Generalnie chyba doszłam do konsensusu z moim wewnętrznym ja, a także z szablonem. Tak jak jest, chyba zostanie. Najwyraźniej taki jest właśnie mój nastrój. Wszak obiecywałam, że wystrój się zmieni razem z nastrojem. Wniosek jest taki, że mój nastrój ostatnio bywał zmienny. Ale ponieważ to, na co czekałam, nareszcie nadeszło, mogę spokojnie przejść do dalszego ciągu mojego życia.
Wczoraj nie mogłam zasnąć. Leżałam bardzo długo i myślałam o wszystkim. O tym, że praktyki muszę odrobić, o tym, że pewnie uczynię to w Stolicy. O tym, że zaliczyć sesję muszę, a miałam dzisiaj egzamin i prezentację. O tym, że powinnam do 22 czerwca oddać pierwszy rozdział pracy magisterskiej, której dopiero mam plan planu. O tym, że 22 czerwca jadę na Mazury, a także na obóz. I o tym, jak to będzie, jak już zamieszkam w Warszawie. I o tym, jak to będzie, jak zamieszkam u Oli i Krzysia. I jak będzie dalej się układać moja znajomość z Przemkiem... Śmieszne. Wiele myśli chodzi po głowie. I jeszcze myślałam o wielu innych rzeczach, których nie pamiętam w tej chwili. Na przykład o pokoju moim i kolorze moich ścian i włosów, a także o tym, że zostałam posądzona o bycie dziewczyną mojego najlepszego przyjaciela.
Z innych ciekawych konstatacji, mam następującą. Działanie jest bardzo ważne. Ruch jest wszystkim. Zauważyłam u siebie taką właściwość, że w sytuacjach kryzysowych, jeśli tylko mogę działać, odnajduję się doskonale i super sobie z nimi radzę, natomiast w momencie, kiedy nie pozostaje nic oprócz czekania, moje nerwy wysiadają. Oj, nerwy, nerwy... Zupełnie niepotrzebne, a jednak nie da się ich uciszyć... Nie udało się, dopóki wszystko nie było jasne. Generalnie jest to logiczne, bo działanie odwraca uwagę od problemu, zwłaszcza gdy skupiasz się na jego rozwiązaniu. Kiedy czekasz w niepewności, to przychodzą do głowy tylko najczarniejsze scenariusze. Więc wszystko w normie. Tylko musiałam sobie to poukładać w głowie, prawda?
Układanie w głowie jest jedną z ważniejszych funkcji tego bloga. Stąd nasuwa się wniosek, że kiedy nie mam problemów, nie piszę, bo nie mam sobie czego układać w głowie. Teraz to nie jest tak, że mam problem. Tylko jestem w takim dziwnym momencie życia, kiedy dużo się dzieje, a ja muszę w sobie znaleźć jedynie odpowiednią ilość odwagi i czasu. I wiem, że wszystko będzie dobrze, bo inaczej być nie może. Najdziwniejsze jest to, że nie narzekam na nawał pracy, nie narzekam na to, że mi się nie chce. Pierwszy raz mam prawdziwy cel i dążę sobie do niego powoli. Po trupach to może za dużo powiedziane. Ale konsekwentnie.
Wnioski końcowe. Jestem szczęśliwa, bo mam cel. Jestem szczęśliwa, bo jestem zaspokojona. Jestem szczęśliwa, bo wcisnęłam się dzisiaj bez problemu w mundurek z liceum. Jestem szczęśliwa, bo w sumie naprawdę nie jest źle, a mogło być o wiele gorzej.
Energia ze mnie bije. Mam nadzieję, że to nie słomiany zapał.
Po prostu się cieszę. I jeszcze na dodatek w tych momentach udało mi się zakochać w Gdańskiej Formacji Szantowej. Nie mogę się uwolnić od ich muzyki. Mimo że niektóre teksty są smutne, to całość napędza mnie i ładuje energią.
Ciekawe zjawisko. Generalnie widzę, że odżyłam w jakiś sposób. Chyba się domyślam, dzięki czemu tak się stało:)
Jeszcze edit. Transitory ma rację. I inni, którzy to mówili, też mają rację. Ten blog jest dla mnie, a nie dla czytelnika (z całym szacunkiem). I nie będę pisać pod publiczkę, tylko będę pisać po to, żeby się wypisać i wyrzucić z siebie wszystkie złe myśli i złe co się przyśni. I tyle. A jak się komuś podoba, to bardzo mi miło. I na pewno nigdy, ale to nigdy nie będę pisać TrAfFkĄ... I będzie dobrze.
Pozdrawiam
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz