starać. Starać się rozmawiać, żyć razem, a nie obok siebie. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. A myślałam, że właśnie będzie odwrotnie - druga młodość, kiedy dzieci nie ma już w domu... Liczyłam na to, że tak będzie. Chciałam, żeby tak było.
Bo niezależnie od tego, czy jestem tu, czy jestem w Irlandii, czy w domu... Niezależnie od tego, będę zawsze się przejmować nimi. Staram się z tego wyciągnąć jakąś prawdę ogólną. Ale nie wiem, czy to jest dobry pomysł, żeby rozbierać na podmiot i orzeczenie moją rodzinę właśnie tu. Zastanawiam się, czy lepszym rozwiązaniem nie jest próba porozmawiania z nimi. Jednak jest to - zdaje się - dość utrudnione przez odległość jaka nas dzieli. Wszak to nie jest rozmowa na telefon, prawda?
A może to nawet nie jest dobry pomysł, żeby się wpieprzać w ich życie? W sumie...
Czytałam ostatnio książkę Hellingera o ustawieniach rodzinnych i o tym, jak można sie uwikłać, albo raczej jak bardzo można być uwikłanym w sytuację swojej rodziny, nawet nie będąc tego świadomym. Hellinger mówi, że to co się dzieje pomiędzy rodzicami nie powinno wpływać na dzieci. Także czasem wydaje mi się, że nie do końca powinnam wiedzieć to wszystko, co wiem o związku moich... Ale teraz to na to już chyba za późno. Szkoda tylko, że nie potrafię się odciąć od tego i nie starać się dowiadywać, jak im idzie i co tam u nich... I nie przejmować sie tym, co słyszę. Kocham moich rodziców i wiem, że oni kochają mnie. Ale nie chciałabym popełnić ich błędów. Z tego zapewne wynika moja związkofobia i nieumiejętność bycia w związku i cały ten chory system, który stosuję wobec facetów. Jak myślicie, dlaczego nie mam faceta? Nawiasem mówiąc chyba najwyższa pora przejść na termin mężczyzna, prawda?
Sprawy damsko-męskie są trudne i bez obciążenia z jakim ja się borykam. Znając moje szczęście, to człowiek, którego pokocham też będzie miał jakąś przypałową przeszłość... Ale może właśnie się to uzupełni? Bo przecież powinno... Na tym polega miłość, że się uzupełnia, prawda?
Ale póki co to - wszystko jedno niewiadomo... W sytuacji, w jakiej sie znajduję, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać. No to se jeszcze poczekam, nie? Ale czekam i jestem pełna nadziei...
Miałam szukać rzeczy do pracy magisterskiej, a siedzę i piszę notkę. Czy to straszne? Trzymajcie kciuki za to, żeby mi się chciało tak, jak mi się nie chce... Bo nie chce mi się, ale i tak jestem pełna optymizmu i wierzę, że wszystko będzie dobrze. Bo będzie - tak czy siak:) Jestem pełna pozytywnych fluidów i chciałabym je rozprzestrzenić jak najszerzej, także przejmujcie je, przejmujcie i wierzcie razem ze mną, że wszystko będzie dobrze. To chyba będzie moje nowe motto.
Wszystko będzie dobrze!

Pozdrawiam

piątek, 3 sierpnia 2007

O tym, że nic nie jest typowe...

Mam coraz większe problemy z wymyślaniem tytułów dla notek. To głupie. Może powinnam zacząć je numerować? Ale wtedy to będzie takie typowe... Hehe...
Generalnie napisałam wczoraj piękną notkę o obchodach rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, o romantycznych spacerach po Starówce o zmierzchu i o tym, że czekam na Faceta przez duże FA - i oczywiście notka się skasowała, bo przecież byłoby nie ważne, prawda? Wkurzyło mnie to nieco, ale nie szkodzi. Już mi lepiej.
Zaczynam się aklimatyzować w Stolicy, rozbijam się tramwajami, autobusami i metrem po całym mieście i jest mi dobrze. Ciekawa jestem, kiedy do mnie dotrze, że już nie wrócę do domu.
Czekam na taki moment, kiedy na hasło dom pomyślę o tym miejscu, a nie o domu rodziców. Wiem, że nie można za szybko tego spodziewać, ale nie mogę się doczekać tego. Bo wczoraj właśnie doszłam do wniosku, że Warszawa da się lubić i pewnie przyjdzie taki czas, że pokocham to miasto, bo w sumie czemu nie? Pomimo korków i wielkich brzydkich budynków, Warszawa ma swój urok, jest tu inaczej niż tam, gdzie do tej pory mieszkałam. Ale czy to straszne? A może dom zawsze zostaje domem. Bo na przykład w moich snach jeśli są o szkole, to scenerią zawsze jest moja podstawówka, nawet jeśli ludzie są z liceum, albo uczelni. Więc pierwszy dom pewnie też na zawsze nim zostanie. Choć pora na zmiany.
Dziś w mojej empetrójce zabrzmiało Ch-ch-ch-changes ze ścieżki dźwiękowej od Shreka 2. Piosenka idealna do okoliczności. Z resztą sami sobie zobaczcie, jak chcecie. A zaraz po tej piosence, w ramach ciągu dalszego Shrekowej ścieżki dźwiękowej usłyszałam:

Gotta make a move to a
town that's right for me
Town to keep me movin'
Keep me gvoovin' with some energy.


No i co Wy na to...? W dalszej części można się dowiedzieć, że wciąż tylko gadam o przeniesieniu się, a tak naprawdę nic nie robię i że najwyższa pora się zabrać za to. No, czyż to nie jest nietypowe, że takie rzeczy się zdarzają? Czy to tylko zbieg okoliczności, że ładowałam ta empetrójkę przed wyjazdem na Mazury i ani razu nie zabrzmiały te słowa aż do dziś? Szczerze przyznam, że jestem beznadziejnie zabobonna, ale przecież widać, że to dobry znak jest, prawda?
I dlatego nadal jestem pozytywnie nastawiona i wierzę, że wszystko będzie dobrze. Bo będzie.
Przy okazji... Od poniedziałku zaczynam praktyki. Czy to nie boskie? Już od poniedziałku będę miała na co narzekać ;]
Generalnie jesteśmy szczęśliwi.

Pozdrawiam