sobota, 25 listopada 2006

No i co?

Jest tak wiele rzeczy, które chciałabym napisać. Ale nie wiem, od czego zacząć. Tak wiele rzeczy musiałabym najpierw powiedzieć, zanim mogłabym opisać i usprawiedliwić w pewien sposób mój obecny stan. A nie wiem, czy jestem na to gotowa.
Bo w sumie można sobie zacząć tak po prostu pisać o tym, co się czuje. Ale w pewnym momencie przychodzi taka chwila, że trzeba poświęcić trochę czasu na retrospekcję. Żeby to, co się mówi, stało się zrozumiałe dla słuchacza (potencjalnego czytelnika? - jakoś mi się nie chce wierzyć, że ktoś to będzie czytał...). Zastanawiam się, od czego powinnam zacząć. I nie wiem tak naprawdę.
Ostatnio zaczęłam pisac. Dostałam notesik... Jak jechałam z Łukaszem do Stolicy, na uczelni promowali akurat kawę Nescafe. Rozdawali tą kawę za darmo i dawali ulotkę i brulionik. Poszłam po tą kawę, bo pomyślałam, że Łukasz się ucieszy. (Tak na marginesie, to zastanawiam się właśnie, czy nie zmienić mu imienia dla niepoznaki, ale w sumie, jakby niechcący tu wpadł, to i tak się domyśli, że o niego chodzi... Mam nadzieję, że nie wpadnie.) No i jak już po 5 minutach czekania dostałam tą kawę, to żal mi się zrobiło dziewczyny, która stała obok chłopaka z kawą i rozdawała te ulotki. Nikt nigdy nie chce ulotek, wiem, bo ostatnio miałam przyjemność je rozdawać. Dlatego uśmiechnęłam się do niej i dostałam folder reklamowy i brulionik. Okazało się też, że Łukasz woli kawę z cukrem...
W każdym razie brulionik stał się czymś pomiędzy notesem, kalendarzem a pamiętnikiem i szkicownikiem. Zapisuję w nim ważne rzeczy, zapisuję śmieszne rzeczy, rysuję w nim na wykładach, jak mi się nudzi... I zapisuję swoje myśli. Też na wykładach głównie. No i mi się tak zebrało na pisanie.
Łukasz pojawił się na gadu, a ja się będę ukrywać. Taka jestem właśnie.
Z tym pisaniem to jest też tak, że Marysia, moja przyjaciółka wyjechała na rok. Tak zwany ostatni filar mojego życia towarzyskiego się zawalił... No więc piszę do niej maile, to też wspomaga pisanie. A z pisanie jest trochę jak orzeszki, im bardziej jesz, tym bardziej masz na nie ochotę. A może nie? Po prostu zaczęłam się wyrażać w pisaniu i staje mi się to coraz bardziej potrzebne chyba. Odbiorca nieważny. Mam nadzieję, że się nie uzależnię. Chociaż... I co z tego, uzależniłam się już od fajek, to chyba gorsze od uzależnienia się od bloga, zwłaszcza własnego. Tym bardziej, że ostatecznie można zawsze pisać klasyczny pamiętnik na kartce, prawda? Albo w brulioniku...
Wszystko wskazuje na to, że Łukasz wrócił z Wisły jednak dziś, a nie jutro, jak planował. Czyżby ruszyło go sumienie i zamierzał się ze mną spotkać? Jakoś mi się nie chce wierzyć... Jak pewnie zauważyliście już, wiele moich przemyśleń poświęcam jemu właśnie. Czemu? Sama nie wiem, natomiast zdaję sobie sprawę, że jest to jedna z przyczyn takiego, a nie innego mojego nastroju.
W sumie to śmieszne jest trochę. Bo niewiadomo. Przez chwilę wszystko wskazywało na to, że może coś między nami zajdzie. Ale nie wyszło. Nie chcę dociekać, z czyjej winy. Może to wszystko mi się uroiło? Jak teraz patrzę na ten cały wyjazd do Stolicy, to jest parę sytuacji, które można było inaczej rozegrać. Ale mądry Polak po szkodzie, prawda? Od tamtej pory widziałam się z nim tylko przelotnie, a jednak nie mogę przestać o nim myśleć.
