Przeżywam właśnie ten etap w moim życiu, kiedy nic mi się nie chce. Zbliża się sesja. Zbliża się milowymi krokami. A na mnie to nie działa. W poniedziałek mam kolokwium z Analizy Finansowej, we wtorek zaliczenie z Unii Gospodarczej i Walutowej. I sama nie wiem, co jeszcze. Nie robię nic. Tylko czasem idę do pracy, albo na jakieś ostatnie zajęcia. Trochę to głupie. Ale zaliczyłam już dwa kolokwia i na pewno zaliczę trzecie, bo facet ma wpisywać oceny za nic. Więc sesja jakoś pójdzie. Tylko, że nie chce mi się nic robić. Dzisiaj przesiedziałam cały dzień w domu, bo miałam wolne. I nie zajrzałam nawet do wykładów. Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje.
Ciosem dla mnie było, że Łukasz nie chciał ze mną wczoraj iść na piwo. Właściwie to bardzo mnie to załamało. A myślałam, że sobie już z tym poradziłam. Naprawdę. Ale okazuje się, że wcale nie. Naprawdę tego nie rozumiem. Mam takie wrażenie, że właściwie to wcale nie jestem w nim zakochana, tylko chcę po prostu być blisko niego. Nie mam motylków w brzuchu. Nagłych napadów rozmarzenia też brak. Beznadzieja. Ale za to jak jechałam ostatnio tramwajem i słyszałam jakieś dziewczyny gadające o ślubie, to właśnie Łukasz był pierwszą osobą, która przyszła mi do głowy. Na dodatek pojawił się mojej wyobraźni w garniturze i przed ołtarzem, uśmiechnięty i rozradowany. Co to wszystko ma znaczyć?
A najgorsze jest to, że on wydaje się w ogóle nie zauważać mojego zainteresowania jego osobą. Może mnie się tylko wydaje, że staram się emanować tym zainteresowaniem? A może on, po tym wszystkim, co przeżyliśmy w wakacje i po tym, jak się wtedy zachowywałam, nie potrafi poprawnie odczytać moich sygnałów? Ostatnio doszłam do wniosku, że właściwie, to chciałabym mu to wszystko powiedzieć. Żeby wiedział, co tak naprawdę do niego czuję, choć właściwie, to sama tego nie wiem. To głupie. Nigdy nie rozmawiałam z Łukaszem o kobietach. Źle się wyraziłam. Nie rozmawialiśmy nigdy o związkach. Nie wiem, dlaczego. Choć kiedy się dowiedziałam, że jakaś fajna dziewczyna wprowadziła się do jego klatki, poczułam ukłucie zazdrości. I nie byłam pewna, czy chcę to wszystko wiedzieć. On jest bardzo tajemniczy. Właściwie to niewiele o nim wiem. Orientuję się trochę w tym, co robi, czym się interesuje, ale nie mam pojęcia o jego życiu. Jak zatem mogę próbować w nim uczestniczyć? Poza tym chyba nie potrafię w subtelny sposób sprowadzić rozmowy na tematy damsko-męskie. Subtelność nigdy nie była moją mocną stroną. Wszyscy wiedzą, że przeważnie mówię to co myślę prosto z mostu. Jeśli tego nie robię w ten sposób, to znaczy, że zachowuję swoje zdanie dla siebie. Z resztą nie tylko zdanie. Uczucia, wrażenia, przemyślenia, nadzieje, obawy... Wylewam je potem tutaj. Wbrew pozorom to naprawdę pomaga. Chciałabym się wyleczyć z Łukasza, albo w końcu go dostać. Nie cierpię zawieszenia i sytuacji niedopowiedzianych. Heh... najlepiej byłoby się upić wspólnie. Tylko, że on chyba stara się unikać takich sytuacji. Nie wiem. Właściwie to wydaje mi się, że on stara mi się przekazać, że między nami nic nie będzie. A może tylko mi się wydaje? Nie ważne.
Zasadniczo jest to tylko jedna z kilku okoliczności, sprawiających, że nic mi się nie chce. Że siedzę sobie tylko w domu i się obijam, zamiast na przykład się uczyć. Wiem, jak to jest. Wystarczy tylko zacząć, a potem już będzie z góry. Ale ja jakoś nie potrafię się zabrać. Znacie to? Wczoraj miałam ogólną depresję, zwłaszcza, że pojechałam po południu po wpisy i spędziłam uroczą godzinę pod jakąś salą w budynku D czekając, aż profesor z bożej łaski wpisze oceny do sześciu indeksów. I pogoda też była sprzyjająca... Przewiało mnie, przemoczyło, przemarzłam... Może to przez tą pogodę też mam taki nastrój? Pewnie tak. A najgorsze jest to, że w sumie to chciałabym się do czegoś zabrać, a nie mogę i to mnie jeszcze bardziej wkurza... I bardziej zniechęca. Nienawidzę błędnych kółek...
A może dzisiaj jeszcze sobie poczytam książkę? I nie będę się uczyć jeszcze? W sumie muszę iść do pracy dopiero na 16 jutro, a w sobotę na 17. Jeszcze mam czas wszak... Albo przynajmniej tak sobie będę powtarzać. Choć prawda jest taka, że nie ma szans, żebym wstała prze 11 rano, a to i tak będzie sukces.
Pozytywne aspekty są takie, że w ciągu tych ostatnich dni zrobiłam aż dwa prania. Przynajmniej będę miała w czym chodzić. No i napisałam tą notkę. Czyli jednak nie jest tak, że nic nie robię. Wiem, to żałosne, tak się tłumaczyć, ale po prostu nie potrafię znaleźć motywacji, żeby się za coś zabrać. Przepraszam.
Wczoraj miałam większy kryzys niż dziś. A to znaczy, że trend jest rosnący. Czyli, że będzie lepiej. Dzisiaj nie chce mi się płakać. Czy to dobrze? Czy raczej chodzi o to, że nawet płakać mi się nie chce? Nie, to raczej obojętność. Ale tak sobie myślę, że to wszystko przez pogodę. Byle do wiosny... Choć za oknem właściwie wiosennie jest, ale nie o to mi chodzi... Sami wiecie.
A może jednak się pouczę?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz