Och, zdaję sobie sprawę z tego, jak to brzmi. Ale w sumie tylko to jedno przychodzi mi do głowy, a w ten właśnie sposób Marysia podsumowała ostatnie wydarzenia. Jak zwykle miała sporo racji w tym, co powiedziała. Okazuje się bowiem, że życie faktycznie jest okrutne. Truizm, czy sofizmat? Nie wiem.
Generalnie udało mi się przekonać, jak wielkie znaczenie mają małe rzeczy i jaki wpływ na dalszy przebieg egzystencji mogą mieć małe decyzje. Czy wyrażam się zbyt górnolotnie? Można też popaść w banał. Cokolwiek bym nie zrobiła, to życie zawsze kopie mnie poniżej pleców.
A może to przeznaczenie? Może wszystkie znaki na niebie i ziemi dają mi do zrozumienia, że pora sobie dać spokój, że nic z tego nie będzie, a ja jestem zbyt zapatrzona, czy nieprzytomna, żeby to zauważyć i przyjąć do wiadomości? Nie wykluczam takiej opcji. Ale na razie chyba faktycznie jestem zaślepiona. Albo za dobrze mi z tą tęsknotą. Bo wbrew pozorom taki układ jest dobry, bo bezpieczny. Nikt mnie nie skrzywdzi, bo nikt nic nie obiecywał. Czekam sobie zatem niczym gorliwy chrześcijanin na paruzję, tylko że nie muszę się stosować do żadnych reguł. Śmieszne, nigdy wcześniej nie patrzyłam na to w ten sposób.
Szkoda jednak, że ten punkt widzenia chwilowo nie podnosi mnie na duchu. Po prostu szkoda. Szkoda, że byłam w niedzielę w pracy. Mogłam być zupełnie gdzie indziej. A najśmieszniejsze jest to, że byłam w pracy na własne życzenie. Sama chciałam. No tak, w sumie to była przysługa, zamieniłam się. Ale tak właśnie świat odpłaca mi się za dobre uczynki. Ech... Ale mimo wszystko wierzę, że dobro do nas wraca, i tego się będę trzymać. Nie umiem być zła. A może tak po prostu jest łatwiej? Nie wiem, zostawmy to.
Ciekawi mnie tylko, czy ta propozycja wynikała z braku innych możliwości wypełnienia wolnego czasu, czy była świadomym aktem okazania chęci nawiązania bliższych stosunków. Prostszymi słowami: czy chciał iść na spacer, bo mu się nudziło, czy planował to wcześniej i naprawdę chciał się ze mną zobaczyć.
Często zastanawiam się, czy on czasem o mnie myśli. Ja w sumie myślę o nim często. Nie ciągle - często. (Na przykład, kiedy zastanawiam się, czy o mnie myśli ;) Powiedzcie mi, dlaczego nie wszystko nie może być proste? Dlaczego nie można pisać smsów kiedy się chce, dlaczego nie można po prostu pojechać, zadzwonić, umówić się? Powiedzieć prawdy? Kiedyś ludzie chyba inaczej do tego podchodzili. Chodzi mi o takie czasy ze sto czy dwieście lat temu. Wydaje mi się, że nasze teleinformatyczne społeczeństwo wszystko wypacza. Choć w sumie nie mam przecież porównania. Nie można wszak takiej tezy oprzeć na wiedzy wyniesionej z książek.
Cały czas wydaje mi się, że gdybyśmy się spotkali, to wszystko by się wyjaśniło. Myślę, że oboje trochę się tego boimy i dlatego tak trudno nam do tego doprowadzić. Tak mówi mój rozsądek, podczas gdy reszta rozpacza, że zamiast iść na wspólny spacer, poszła do pracy. Jednakowoż uważam, że do trzech razy sztuka, może w końcu się uda. Wierzę w to, bo chcę wierzyć. Nie umiem i nie chcę się wyrwać. Będę się wyrywać kiedy indziej. Choć pewnie powinnam zająć się rzeczami przyziemnymi jak praca magisterska, studia, praktyki, kariera, wyprowadzenie się z domu, utrzymywanie znajomości z resztką znajomych. Normalnością generalnie. Kiedyś to zrobię.
One day I'll fly away.
Leave all this to yesterday.
Why love life from dream to dream
And dread the day when dreaming ends.*
Choć tak naprawdę chodzi o to, że jestem pogodzona z obecnym stanem rzeczy i nie podoba mi się myśl, że miałabym cokolwiek zmieniać. I myśl o tym, jak wielkiej energii musiałabym użyć, aby te zmiany doszły do skutku. Ciągle liczę jednak na to, że ktoś wpadnie w mój świat i przewróci go do góry nogami, a ja przyjmę nową sytuację stwierdzeniem dobrze, dobrze, ja się na to zgodzę. Jeśli jest mi to pisane, to mam nadzieję, że to właśnie będzie on, choć, znając go, to raczej płonna nadzieja. Podobnie jak płonną nadzieją jest to, że ktokolwiek wpadnie w mój świat z takimi zamiarami. Wszak nic nie przychodzi za darmo. I nic nie bierze się z niczego. Życie okrutne jest. Może trzeba wobec niego też okrutnym być? Ja jednak wierzę, że dobro wraca. Na bycie okrutnym zawsze jest czas. Niech nam zatem żyje status quo oraz dolce far niente. Przynajmniej na razie.
Pozdrawiam
--
* One day I'll fly away - Moulin Rouge! (wyk. Nocole Kidman)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz