środa, 28 listopada 2007

O tym, że przegapiłam urodziny bloga...

A wszystko dlatego, że przyjechała do mnie Marysia i jakoś tak wyszło, że mi wyleciało z głowy. Czy to straszne? Nie sądzę. Nie wydaje mi się. W końcu blog jest dla mnie, a nie ja dla bloga, prawda? Z całym szacunkiem dla wiernych i mniej wiernych czytelników. Tak to właśnie w życiu bywa, że jest się potrzebnym w momentach złych, ale w tych dobrych popada sie w zapomnienie. Jak to dobrze, że blog nie jest przyjacielem, tylko rzeczą nieożywioną. Prawda? No nie ważne.
Sama nie wiem, od czego zacząć. Niby lepiej od początku, ale czasem chyba bardziej opłaca się od końca. To tak jak ze Star Wars. Lepiej zacząć oglądać od Epizodu Pierwszego, czy od Czwartego? Zwłaszcza jak się jeszcze nie widziało ich i nie zna się szczegółów fabuły. A wiem, że są tacy ludzie na świecie. Naprawdę. I nie mam im tego za złe.
Zastanawiam się, a właściwie to wpadło mi to tylko do głowy dzisiaj, jak to jest z tą pewnością siebie. Bo niby właśnie mam jej dużo więcej niż miałam, a jednak nie jestem nadal osobą pewną siebie. Generalnie wystarczy tylko cień szansy, że coś może nie pójść tak, jak trzeba, albo chociaż wrażenie, że coś mogło tak pójść - i zaczynam panikować. Naprawdę panikować. To straszne, zwłaszcza jak popatrzę na to z dystansu. A umiem czasem na siebie spojrzeć z góry. I wcale mi sie nie podoba to co widzę. I nie wiem, co z tym zrobić. Zapewne pozostaje mi tylko czekanie, albowiem nie widzę innego rozwiązania. Z resztą powinnam się chyba cieszyć z postępów, które już poczyniłam, zamiast martwić się przyszłością, ale to właśnie ja jestem w swojej kwintesencji. Zawsze sobie potrafię znaleźć powód do zmartwienia.
Tym niemniej faktem jest, że poczyniłam wielkie kroki. Zapewne można nawet to zauważyć porównując moje notki bieżące z przeszłymi. Nie chce mi się tego robić. Pamiętników się nie czyta... Przynajmniej mnie wydaje się jeszcze na to za wcześnie. Potem zobaczymy. Swoją drogą dobrze byłoby zarchiwizować gdzieś tą całą pisaninę, zaprawdę powiadam Wam. Dla potomności:)
Zmieniłam się niewątpliwie w ciągu tego roku. Ale nie jestem dobra w podsumowaniach. Widzę tylko przed sobą jeszcze długą drogę, zanim osiągnę poczucie, że jestem taka, jakbym chciała być. A może tego nigdy się nie osiąga? Mam jeszcze wiele nauki przed sobą i mam tu na myśli naukę życia, a nie studia, choć to swoją drogą też mnie czeka. Faktem jednak jest, że człowiek uczy się przez całe życie. Chciałabym móc kiedyś powiedzieć, że osiągnęłam wszystko, czego pragnęłam. Mam nadzieję, że mi się uda. I Wam też w sumie tego życzę. Bo wydaje mi się to najważniejsze w życiu. Z drugiej strony - co robi człowiek, który osiągnął wszystko? Pozostaje tylko w spokoju czekać na śmierć. Nie wiem, czy korci mnie taka perspektywa. Chyba jeszcze jestem za młoda, żeby to zrozumieć. Tak mi się wydaje. Wszystko przede mną jeszcze. Taki pozytywny akcent.
Czekam na maila. Jestem pełna nadziei. I jakoś tak mi lepiej. Weekend jakoś mnie tak natchnął pozytywnie. Choć jestem zmęczona, to jednak - ostatnio prześladuje mnie uczucie, że nadchodzi coś dobrego. Nie wiem co, nie wiem z kim. Nie wiem, czy w ogóle, ale takie uczucie jest dobre. Mam napady myśli. Śmiesznie to brzmi, wiem. To takie myśli, właściwie bardziej uczucia. Coś jak nagłe wrażenie spadania, albo zimna. Nie umiem tego opisać. I nawet nie jestem do końca przekonana, czy wiąże się to z moim oczekiwaniem na maila... Czy wiąże się z czymkolwiek.
Spadł śnieg. Idzie zima. Idą Święta. Zbliża się magiczna data - 12 grudnia. Co będzie dalej - nie wiem. Pewnie coś dobrego, tak czy siak.
Zdałam sobie sprawę z tego właśnie teraz, kiedy wyartykułowałam to wszystko, co we mnie siedzi. Jest mi dobrze. Jest to jakiś rodzaj stabilizacji. Choć metastabilny. I z jakąś taką pogodą ducha patrzę w przyszłość. Niezależnie od tego, co przyniesie. Powoli zaczynam wierzyć w to, że wszystko będzie dobrze. Naprawdę wierzyć. Nie wiem, czy nie zapeszam właśnie wszystkiego, ale mimo wszystko - tak jest.
Zupełnie nie tak wyszło, jak chciałam napisać. Ale jednak tak to jest, jak pozwala się słowom płynąć, zamiast je więzić. Nie jestem poetką. Jestem sobą. I pierwszy raz od dawna jest mi z tym dobrze. Albo akceptujesz mnie taką, jaka jestem, albo nie. Trudno.

Pozdrawiam

Edit. 27 listopada 2007, 20:13

Dlaczego moja siostra mnie wkurza? Dlaczego nie potrafię jej akceptować takiej, jaka jest? Czyż nie powinno się kochać własnej siostry?

Nowy lay. Przynajmniej nic nie miga i się nie rzuca w oczy. Nie jest źle. Jest nijako. Na razie inaczej nie będzie. Tak mi się podoba. Tak się teraz czuję. Tak to działa.

Pozdrawiam,
teneniel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz