niedziela, 29 listopada 2009

O tym, że chyba potrzebuję się podzielić znowu swoją beznazdzieją...

Czasem trzeba. Czasem rzeczy wcale nie wychodzą tak, jakby się chciało. Czasem mam już dość sztucznego uśmiechu i udawania, że wszystko jest w porządku. To naprawdę kosztuje wiele wysiłku. A czasem mam po prostu chciałaby siąść i gapić się w ścianę. Albo w telewizor. Albo w komputer. Tymczasem świat wymaga ode mnie aktywności...
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że to dobrze. Że aktywność jest lepsza. Powinnam coś robić, a nie siedzieć i myśleć, ale nie mam energii na to. Wystarcza mi tylko na tyle, żeby rano wstać i iść do pracy...
Kiedy ludzie pytają się, co tam u mnie, odpowiadam, że płacz i zgrzytanie zębów. Bo to prawda. Ale wierzę, że to przejdzie. Zawsze przechodzi.

Czekam na święta. Czekam na przerwę w pracy. Na zmianę. Zmiana powinna wyjść ze mnie. Czekam na siłę, aby tę zmianę przeprowadzić. Kiedyś będzie dobrze. Muszę sobie to powtarzać. Bo tylko na tyle na razie wystarcza mi siły...

Pozdrawiam.

PS.

Dziś wigilia Andrzeja. Czas wróżb... Proszę wywróżyć mi, że będzie dobrze...

M.

sobota, 14 listopada 2009

O tym, że nie mogę iść spać...

Nie mogę iść spać, choćbym chciała. A to dlatego, że nagrywam płytę. A to trwa. I trwa. Trudno.

Ponieważ nic konstruktywnego nie przychodzi mi do głowy, pomyślałam, że sobie napiszę na blogu kilka słów. Pewnie już zapomnieliście, że istnieję, tak dawno się nie odzywałam... Ach, jaka jestem żałosna, kierując te słowa do ludzi, których nie ma. Bo przecież nikt tego nie czyta, no chyba że powiem napisałam notkę na blogu, może przeczytasz? Tylko że ostatnio jakoś mi się nie chce. Śmieszne.

Nie chodzi o to, że nie miewam przemyśleń. Miewam, można nawet powiedzieć, że za wiele. Moimi przemyśleniami dzielę się werbalnie z ludźmi do których mogę gestykulować, bo mnie widzą. Z ludźmi, którzy nawet odpowiadają. Są interaktywni! Są tacy na świecie jeszcze.

A rzeczy które pisałam tutaj trzy lata temu... Takimi rzeczami przestałam się dzielić, bo już dawno się nimi podzieliłam. Ile razy można słuchać tego samego, ile razy można to czytać? Są limesy. Poza tym przemyślenia napadają mnie daleko, a na dodatek nie chce mi się już klikać.

Przemyślenia nie do powiedzenia zapisuję w kajeciku. I nikomu nic do tego, nawet mnie, bo pismo jest nie do odcyfrowania już po dwóch tygodniach. Ci, którzy chcieliby wiedzieć, niech mnie zapytają - może będę miała nastrój do zwierzeń. Zresztą niektórzy już nie muszą pytać. Ci którzy wiedzą - niech się nie martwią. Zawsze przechodzi.

Nie umarłam, czekam na zmartwychwstanie - pewnie koło marca albo kwietnia. Będę się odzywać.

W razie wątpliwości proszę o kontakt.

Pozdrawiam,
Madgalena

czwartek, 24 września 2009

O tym, że w sumie zawsze wychodzi jak zawsze...

Nie cierpię tchórzostwa. Zaprawdę powiadam Wam. I unikania konfrontacji. To smutne, że tak często musimy się z nimi spotykać i borykać. Ludzie nie rozumieją, że takie zachowanie jest po prostu brakiem szacunku dla innych, nie wspominając o tym, jak bardzo boli.
Otóż to! Boli bardziej niż klarowna odpowiedź, choćby była nie wiadomo jak zła. Naprawdę chciałabym, żeby uświadomiono sobie, że krótka odpowiedź przecząca powoduje mniejszy ból, niż pozostawienie człowieka, żeby zastanawiał się, czy może jednak... Albo dlaczego. I w sumie takie zachowanie pokazuje też, jakim się jest człowiekiem i jaki się ma stosunek do innych.
Dodatkowo należy zauważyć, iż kobieta, której się odmówi, jest mniej wkurzona niż kobieta, którą się oleje. Zapamiętajcie to sobie, Panowie. To taka dobra rada na przyszłość...

Poza tym zaczynam chyba wątpić w swoje możliwości i zalety, w swoją przebojowość i atrakcyjność, a także w perspektywy... Podobno perspektywa ma znaczenie, ale nie o taką perspektywę mi chodzi, niestety.
Nie lubię być tłem. Ani tą drugą, której imienia się nie pamięta... No dobra, przesadzam. To naprawdę wszystko jest w moim mózgu tylko. I to nie jest prawda, i tego będę się trzymać. Wszak, jak dziś już komuś wspominałam, potrafię sobie wmówić wszystko. Co prawda wydaje mi się, że chodzi raczej o wszystko co złe, ale jednak będę próbować.

Nie jestem przebojowa, nie przyciągam facetów jak magnes. Nawet nie jestem charakterystyczna. Co z tego, że mam ciekawą osobowość (jeśli nie liczyć oczywiście marudzenia, ale każdy ma swoje wady dla zrównoważenia zalet), skoro nikt nie zostaje na tyle długo, żeby się z nią (ze mną!) bliżej zapoznać? Bo tyle jest innych ciekawych na pierwszy rzut oka osób dookoła.
I to właśnie tak naprawdę jest smutne.
I już słyszę, jak wszyscy wołają, że to ja jestem lepsza, a nie Ci ciekawsi na pierwszy rzut oka - ale to nic nie zmienia. Nikt nie zostaje na tyle długo by to docenić.

Powiedziano mi ostatnio, że za bardzo skupiam się na sobie i na tym, jaka jestem i jak jestem odbierana. Nie mam tyle pewności siebie, żeby powiedzieć jestem, jaka jestem, a jak się nie podoba, to spierdalać! A chciałabym może. Może? Nie wiem. Bo stąd już tylko krok do punktu wyjścia. Dopóki sama siebie nie zaakceptuję i nie pokocham, to jak mogę oczekiwać tego od innych? Prawda?

I z tą myślą - kończę. Może zrobię jeszcze dziś coś konstruktywnego, na przykład powieszę pranie.

Pozdrawiam.

poniedziałek, 21 września 2009

O tym, że dwa tygodnie bez netu do dużo...

Albo mało - zależy jak na to patrzyć. Generalnie dało radę, nawet nie było tak źle. A teraz już mam net z powrotem i jest dobrze. Czy lepiej? Nie wiem. Przez te dwa tygodnie miałam porządek w domu i robiłam konstruktywne rzeczy... Teraz pewnie będzie z tym gorzej, bo założyli mi też kablówkę, a to straszny czasopożeracz.

Będę się jednak starać dzielić mój czas na rzeczy odmóżdżające i wręcz przeciwnie. Umużdżające? Trudne słowo. Myślę o napisaniu czegoś, ale to na razie plany. Każdy kiedyś chciał napisać książkę, prawda? No to może się uda, jak mi wystarczy samozaparcia, a samozapłon nie będzie słomiany. Trzymajcie kciuki, trzeba coś robić w życiu i odrywać się od szarej samotnej rzeczywistości.

Oczywiście nie jestem samotna, mam przyjaciół, z którymi się doskonale bawię, o których wiem, że zawsze mogę na nich liczyć, którzy dla mnie są i słuchają, nawet jak bredzę tak bardzo od rzeczy, że wręcz zbliżam się do nich z przeciwnej strony. Chciałam moim przyjaciołom za to podziękować z tego miejsca. Nawet jak tego nie czytają... Tym, co nie czytają, powiem prosto w oczy, tym co czytają - też, tylko proszę się upomnieć w odpowiednim momencie.

A tymczasem znowu zastanawiam się nad sobą i nad tym, czy aby na pewno wszystko ze mną w porządku. I, jak zwykle, dochodzę do wniosku, że chyba raczej jednak nie... Po raz kolejny zrobiłam to samo. Okazuje się, że mimo wszystko lepiej niż werbalizacja idzie mi kontakt fizyczny. Oraz oczywiście następujące potem przemyślenia w stylu "co ja zrobiłam!" i "co dalej?"
Generalnie powinnam się już przyzwyczaić do tego, jak to zrobili moi przyjaciele... A jednak za każdym razem sobie powtarzam, że to ostatni raz... I wychodzi jak zawsze. Trudno.
Chciałabym, żeby tym razem to się tak nie skończyło jak zawsze. Zbyt ciekawie się zaczęło. Jasne jest, że zdecydowanie za wcześnie na jakiekolwiek rozważania, bo do żadnego sensownego wniosku się nie wydedukuje. To jednak, jak wiecie, nigdy mi nie przeszkadzało. Staram się zatem zająć czymś konstruktywnym. Na przykład pisaniem tej książki... Zobaczymy jak mi pójdzie.
Z pisania rzeczy, zamierzam też napisać smsa, ale to jutro. I zobaczymy. Nie nastawiam się. To dobrze.
Bezpośredniość powinna być cnotą, a ludzie powinni mówić, co myślą. I nie owijać w bawełnę. Byłoby prościej. Tak myślę.

Jestem głodna. Wspominałam już, że ograniczam jedzenie. Pewien rolnik postanowił swojego konia oduczyć jedzenia. Prawie mu się udało, ale koń zdechł... Ja co prawda nie zamierzam się posuwać do tak drastycznych środków, ale przydałoby mi się zgubić parę kilo. I centymetrów tu i ówdzie. Trzymajcie kciuki. Może nawet zacznę znowu ćwiczyć i robić brzuszki? Skoro już nie siedzę tak długo w pracy, to przecież mam czas na rozwijanie się nie tylko duchowo... Może powinnam sobie sprawić rower stacjonarny? Tak jakbym miała na niego miejsce w mieszkaniu, haha...

No nic, ponieważ zaczynam już przechodzić w bełkot, to kończę powoli. Uruchomił mi się słowotok, bo wierzę, że się za mną stęskniliście i pragniecie mnie czytać.

Pozdrawiam wiernych i wytrwałych czytelników i skrytoczytaczy!
teneniel.

piątek, 4 września 2009

O tym, że jest nowy miesiąc...

A że jest nowy miesiąc, to zawsze (oprócz wielu rzeczy, które są dobre) niektóre rzeczy idą źle.
Mnie na przykład odłączyli internet. Nowy dostawca usług dostarczy je dopiero 16 września. Co oznacza dwa tygodnie odcięcia od świata. Dobrze, że mam "Przyjaciół", których mogę oglądać. Hehehe...


Postanowienie pourlopowe. Schudnąć. Zapisać się na basen. Umyć okna. Nowy miesiąc - nowe rzeczy.

I fajnie. Aha, w sobotę idę do zoo.

Pozdrawiam.

niedziela, 30 sierpnia 2009

O tym, że wszystko co dobre kiedyś się kończy...

Powiedzenie głosi, że wszystko co dobre, szybko się kończy. A może czasami trwa dalej, tylko nie wydaje nam się już takie dobre. Ja tam nie wiem. Urlop to dobra rzecz i faktycznie mógłby nie kończyć się tak szybko, ale z drugiej strony gdyby urlop nigdy się nie kończył, to byłby jak praca i nie sprawiałby już tyle przyjemności, prawda? Przynajmniej tak mi się wydaje.
A tak naprawdę chodzi o to, żeby przekonać siebie i otoczenie, że wracanie do pracy po przerwie to dobra rzecz. I że praca jest dobra. Autosugestia czyni cuda i trzeba się motywować. Człowiek po urlopie ma być wypoczęty i z ochotą wracać nawet do najgłupszych obowiązków. I tak trzeba.

Zatem. Po urlopie z werwą wracam jutro do biura, a w bonusie wieczorna impreza. I fajnie.

Następne wolne w listopadzie.

Pozdrawiam.

czwartek, 20 sierpnia 2009

O tym, że są takie miejsca na świecie...

Są takie miejsca na świecie, gdzie można kłaść się spać po czternastej...
Są takie miejsca, gdzie można za dwadzieścia złotych zjeść syty obiad z piwem...
Są takie miejsca na świecie, gdzie można wziąć prysznic i umyć włosy w misce ciepłej wody...
Są takie miejsca, gdzie piwo kosztuje dwa złote i jest dobre...
Są takie miejsca na świecie, gdzie wszędzie jest blisko, a jednocześnie jest święty spokój i dociera cywilizacja...
Są takie miejsca, gdzie można leżeć na trawie w piżamie i pić kawę i palić papierosy...
Są takie miejsca na świecie, gdzie jest dobrze...

Leżajsk - chce się leżeć!

Szkoda, że już koniec... Ale jeszcze nie koniec urlopu. Będzie dobrze. Mam wenę na odpoczywanie. I naprawdę się wyspałam.

Pozdrawiam.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

O tym, że na urlopie jest fajnie...

Wspominałam o piwie za 3,50 PLN w lokalu za pół litra? Dobrym piwie... Wspominałam o ogródku z trawką i małą ilością mrówek, w którym można się położyć i opalać? A wspominałam już, że jest boska pogoda?

A wspominałam, że wieczorem można sobie puścić zajebisty serial z płyty?

No i boskie towarzystwo też jest niczego sobie.

O piwie już wspominałam, prawda?

Pozdrawiam z urlopu.
Magda

piątek, 14 sierpnia 2009

O tym, że mam urlop...

Mam wolne do końca sierpnia. Jestem w Leżajsku! Mam internet!

To zabawne - jestem dzieckiem cywilizacji. Ale dobrze się czuję. Mam wolne!

Jestem na urlopie i mam wszyszystko w... wiecie gdzie.

Do przeczytania kiedy indziej - teraz się relaksuję!

Pozdrawiam,
Magda.

wtorek, 21 lipca 2009

O tym, że jestem smutkiem...

I AM SADNESS - powiedział Śmierć do Alberta.* Ciekawe i jakże trafne. Ja też jestem nim-smutkiem.

Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Nie ma dla mnie studiów, nie ma dla mnie wakacji, nie ma dla mnie faceta. Nie ma dla mnie nadziei? Niewykluczone.
Jak każdy dołek, i ten w końcu przeminie - zamieni się w górkę, która dzięki głębi dołka wyda się jeszcze wyższa... A na razie muszę się pomęczyć. Czekam na urlop. Wiem, że odpocznę. Nie wiem tylko gdzie i jak. Ale to się przecież okaże, prawda? Prawda. Zawsze w końcu jest dobrze. W końcu.

Zatem czekam. Znowu czekam, zamiast wziąć sprawy we własne ręce. Ale jakoś mi się nie chce. Nie mam dla kogo. Słyszę te głosy wołające, że dla siebie... Tylko że pod tym względem jestem wyjątkowo nieegoistyczną istotą. Trudno, nie?

A poza tym? Byłam dzielna i przypłaciłam to wieczorem wypełnionym własną histerią - cóż, musi być równowaga w naturze. Oczywiście to dobrze. Szkoda, że nie wiem jeszcze, dlaczego dobrze. Ale kiedyś się dowiem. Z perspektywy czasu wszystko wygląda lepiej. Czyż nie?

Kiedyś będzie dobrze.

Choć miłości koszt na pamięć znam
Nikt w swym uczuciu nie chce być sam.
I choć upadku znam straszny ból,
Drabinę stawiam pod obcy mur,
By wspiąć się na najwyższy szczyt
I niebu skarżyć się.

Każdy wytłumaczyć chce, co tylko jedna ja wiem.
*

Straszne, acz piękne.

Pozdrawiam.
--
* Terry Pratchett w serii Świat Dysku
** Flash Creep - Ja Wiem

środa, 8 lipca 2009

O tym, że przegapiłam czerwiec...

No tak, można powiedzieć, że trochę się zaniedbałam jeśli chodzi o pisanie notek... Tym niemniej najwyraźniej mam jakichś czytaczy, bo przed chwilą przeczytałam nowy komentarz do notki z sierpnia 2007. Musiałam się nieźle nasilić, żeby skumać, czego dotyczył mój smutek... Ale wiem już. Z perspektywy czasu - nic złego się nie stało, a nawet więcej, dobrze się stało, że tak się wtedy stało, a nie inaczej.

Przy okazji - anonimowe komentarze nie są fajne... Warto choć pseudonim jakiś podać, prawda?

Swoją drogą, that brings back memories... Sierpień 2007 to były moje początki w Warszawie. Zaczynałam wtedy praktyki w banku i wszystko było takie nowe i przerażające. Daleką drogę przeszłam przez te dwa lata. Tak - bo to już dwa lata będzie niedługo, jak tu mieszkam. Dobrze. Nie jestem już tamtą Magdą, która miała czarny wystrój bloga i była pogrążona w depresji.
Jest to poniekąd przyczyna spadającej częstotliwości i jakości notek. Kiedyś... Wtedy miałam tylko klawiaturę i monitor. Teraz mam ludzi, którzy chcą mnie wysłuchać. To naprawdę wiele i jestem wdzięczna żonie mojego chrzestnego, że zajęła się żeglarstwem. To właśnie przez to wszystko się zaczęło, jak miałam jeszcze kilka lat...

A teraz? A teraz mam dwadzieścia pięć i prześladują mnie rozwodnicy. No dobrze, może to lekka przesada. Na razie było ich dwóch, z czego jeden dopiero w trakcie rozwodu. Ciekawa jestem, czy mu się udało, bo jakoś przestał się odzywać.

Zadziwiająca rzecz stała się - mianowicie nie mam czasu. Wciąż jestem gdzieś w rozjazdach, wciąż z kimś wychodzę, spotykam się, robię coś. Spełnienie marzeń, prawda? Zwłaszcza, jak się przeczyta początki tego bloga, kiedy jeszcze miał na sobie uschnięte drzewo i był czarny (podobał mi się ten layout). Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie znalazła powodów do narzekania, prawda? Że zmęczona, niewyspana, nie mam kasy, nie mam czasu dla siebie, nie mam kiedy odpocząć, zrobić prania, posprzątać, czy napisać notkę.
Wszystko to, co kiedyś pisałam tutaj, teraz przekazuję werbalnie moim przyjaciołom. Łatwiej jest powiedzieć, szczególnie jak się ma cierpliwego słuchacza. Jak posiadam kilkoro takich ludzi.

Jest też jedna osoba, która nie chce ze mną rozmawiać. Choć obiecała, że napisze... Że się odezwie. To smutne. I boli. Ale nie szkodzi.
Dorosłam. Potrafię sobie z tym radzić. Umiem podejść do pewnych rzeczy zdroworozsądkowo i powiedzieć sobie dość. Przynajmniej w większości przypadków. Żal mi tylko znajomości, bo to wspaniały człowiek jest, przynajmniej tak mi się wydaje, a jednak nie chce pozwolić mi poznać go bliżej. A ja - jako kobieta - jestem bardzo ciekawską istotą. No ale cóż, mówi się trudno, żyje się dalej. Czeka się na kolejną okazję to porozmawiania. Do porozmawiania i nic więcej. Może następnym razem, pewnie już w listopadzie, się uda. Porozmawiać. A zakłady niech sobie idą. Kolejny raz zamierzam zastosować się do rady mojej Czcigodnej Macierzy i zachować klasę. W tej, jakże z wielu względów trudnej sytuacji, jest to szczególnie istotne.
Mimo iż nie jesteśmy już w liceum, kiedy to każde jedno spojrzenie lub gest odczytywane jest przez wszystkich jednoznacznie jako pretekst do plotek, trzeba jednak uważać, co się robi, bo nasze czyny wpływają nie tylko na nas. Choć wielu powie, że to co robię to moja i tylko moja sprawa, to nie przeszkadza ludziom wyciągać pochopnych wniosków i oceniać.
Dziwię się sobie, bo znalazłam się w sytuacji, w której zastanawiam się co ludzie powiedzą? Ale może tak właśnie trzeba?

Fakt, jest mi przykro. Boli mnie też ego. Nawet chyba trochę bardziej niż powinno. Ale jednak żal.

No cóż, czerwiec był pełen emocji i innych takich. Wyjazdów. Spotkań. Koncertów. Plan minimum został zrealizowany.
Dalszy plan jest taki, żeby bawić się, póki się da. A we wrześniu wrócić do rzeczywistości i zająć się dalszym życiem. Znowu być odpowiedzialną i przestać olewać.
Zachować tylko motto: Nie możesz wkurwiać się na coś, na co nie masz wpływu.

I już.

Jest dobrze. Będzie dobrze. Łów, łów, łów tą łódź! Wcale jej nie musisz psuć!

Pozdrawiam.
Magda

poniedziałek, 25 maja 2009

o tym, że nagle jestem strasznie zabiegana...

Zarzucono mi dziś, że nie znalazłam sobie jeszcze następnych studiów. A ja nawet nie mam czasu, żeby sobie spokojnie usiąść przed kompem i notkę napisać, a co dopiero szukać uczelni... Prawda?
No nie wiem, nie mówię, że to jest złe, bo przecież nareszcie mam jakieś życie. Tylko trochę jestem zmęczona. Właściwie to się cieszę. Nie siedzę już tyle w pracy, wychodzę wciąż, nie dosypiam. Standard. Dobrze.
Już niedługo koncert. A wcześniej też kroją się jakieś większe wyjścia i spotkania. Naprawdę się cieszę. Czekam też na urlop. Taki, żeby nie biegać, tylko sobie odpocząć - mieć przez chwilę spokój i nigdzie nie pędzić. Ale to jeszcze przyjdzie na to czas. Urlop dopiero w sierpniu. Pomyślcie ile jeszcze się może do tego czasu wydarzyć.

Jabkby się cieszymy!

Pozdrawiam.
M.

poniedziałek, 18 maja 2009

O tym, że kolejne etapy pokonuję w mojej drodze w przyszłość i dorosłość...

I zgubiłam wątek. Tak to jest, jak człowiek próbuje pisać rzeczy, jak jest w pracy i ma inne rzeczy do roboty. Tytuł wydawał mi się wielce sensowny w tamtym momencie. A teraz już nie wiem. Nie ważne może?

Generalnie - jak to jest być magistrem? Tak samo jak nie być... Nic ciekawego. A poza tym? Te etapy są prawdą. Obroniłam się, byłam na juwenaliach, a teraz nawet pojechałam na Kubryk. I było fajnie.

Zostało mi jeszcze Flogging Molly. To miłe. Bo już niedługo. A potem się zobaczy.

Dokonałam kolejnych odkryć dotyczących mojej osobowości i samoświadomości. I tego, czego pragnę, a czego nie pragnę, a wręcz przeciwnie... I co w związku z tym, że wiem? No nic. Może się trochę lepiej czuję? A może po prostu jestem głodna?
Jestem dużo pewniejsza siebie, ale jestem też mało asertywna. Chyba nawet za mało... I jeszcze... Nie wiem, co jeszcze.

Jestem zmęczona. I to fizycznie, bo specjalnie sobie nie pospałam w ten weekend. Ale to wszystko nie szkodzi... Bo po raz kolejny odkrywam siebie i rozwijam się. Czuję, że dokądś zmierzam. To dobrze.

Mam tylko nadzieję, że nie będę musiała za pół roku kłamać, że jestem w związku z kimś, w związku z tym wszystkim, co miało miejsce... Skomplikowane? Nie ważne. Zobaczymy... Czasami lepiej jest poczekać.

Pozdrawiam.

czwartek, 7 maja 2009

O tym, że jestem magistrem...

Jutro impreza :)

Pozdrawiam,
mgr Magda

wtorek, 28 kwietnia 2009

O tym, że już niedługo prawdopodobnie będę magistrem...

Czy to nie wspaniałe? Los daje mi wszystko czego tylko może oczekiwać piękna młoda bogata inteligentna kobieta sukcesu. Naprawdę. A ja jak zawsze pragnę czegoś innego. Nie mówię, że więcej... Choć nie jestem w stanie powiedzieć z czego byłabym skłonna zrezygnować na rzecz czegoś innego, to jestem pewna, że z czegoś na pewno. Póki co, nikt nie kazał mi wybierać, nikt nie dał mi alternatywy... Bez lęku, bez euforii - tylko głupia wieczna wieczność wciąż...*
No może to nie do końca prawda, bo przecież denerwuję się i lękam zbliżającego się milowymi krokami egzaminu. Ale w sumie, czyż to nie jest tylko kolejny egzamin, którym się denerwuję? Czy to nie jest kolejna powtórka z rozrywki? Wciąż i wciąż to samo...
I nic nowego. I nic się nie dzieje. Niewątpliwie lepiej, jak się nie dzieje nic, niż jakby miało się dziać źle, prawda? Też tak myślę. A jednak...
Na skrzydłach nocy unieść się chcę, monotonne przerwać sny, od początku zacząć żyć...* I jeszcze żeby moich pragnień ktoś nareszcie pojął skryty sens*, bo ja sama nie do końca je pojmuję. Ale generalnie me serce to dynamit, tylko iskry mu brak...*

I już. Powinnam zamiast czekać na grom z jasnego nieba, zebrać się w sobie i coś ze sobą zrobić, wyjść do ludzi i kogoś poznać. Robić rzeczy... Ale ja, jak zwykle, nie mogę się zebrać.
Na razie - obrona, juwenalia, Kubryk, koncert Flogging Molly, a potem się zobaczy. Może Magda Marysia Barcelona? W końcu gdzieś trzeba jechać na urlop, prawda?
Kto wie, może przestanę pracować po dziesięć godzin i więcej?

Niewiadomo.

Pozdrawiam.
M.
--
*Wszystkie fragmenty pochodzą ze spektaklu Taniec Wampirów

sobota, 18 kwietnia 2009

O tym, że dawno mnie tu nie było...

Nie mam mózgu. Złożyłam pracę - obrona w ciągu miesiąca. Nic się nie dzieje. Nie myślę i jest mi z tym lepiej, niż jak się muszę zastanawiać i rozważać rzeczy. Poza tym jestem permanentnie zmęczona.
Powinnam się uczyć do obrony, albo iść na zakupy, albo się jakoś ogarnąć. Mam pierwszy dzień spokoju od niepamiętamkiedy. I sama nie wiem, co ze sobą zrobić, bo nic mi się nie chce... Czy to straszne?
Z tym celem to dalej aktualne. Nie wiem, po co to wszystko. To wszystko, co jeszcze przede mną...
Nie mam weny.
A Wy?

Pozdrawiam.

niedziela, 29 marca 2009

O tym, że na każdy wypadek ktoś kiedyś napisał piosenkę...

Straciłam cel... Poniekąd. W piątek bardzo cieszyłam się, że nadchodzi pierwszy weekend, kiedy nie muszę pisać pracy magisterskiej. No bo wysłałam ją już do promotorki i jadę na omówienie w czwartek. Zatem - pierwszy tak naprawdę wolny weekend. A tymczasem trochę się nudzę. Kiedy człowiek szuka wymówki, żeby czegoś nie robić jest zdecydowanie lepiej, niż jak człowiek szuka wymówki, żeby się nie nudzić. Dziwne.
W każdym razie poniekąd się cieszę.

Odkryłam też piosenkę, którą śpiewa moja praca magisterska cichutko nocą, kiedy czuje się samotna i porzucona...

Chcę już poddać się
Chciałabym oddać się
A jeśli sama ma to zniszczyć mnie
I tak się sama nie obronię …


Tekst pochodzi z Tańca Wampirów. Kiedyś przyjdzie taki dzień, że Roma znowu zacznie grać ten spektakl. I wtedy ja tam będę. Pamiętacie, jak byłam opętana Upiorem? Teraz jest gorzej. A gorzej jest dlatego, że oprócz wampirów wokalnych, osaczają mnie wampiry literackie. Może to jednak nie jest najlepsze słowo... W każdym razie czasami bywa tak, że człowiekowi pada na mózg i wtedy wszystko co, go otacza, jest w jakiś sposób powiązane z tym, co mu na ten mózg padło. U mnie się to nasila... Ale myślę, że jeszcze z miesiąc i mi przejdzie.

Powinnam teraz odpocząć, żeby ze świeżym umysłem pojechać w czwartek do Katowic na seminarium. Trochę się boję, że się dowiem, jak bardzo głupia jest ta moja praca. Ale nic to. Chcę, podobnie jak ona, mieć to już za sobą i przejść do następnego etapu mojego życia, jakikolwiek by on nie był.

A tymczasem trochę się nudzę. Dziś zmiana czasu. Zorientowałam się w okolicach godziny siedemnastej. Jak to o mnie świadczy? Dobrze, że sobie przypomniałam, bo nieźle bym wyglądała, spóźniając się jutro do pracy.

Wolałabym iść spać, choć powinnam wyjść z domu i coś ze sobą zrobić. A tak tylko siedzę. Może powieszę pranie. Na wieszanie prania na pewno też jest jakaś piosenka. Bo to prawda, że do każdego nastroju jest piosenka. Jest ich wiele. Chciałabym mieć z kim się tym wszystkim dzielić. A Wy?

Podobno mnisi tybetańscy...


Pozdrawiam,
M.

niedziela, 15 marca 2009

O tym, że już niedaleko...

Jeszcze mi zostało do napisania podsumowanie. I wstęp.
Co się pisze we wstępie i podsumowaniu? Zwłaszcza, jak się nie wie, jaki jest cel pracy i czy są jakieś wnioski? Sama nie wiem...
No ale nic. Będzie dobrze. Widać koniec. Teraz trzeba się tylko sprężyć i zdążyć. I wreszcie koniec.
Weekend uważam za udany i produktywny. Mimo wszystko.

Trzymajcie kciuki!! Już niedługo.

Pozdrawiam.
M.

wtorek, 10 marca 2009

O tym, że ciężko się wychodzi wcześnie z pracy...

Wcześnie oznacza o szesnastej. Ale dziś prawie mi się udało. Pół godziny w jedną czy w drugą? Co tam. Choć raczej tylko w jedną...
I przyszedł pan o powiedział, że mam szczelną instalację gazową. Czy to nie wspaniałe? Trudne jest życie, kiedy większość usług udzielana jest w godzinach, w których człowiek siedzi w pracy. Muszę nabrać dystansu i przestać tam nocować. Jutro lekarz. Zobaczymy, co pani doktor mi powie. Wizyta oznacza, że jutro też muszę wyjść o szesnastej. Może warto rozpocząć nową świecką tradycję?

Oprócz pracy magisterskiej, która generalnie męczy i nie przestaje, inne rzeczy człowiekowi chodzą po głowie. Jedną z nich jest próba uwolnienia się od Upiora. Niełatwe zadanie, zaprawdę powiadam Wam. A jednak powoli chyba się udaje. Widzicie Agatus zaraziła mnie jedną taką piosenką. Dla ułatwienia zarzucam linka. Rzecz pochodzi z przedstawienia Romeo i Julia. I nic więcej nie wiem. Oprócz tego, że jest piękne i nie mogę przestać tego słuchać. Zobaczcie sobie, posłuchajcie, warto, warto. I jak to jest, że od razu zawsze wiadomo, który to Merkucjo? Śmieszne, prawda?
Należą się tutaj Agatus podziękowania za udostępnienie ścieżki dźwiękowej w całości. Dziękuję, dziękuję!
Ciekawe, czy kiedyś zaadaptują to do Romy? Może... Chyba mam nadzieję.

Inna ciekawostka jest taka, że śnią mi się rzeczy - wiele dziwnych różnych rzeczy, takich że zaczynam się martwić o mój mózg, bo chyba za wiele ma spraw do uporządkowania, że tyle mi się śni, a ja jakoś nie mam wrażenia, że coś się dzieje w moim życiu. Tajemnicze, zaprawdę powiadam Wam. I śniły mi się rubiny na dnie morza. Tutaj jest strona zespołu Betty Blue, którego piosenka Ucieczka Grzesznych opowiada o rubinach. Może nawet o tych. Nie wiadomo.

Powinnam się zresetować, a jakoś nie mogę. Chciałabym pojechać do rodziców, ale nie pozwala mi na to czas, ani budżet, ani postanowienia. Muszę najpierw skończyć tą utrapioną pracę. Choć tak naprawdę to ja się czuję utrapiona (trap = pułapka) przez tą pracę. Trudno nie?

Nadal brak czasu, ale będzie dobrze. Prawda?

Pozdrawiam,
M.

środa, 4 marca 2009

O tym, że brakuje mi czasu...

Umyłam naczynia. Kupiłam w końcu kosz na brudy. Oddałam krew na badania. Zrobiłam prześwietlenie zębów. Uprałam staniki. Nie odkurzyłam. Nie oddałam butów do szewca. Nie oddałam spodni do poprawki. Nie napisałam pracy. Wyszłam z domu koło siódmej, wróciłam przed dziewiątą. Wieczorem...

Kiedy?
Jutro Upiór. Potem Marcin. Kiedy?

Ratunku.

Pozdrawiam.
M.

niedziela, 1 marca 2009

O tym, że zwracam uwagę...

Zauważyłam taką prawidłowość dzisiaj u siebie, że pierwszym na co zwracam uwagę przy poznawaniu nowego faceta jest to, czy ma obrączkę. Jak to o mnie świadczy? Chyba nie za dobrze... Prawda? Może powinnam się wybrać do psychoanalityka, który powie mi, co tak naprawdę czuję. I może wtedy mogłabym przestać analizować się sama... Choć nie wierzę w to, że mogłabym kiedykolwiek chcieć przestać. Wszak introspekcja i autoanaliza to moje życie. I wiem, że wszyscy mają już dość tej mojej cechy... Zresztą nie ważne.
Oglądałam ostatnio taki film He's just not that into you. Po polsku nazywa się Kobiety pragną bardziej, ale ten tytuł jakoś nie leży mi w kontekście. Film, jakkolwiek amerykański i nie do końca mądry, dał mi wymówkę do zastanawiania się i analizowania. Tak, tak. Zaraz po wyjściu z kina stwierdziłam, że przekazem tego filmu jest usprawiedliwienie kobiecego dorabiania teorii do każdego gestu ze strony faceta. Co prawda nie można tego robić bezkarnie. Ale można to robić. Postanawiam więc to robić. Wszak introspekcja i autoanaliza to moje życie - nie pozostało mi nic innego...
Mogę zatem do woli zastanawiać się, dlaczego pierwszą rzeczą, na którą zwracam uwagę jest obecność obrączki... Choć właściwie chyba nie ma nad czym się zastanawiać, prawda? Logiczne. Nie?
I jakże smutne... Trudno, nie?

A tymczasem byłam na koncercie Flash Creepów. Było bosko. Popłakałam sobie do nowego utworu. Zamieniłam zdanie czy dwa z zespołem. No może więcej. Okazuje się, że można czasem samemu gdzieś się wybrać. Bo na miejscu też jest ktoś.

Bełkot mi dziś wychodzi z tego pisania...

Powiedzcie mi lepiej, jak to działa, że czasem kogoś ciągnie do kogoś, do kogo nie powinno, kiedy się na to popatrzy obiektywnie? Nie chodzi mi tu o kogoś będącego w innym związku, czy coś równie nieodpowiedniego. Chodzi sytuację, kiedy obiekt obiektywnie nie wydaje się pociągający. A jednak podmiot odczuwa potrzebę bliższego poznania, dąży do spotkań, inicjuje rozmowy. Skąd to się bierze? Czy to już jest kosmos..? Przepraszam, czy to już jest desperacja? Czy co to jest? Nie wiadomo.

A tym innym czasem - praca wre? Skończyłam pisać, próbuję obrabiać. Nie mam weny, ale mam za to wrażenie, że nudna jest ta praca strasznie. I głupia.
Ale skończył mi się House M.D. - następny odcinek w połowie marca, więc mam dwa tygodnie na skończenie pracy i oddanie jej do promotora. Trzymajcie kciuki, co?

Pozdrawiam.

wtorek, 10 lutego 2009

O tym, że trzeba myśleć pozytywnie...

Generalnie właśnie takie jest założenie. Myślimy pozytywnie, mamy wyznaczone cele w miarę długoterminowe i te krócejterminowe też. Wierzymy, że je osiągniemy i wiemy, że będzie dobrze... I powoli, żmudnie i mozolnie do nich dążymy.
Nie wolno czekać, aż życie się dla nas zacznie, ono już dawno się zaczęło i dzieje się. Przepływa między palcami. Coś trzeba ze sobą robić - powiedział mi dziś kolega... A co ja ze sobą robię? Nic. I to wcale nie jest dobre. I co w związku z tym? Zaskoczę Was... Nadal nic.
Generalnie staram się myśleć dobre rzeczy i wierzyć, że jest dobrze, tylko czasem brakuje mi zapału i samozaparcia. O wiele łatwiej jest pozwolić umysłowi rysować przed sobą czarne scenariusze, zamiast świadomie myśleć pozytywnie. Zwłaszcza jak się jest zmęczonym. Prawda?

Czasami myślę, że nie udaje mi się dlatego, że tak naprawdę mi nie zależy i nie chce mi się walczyć. A może powinnam? Kiedy wie się, że to jest to, o co właśnie trzeba walczyć? Że tym razem to jest coś większego i ważniejszego, niż wszystkie poprzednie razy razem wzięte? Jak zwykle odpuszczam. Nie chce mi się już wierzyć i czekać. Zastanawiać się, czy może jednak...
Może raczej jednak nie. Koniec. Nie będę o to walczyć. Za dużo przeciwności. Czy to właśnie nie jest moja najlepsza charakterystyka?

Cały dzień powtarzam, że jestem wspaniała i mądra. Piszą, że kłamstwo powtarzane wystarczająco długo staje się prawdą. Tylko nie wiem, czy jestem w stanie wystarczająco długo się okłamywać... Tak bardzo chciałabym w końcu w siebie uwierzyć. Znowu trafiłam w błędne koło. Dopóki w siebie nie uwierzę, nie uwierzy we mnie nikt inny. (BTW. Zajrzyjcie tu. Jest na temat. Wbrew pozorom.) Więc jak mnie może pokochać? A ja mam wrażenie, że sama nie nabiorę pewności siebie. Wolałabym, żeby ktoś inny pokazał mi, że naprawdę jestem wartościową jednostką. I zajął się mną...

Nie ważne zresztą. Muszę coś napisać. Muszę skończyć pisać tą pieprzoną pracę i mieć to już za sobą. A wtedy będę mogła się zając uczeniem się angielskiego i polskiego. I będę tłumaczyć rzeczy. Czy to nie byłoby boskie? To moje marzenie. To chyba jest to, co chciałabym robić w życiu. Cel. Teraz trzeba tylko się do niego dostać. Byle nie po trupach... Prawda?

Tymczasem jestem brzydka, gruba i nieszczęśliwa. Czuję się, jakby ktoś ze mnie spuścił całe powietrze. Na nic nie mam ochoty ani weny. Wolałabym iść spać. Ale raczej napiszę coś.

Pozdrawiam.

niedziela, 8 lutego 2009

O tym, że mnie pokarało...

Nie poleciałyśmy. To dlatego, że nie napisałam pracy. I dalej nie mogę się zebrać. Gdzie jest sklep z motywacją i chciejstwem? Ratunku!
Drogie BRAVO, co robić?

I jeszcze chciałam przekazać, że fizycznie czuję się, jakby mnie ktoś przejechał wielkim żółtym walcem. Nie mam siły na nic. Najchętniej bym spała. Chcę już słońce!! I wiosnę! Podejrzewam się o nasilenie anemii. Idę jutro do lekarza.
Drogie BRAVO, co robić?

Proszę mnie dobić, będę miała święty spokój.

A z ciekawych rzeczy - Wrocław, Upiór, Mazury. Wkrótce.
I tak na zaś: nienawidzę Walentynek.

Pozdrawiam.

poniedziałek, 2 lutego 2009

O tym, że wyszło jak zawsze...

Zgadnijcie, czy mi się udało? No, macie rację - nie. Chciałabym czasem umieć po prostu wyłączyć wszystko inne i skupić się na jednej rzeczy. Czasem się udaje, ale wtedy tą rzeczą jest praca. Ta zarobkowa. Czy to naprawdę jest najważniejsza sprawa, dla której warto zrezygnować ze wszystkiego innego? Nie wiem, teoretycznie nie. Ale bez pałacu - nie ma pałacu. Jak nie masz co jeść, ani gdzie spać, to co innego może się liczyć? Dlatego praca mnie absorbuje. Przez ostatni tydzień pracowałam po 12 godzin. I nie była to tylko próba wymigania się od magisterki.
Nie zdążyłam. Ale mimo to - lecę jutro do Anglii. Na piwo, bo koncert odwołali. Zapomniałam też paszportu, a w sobotę zaspałam na pociąg. Co to wszystko znaczy? Nie wiem... Ale tak mi średnio z tym. Zdaję sobie sprawę, że potem takie rzeczy okazują się jednak fajne i warte zachodu, ale na razie strasznie mi się nie chce. Najchętniej poszłabym spać... Czy mogę?
Nie mogę. Jadę zaraz do dziekanatu, złożyć indeks, żeby mogli zakończyć postępowanie skreślające mnie z listy studentów. Mam trzy miesiące. Zdążę?
Muszę.
A wolałabym iść spać.

Pozdrawiam.

czwartek, 22 stycznia 2009

O tym, że muszę...

Otóż - muszę napisać pracę do końca miesiąca. Więc robię, co mogę... Choć wcale mi się nie chce. Ale wiem, że dam radę. Taka będę.
A potem polecę do Birmingham. A potem poprawię tą pracę. A potem ją złożę i się obronię. I będę magistrem. Ciekawe, czy najpierw będę się bronić, czy najpierw będę oglądać Upiora w Operze?

Trzymajcie za mnie kciuki. Naprawdę staram się staram...

Pozdrawiam.

PS.
Przyjdzie i czas na wynurzenia. Ale nie tym razem. Nawet na Piętnastkę nie piszę... Tylko pracę piszę...sigh...