Przy czym jest inaczej niż kiedyś, jak byłam zakochana w kimś innym. Chodzenie z głową w chmurach, rozmarzenie w oczach i takie tam. Nie, teraz jest po prostu "ciekawe, co porabia?", "czy może się minę z nim na korytarzu na uczelni?", "hmm... powiedziałabym to Łukaszowi...". Zwłaszcza to ostatnie.
Cóż, może po prostu nie jestem już napaloną nastolatką i moje odruchy też są bardziej dojrzałe... Nie wiem. Nie ma w tym takiego zachłyśnięcia się sytuacją.
Jest też możliwe, że... Że nie mam nikogo innego, o kim mogłabym myśleć. Dlatego padło akurat na niego, poza tym jest jednak chyba... Boże, jakie to żałosne... Jest teraz najbliższą mi osobą w zasięgu autobusu. Jeśli wiecie, o co mi chodzi. Nikt inny nie zna tak dobrze jak on, z tych ludzi, z którymi mogę się zobaczyć. Marysia wyjechała, Ola w Stolicy, Brat w Poznianiu...
A ludzie z uczelni? Cóż, naprawdę są fajni, ale to nie są przyjaciele. Dobrzy znajomi. Wiem, że mogę na nich liczyć, przynajmniej na niektórych. I nie piszę tego tylko dlatego, że mogą to przeczytać. Naprawdę są wspaniali, na tyle na ile mogą. Ale ja się zamykam ostatnio. Nie pozwalam sobie już na taką wylewność jak kiedyś. Nie dopuszczam do siebie ludzi, bo to za bardzo boli potem, jak się wszystko zaczyna pieprzyć. To pewnie jest kolejna przyczyna takiego, a nie innego mojego nastroju.
Hmm... Tylko że z tym to na tą chwilę nie za wiele potrafię zrobić. Najpierw muszę się wygrzebać z doła, a potem mogę poznawać nowych ludzi, jak mi poradził jeden z kolegów. Zapytałam go wtedy, jak się poznaje nowych ludzi, bo nie jestem osobą do której podchodzą obcy w celu bliższego zapoznania. Michał nie potrafił mi odpowiedzieć na to pytanie. On też ma z tym problemy, jak sądze. Zastanawiam się, kto ich nie ma... Bo jak się poznaje nowych ludzi? W końcu przychodzi taki moment, że trzeba do kogoś podejść i zacząć rozmowę. Zawsze miałam przed tym wielkie opory...
Poza tym tych ludzi poznaje się nie siedząc w domu, a bywając w miejscach. Nie lubię bywać w miejscach samemu (a może samej raczej), bo mam takie coś, że przyciągam do siebie facetów w wieku moich rodziców. To nie jest fajne. Więc primo: nie mam z kim bywać. A secundo: nie mam za co. Tak, tak, na bywanie trzeba mieć pieniądze. A ja nie mogę sobie znaleźć pracy. UPC nie zadzwoniło (nigdy nie dzwonią, pamiętacie?). Poza tym muszę najpierw pooddawać długi, zanim zacznę szaleć. Czyli muszę zarobić, a pracy jakoś nie mogę znaleźć. I to jest kolejny powód...
Tak sobie myślę, że mogłabym tu napisać jeszcze wiele rzeczy. Ale tak naprawdę, to tylko trochę przybliżyłam Wam ciemne i splątane przyczyny... Są trochę banalne, prawda? Jak cała ja, bo ja banalność mam wypisaną na twarzy. Przecież założenie bloga tylko po to, żeby się na nim żalić, jest banalnie wręcz banalne, czyż nie?
Więcej ciemnych i splątanych przyczyn i jeszcze banalniejszych skutków i smutków następnym razem.
Tak, tak, kończę ni z dupy w połowie niemal zdania. To też nieźle mnie charakteryzuje... Heh...

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz