Do czego? Do niczego. Do wszystkiego. Bo jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, wiecie przecież.
Generalnie frapującą rzeczą jest to, że nie każdy człowiek z nie każdym człowiekiem potrafi się dogadać. Dostrzegam jakiś błąd gramatyczny w poprzednim zdaniu, ale nie umiem go przeredagować, mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi. Przeredagować zdania, nie błędu. What I mean to say is that wczoraj dałam się wrobić strasznie, a właściwie to nie tyle wrobić co... sama nie wiem, jak to opisać. Chodzi o to, że nie miałam udanego wieczoru. Czasem tak jest, że nie masz z kimś wspólnych tematów i tyle. I taki wieczór w towarzystwie takich ludzi zwyczajnie męczy psychicznie. Z resztą łotewer. Sama jestem sobie winna. Generalnie mówienie tego, co się myśli wcale nie jest takie złe, tylko muszę się tego do końca nauczyć chyba. Bo w sumie... w sumie mogłam wcześniej się stamtąd zabrać, prawda?
Doszłam do wniosku, że jestem mentalną trzydziesto- a może nawet czterdziestolatką. Mam do wielu rzeczy podejście jak moja mama na przykład. Nie potrafię się wyluzować i bawić bezmyślnie. Nie potrafię rozmawiać o pietruszce. Nie potrafię pić bez sensu dla samej idei picia. I nie potrafię spędzać wieczorów tak, jak kiedyś. Kiedyś bowiem, na początku studiów taki wieczór był wymarzony niemalże, a teraz właściwie uważam go za stratę czasu. No może nie całkowitą, bo oczywiście wyciągnęłam sobie wnioski i jest to całkiem ciekawa lekcja na dalsze życie. Tym niemniej... Samo to, że już nie potrafię o czymś świadczy.
Wkroczyłam w następny etap życia, kiedy człowiek zajmuje się innymi rzeczami niż picie i palenie i imprezowanie... A ludzie z którymi byłam wczoraj - zwyczajnie nie. I tak naprawdę chyba to nas różniło. A może i coś więcej.
W końcu nigdy nie byłam osobą popularną, cool, fajną i w ogóle. Ludzie zaczynają mnie lubić, jeśli mnie poznają. Ale nie jestem taką osobą do poznania której wszyscy się palą. Przyzwyczaiłam się do tego. A wczoraj przecież siedziałam ze stereotypowym przedstawicielstwem "fajnych ludzi". Nie mówię, że oni nie mają ambicji, planów, że nie są inteligentni, wykształceni, mądrzy. Tylko to nie mój rodzaj ludzi i tyle.
Dziwne. Bo - już kiedyś o tym pisałam - zawsze wydawało mi się, że potrafię się dogadać z każdym, że jestem bardzo elastyczna pod tym względem. Ale kolejny raz okazuje się, że nie. Tym niemniej uważam to za dobry objaw, bo to znaczy, że zaczynam budować w końcu własną zdecydowaną osobowość i nie jestem już kameleonem, który wszędzie się wtopi.
I jakkolwiek jestem padnięta, zmęczona, zdezorientowana, zniechęcona, samotna i w dole głębokim jak Rów Mariański, to wiem, że będzie dobrze. Bo jest coraz lepiej. Prawda?
Pozdrawiam
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz