środa, 10 października 2007

O tym, że tak właśnie mija czas...

Szczerze mówiąc, właśnie zauważyłam, że minął tydzień od mojej ostatniej notki. A ja nawet przez chwilę nie miałam weny na napisanie czegokolwiek. Nie oznacza to, że zamierzam przestać pisać. Pisanie za dużo mi daje. Brak weny i ochoty na pisanie, wręcz zdziwienie wykazane upływem tego tygodnia oznacza, że albo nic się nie dzieje, albo nie mam czasu na pisanie, albo wygaduję się żywym ludziom i nie mam tak wielkiej potrzeby pisania. Sama nie wiem, co jest najtrafniejsze. Ale czy to naprawdę takie ważne?
Generalnie jeśli chodzi o przemyślenia, to naprawdę nie mam na nie czasu. Ale przecież tego chciałam, nie? Nie mieć czasu, żeby myśleć. W sumie to nie jest takie złe. Tylko że czasem przychodzi taki moment, że nagle się ma czas na myślenie i wtedy człowieka atakują wszystkie problemy i niepokoje na raz.
Pogodziłam się z tym, ze wyprowadziłam się z domu. Że tak już całkiem i na zawsze. To bardzo trudna rzecz do uświadomienia, wierzcie mi. Zajęło mi to przecież ponad dwa miesiące. I zapewne jeszcze nie do końca sobie zdaję z tego sprawę. Jednocześnie uświadomiłam sobie, że przede mną życie w niepewności. Bo całe poczucie bezpieczeństwa, jakie daje dom rodzinny, właśnie zniknęło. Następne spotkam, kiedy założę własny dom.
Toteż mam nowe cele w życiu. Właściwie to miałam je już dawno, ale teraz jakoś bardzo się zbliżyły. A raczej zbliżyła się konieczność ich realizacji. Ale to dobrze.
Po pierwsze.
Skończyć studia w wyznaczonym terminie. Łącznie z obroną pracy magisterskiej. I pójść na anglistykę.
Po drugie.
Osiągnąć komfort finansowy.
Po trzecie.
Znaleźć własne mieszkanie/dom.
Zauważcie, że w planach tych nie ma mężczyzny. A to dlatego, że takich rzeczy się nie planuje.
Teraz muszę się tylko zmobilizować jeszcze. I wszystko będzie dobrze.
Bo jestem dorosłą, dojrzałą, piękną, inteligentną, atrakcyjną kobietą sukcesu.

Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz