Kiedy się wie, że się kogoś kocha? Wiecie? Ja nie wiem, ale doszłam do wniosku ostatnio, że jak się nie wie, czy się kocha, to znaczy, że się nie kocha. Skomplikowane? Jak kochasz, to wiesz. Proste. A gdy się zastanawiasz, to znaczy, że niekoniecznie.
Skąd mi się to wzięło, zapyta ktoś... Generalnie trudno powiedzieć. Zbieram się do napisania tej notki już od jakiegoś czasu i nadal nie do końca wiem, co chciałabym tu napisać.
Mam przyjaciela. Bardzo go lubię. Często o nim myślę. Uwielbiam z nim rozmawiać. Doskonale się rozumiemy. Mogę mu powiedzieć wszystko. Pociąga mnie fizycznie. Odczuwam potrzebę dzielenia się z nim i radością i smutkiem, i dzielenia jego radości i smutków. Cały problem polega na tym, że przeważnie kontaktujemy się przez internet, widzieliśmy się dwa razy może, a znamy się już ponad dwa lata. Znajomość internetowa jest wspaniała, ale ja jestem już gotowa na przeniesienie jej na realniejszy grunt. Tylko on nie jest.
Przy czym jest on osobą, której nie należy naciskać, bo się w sobie zamknie. Jak Osioł ze Shreka w sumie :)
Zdaję sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie nasz związek byłby krótki i burzliwy, ale może też byłoby to coś na stałe. I po prostu, jako że nie cierpię niedopowiedzianych sytuacji, chciałabym to mieć już za sobą. Żeby móc wrócić do układu stricte przyjacielskiego. Bo na razie nie potrafię. Bardzo chciałabym się z nim spotkać, choćby po to, żeby poczuć ten chłód.
Wiem, że kiedy go zobaczę, nie będę w stanie się powstrzymać od kontaktu fizycznego, albo będzie mi bardzo, bardzo trudno. Wiem, że albo wylądujemy w łóżku, albo zostanę odepchnięta. Ze wskazaniem na to drugie. Oczywiście wszystko będzie w poprawnej formie. "Nie jestem gotowy, bądźmy przyjaciółmi" - takie pierdoły. Chcę to już mieć za sobą, żebym mogła wrócić do starego układu. Myślałam przez cały miesiąc, że mi się uda, ale widzę, że jednak nie potrafię przestać. Heh, nie potrafię się już oszukiwać, że bycie przyjaciółmi mi wystarcza.
Generalnie chciałabym, żebyśmy pozostali przyjaciółmi, ale chciałabym czegoś więcej. A może nie tak. Chciałabym zostać sprowadzona na ziemię. Dowiedzieć się, że nie mam na co liczyć, że powinnam sobie dać spokój. Wtedy będę mogła odejść dumnie łykając łzy, potem ryczeć w poduszkę, a na końcu puścić się z innym, jak mówiła Fringilla Vigo. Będę wiedzieć, na czym stoję. A to ostatnio jest dla mnie bardzo ważne.
Bo jestem dorosła. Gdybym miała pięć lat mniej, pewnie nie miałabym tego problemu, bo zamiast się zastanawiać, zadziałałabym. Ale teraz już tak nie potrafię. Ostatnio jeden z nowych znajomych powiedział mi, że bardzo dużo widzę. Po chwili namysłu przyznałam mu rację. Nie wiem, jak to się dzieje, ale zawsze przewiduję, rozpatruję możliwe aspekty przyszłości, zastanawiam się, co będzie jak zrobię to, albo coś innego. Co wyniknie z takich a nie innych działań innych ludzi. I z czego wynikają ich działania. Generalnie dużo myślę. I to wcale nie jest dobre. Marysia zawsze mi powtarza, żebym przestała myśleć. Bo czasami jest lepiej działać niż myśleć, a żałować należy tego co się zrobiło, a nie tego, czego się nie zrobiło. Prawda?
A ja nie potrafię przestać, zawsze, ale to zawsze się zastanawiam. Nawet nie wiem, ile szans przez to już przegapiłam, ale trudno, co robić... Moja osobista tragedia, prawda? Nawet mi się nie chce starać.
Nie chce mi się też uczyć, a powinnam, jest wiele rzeczy, których mi się nie chce robić. Właściwie to nic mi się nie chce. Generalnie dół. Ale nie taki wielki, raczej zagłąbko zwane "uchu".
Raczej nigdy nie będzie lepiej,
tak jak nigdy nie było źle.
Raczej już zostanie tak jak jest...*
Pozdrawiam
--
*Nostress - happysad
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz