wtorek, 12 czerwca 2007

O tym, że student wart jest niewiele, ale zawsze znajdzie się ktoś przyjaźnie nastawiony do człowieka...

Ręka do góry, kto lubi poniedziałki! Ja jakoś nie przepadam. Zwłaszcza, że przeważnie mam cały tydzień taki, jak poniedziałek. Robi mi się słabo na tą myśl, ale twardym trzeba być, a nie miękkim, prawda?
Zauważyłam, że ludzka psychika jest tragicznie prosta. Ktoś cię uraził/wkurzył/skrzywdził? Nie możesz się na nim odegrać, bo jest lepszy/większy/ważniejszy od Ciebie? Odegraj się na słabszym. Otóż na końcu tego łańcuszka znajduje się student. Wykładowcy też nie lubią poniedziałków. Dlaczego więc nie zrobić piekiełka studentom? No właśnie, dlaczego nie? Szkoda tylko, że student już nie ma nikogo pod sobą. Chyba że akurat praktykuje w Urzędzie Skarbowym, wtedy mszczą się na petentach... I koło się zamyka, bo pewnie wśród petentów też trafia się jakiś wykładowca;)
Generalnie wkurza mnie to, bo nie czuję się jak człowiek, tylko jak śmieć, który można zdeptać i wmieść pod dywan. Bo przecież student nic nie zrobi wykładowcy. Na uczelniach wszak obowiązują dwie zasady, jak pewnie doskonale wiecie.
1. Wykładowca ma zawsze rację.
2. Jeśli wykładowca nie ma racji - patrz 1.
Smutne ale prawdziwe. I jeszcze wmawiają, że coś mówili, jak mówili coś kompletnie przeciwnego... Ech, życie. Każdego żal, prawda? Trudno, pogodziłam się z tym już, choć ostatnio miałam nadzieję, że na czwartym roku traktują człowieka jak człowieka, ale jednak nie - zostałam skutecznie sprowadzona na ziemię.
Ale z drugiej strony poniedziałek nie taki zły. Okazało się bowiem, że czasem ktoś o mnie myśli. To naprawdę bardzo miłe. Co prawda jak zwykle martwię się na zapas... Tym niemniej czuję się połechtana... I trochę mi głupio, bo dawno się nie odzywałam do Michała. Ale teraz jest czas żeby odnawiać znajomości, więc w sumie dobrze się złożyło.
Ale z drugiej strony powiedzcie, czy dzieją się takie rzeczy, że dzwoni obcy numer i mówi: Szukamy właśnie nowych pracowników, może by pani przyszła na spotkanie informacyjne? Bo pani kolega mówił, że by się pani nadała. I to jeszcze z Waszej branży. Takie rzeczy się nie dzieją. Jestem w wielkim szoku.
W szoku, przez który przebija się myśl, że jak mnie być może zatrudnią, to być może nie będę musiała odrabiać praktyk, wobec czego być może nie będę miała powody, by wyjechać do Stolicy na miesiąc. A to już smutne jest. Naprawdę smutne :|
Jestem zmęczona. Dziś rozpłakałam się bez powodu. Dalej mnie nosi. Chyba jednak zwalę to na pogodę. Wkurzają mnie te krążące burze. Chodzą tak blisko, że wyłączam komputer na wszelki wypadek, co nie jest specjalnie pomocne przy pisaniu pracy magisterskiej.
O, jeszcze mi się przypomniała pani z biblioteki, która powiedziała: Ta książka nie jest pani potrzebna. Ta książka jest stara, sprzed ustawy. Nie dam pani tej książki. Typowe. Bibliotekarki nigdy mnie nie lubiły, ale żeby aż tak? Co prawda dała mi w końcu tę książkę, ale mimo wszystko...
Nie wiem sama... W sumie załatwiłam wszystko, co miałam dzisiaj załatwić. To chyba jednak nie jest tak źle. Tylko, że zabrało mi to więcej czasu i nerwów, niż się spodziewałam. Ale chyba jednak dobrze, bo nie mam czasu myśleć o sobie. Ani o tym, co się dzieje w moim najbliższym otoczeniu.
Od czasu do czasu myślę o seksie... Ale cóż, z braku laku pozostają mi tylko myśli... Skupmy się na razie na pracy. Do roboty.
Ten poniedziałek w sumie mógł być gorszy, prawda?

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz