środa, 28 maja 2008

O tym, że bolą mnie plecy...

Czy to nie straszne? Powiem Wam, że tak. Bo to znaczy, że a) źle sypiam; b) jestem ciągle spięta; c) jestem przemęczona. I tak dalej...
Oraz nic mi się nie chce, ale to nie jest powód tego, że mnie bolą plecy... hihi.
Generalnie jest tak, że w piątek jadę na Mazury. I pewnie bym się cieszyła nawet. W sumie to się cieszę. Tylko nie mam siły i wszystko mnie boli. Ale to przez to, że jestem niewyspana, albowiem byłam wczoraj u Agatus na śpiewankach. I nagle się okazało, że jest pierwsza w nocy i może trzeba by iść do domu. W każdym razie było cudnie. I takie są efekty. Kto to widział z nocą się nie liczyć?
Powinnam się zacząć pakować, albo przynajmniej zastanawiać, co chcę zabrać. Ale jakoś nie mogę uruchomić mózgu.
A najgorsze jest to, że chciałam napisać radosną notkę o tym, jakie to fajne, że jadę na Mazury i odpocznę i będzie fajnie. Ale niestety nie poszło mi wcale, cholera.
I w sumie to nie wiadomo. Pewnie po powrocie napiszę coś fajnego.
Bo tak naprawdę to się cieszę, bo jedzie Marysia i jadą wszyscy inni, i Beiza. I w ogóle. Zwłaszcza te wogóle są ważne.
No i więc w związku z tym, kończymy tę nierówną walkę. Położę się na chwilkę i poczytam sobie "Into The Wild", a potem zacznę się zastanawiać, co zrobić.

Bo w sumie to naprawdę "świat szaleje, a ja wypływam w rejs". Znowu.

Pozdrawiam

piątek, 23 maja 2008

O tym, że żurafa też zwierzę...

Generalnie sama nie wiem, co się dzieje. Czas ucieka tak szybko, że nie jestem w stanie za nim nadążyć. W sumie to straszne, bo przecież nagle jest koniec maja już. Za tydzień jadę na Mazury. Powinnam oddać pracę. Powinnam przygotowywać sie do sesji. Powinnam coś robić. A ja nic.
Siedzę w pracy i zastanawiam się, jakby wyglądało skrzyżowanie żyrafy z żurawiem, a wszystko przez głupią literówkę. Nie ogarniam tego, co się dzieje dookoła mnie. Nie panuję nad swoim życiem. Pozwalam, żeby mnie ciągnęło, zamiast sama nimi kierować.
Muszę zaplanować i trzymać się planu. To pierwszy punkt tego planu. Dalsze w planach...
Śnią mi się dziwne rzeczy. Nie mogę spać. Budzę sie co chwilę z myślą, że to już. Ale nie wiem, co już.
W długi weekend siedzę w pracy. Zamiast pracować - siedzę. Zamiast pisać pracę - oglądam serial. Zamiast myśleć - gapię się w monitor. Zamiast wyjść - siedzę w domu.

Nie mogę się zebrać.
Nie mogę.
Już nawet nie płaczę...

I nawet nie mam piosenki.

Pozdrawiam

środa, 14 maja 2008

O tym, że nic nikomu się nie chce...

Wiecie, jak to jest, kiedy na dworze jest piękne słońce i wszystko kwitnie, temperatura oscyluje wokół 20 stopni, wieje lekki wiaterek, jest zielono i bosko? I właśnie wtedy musicie w pracy siedzieć? Kiedyś myślałam, że mnie to wkurza, jak się musiałam uczyć w taką piękną pogodę, ale zawsze można też w nauce zrobić przerwę. A w pracy niekoniecznie... Zwłaszcza że stosy papierów rosną w zastraszającym tempie. A mnie się coraz mniej chce. Bo jest na dworze coraz piękniej, a ja coraz dłużej siedzę w pracy, bo coraz mniej mi się chce cokolwiek robić.
Najlepsze jest to, że właśnie to jest błędne koło. Bo jak mi się nie chce, to mniej pracuję i więcej mam zaległości. Tragedia.
Ale naprawdę mi się nie chce i mam marazm i niewyspanie...
I w sumie jest tak, że wszyscy dookoła mają to. To jakiś inny typ zmęczenia niż zmęczenie jesienne. Zmęczenie wiosenne jest gorsze...

Przydałby mi się facet :)

Pozdrawiam

niedziela, 4 maja 2008

O tym, że nie wiem, czemu płaczę...

A może w sumie wiem. Nie wiem, czy wiem... Śmieszne, czy może raczej nie?
W sumie wiem. To jest to samo co zawsze. Miaaał... Jestem biednym samotnym kotem, którego nikt nie kocha. Tak to chyba bywa na wiosnę, że człowiek zaczyna marzyć o tym, żeby dzielić życie z drugim człowiekiem. I chociaż to się kłóci z tym, co mówiłam w poprzednim wpisie, to jakoś się to składa do kupy.
Otóż rozsądek mówi jedno - naprawdę nie potrzeba mi teraz faceta. Ale serce woła coś całkowicie innego - że nie mogę już dłużej być sama. Sytuacja nie jest łatwa, bo przecież Magda nigdy nie była w związku, więc nie wie, jak to jest. A ponieważ nie wie, to wydaje jej się, że się nie nadaje do tego. Naprawdę nie wiem, co mogłabym zaoferować mężczyźnie. Nie mam nic prócz siebie, jak śpiewał happysad. I co z tego. Czy to znaczy, że nie zasługuję na odrobinę własnego szczęścia?
Stoję w obliczu zmian. Nowych kolejnych zmian. Jak zawsze - wszystko na raz. Choć w sumie jeszcze nie teraz. Za jakiś czas. Prawdopodobnie wszystko się skupi we wrześniu. Albo sama nie wiem. Boję się. Boję się, że to już jest koniec. A chciałabym jeszcze zrobić jakieś rzeczy. Oczywiście nie wiem, jakie i nie mam pomysłu, w jaki sposób ich dokonać. Ale czy to szkodzi? Pewnie nie:)
Wszędzie dookoła szczęście wylewa się falami. Emocje buzują. Życie kwitnie. Wiosna. Słonko. Mlecze i niezapominajki za oknem. A ja tęsknię za niewiadomym. Oczywiście, że sobie poradzę. Bo nie wiem, czy wiecie, ale ja sobie zawsze radzę. Zawsze sobie radziłam. Bo nie było innego wyjścia. Teraz też nie ma. Bo nigdy nie ma... Oczywiście zawsze można się zabić, ale czy to nie byłoby zbyt proste? Jakoś nie pasuje mi to wyjście. Za dużo problemów z tym potem. W sensie innych ludzi. Bo ja zawsze przejmuję się cudzymi problemami. Zawsze cudze problemy stawiam sobie na pierwszym miejscu. I cudze szczęście. Czy to dlatego, że nie mam własnego? No-one hears me crying...!
Oczywiście, jak zawsze, panikuję i przesadzam. Oczywiście, jak zawsze, ludzie się tym przejmą i będę powtarzać, że to tylko chwilowe, że już mi przeszło. Że muszę sobie ponarzekać. Zastanawiam się, czy to prawda? Czy faktycznie to jest chwilowe. Czy może powtarzam to wszystkim, żeby się nie przejmowali, bo mają swoje problemy. Czy raczej powtarzam to, bo chcę się sama zakopać w swoim dole i nie chcę, żeby mi ktoś pomagał. Bo to mój dół i sama sobie go będę kopać... Poza tym taki stan, w którym jesteś biedny, samotny i nikt Cię nie kocha, w sumie jest bardzo wygodny. W pewien sposób.
Autopsychoanaliza mi dziś jakoś nie wychodzi... Pewnie jakiś analityk miałby ubaw, albo przynajmniej ciekawy przypadek do zbadania. A może właśnie nie? Może faktycznie jestem pierwsza z brzegu, obojętnie która, w szaroburym szeregu, jedna z wielu i nudna. I beznadziejna. I nieciekawa. Hm?
Wkurza mnie, że w najradośniejszych momentach nachodzi mnie jakaś myśl, która skutecznie sprowadza mnie na ziemię i poniżej poziomu gruntu. Tak jakby tam było moje miejsce. I w sumie w jednej chwili jestem szczęśliwa i zadowolona, a za chwilę wpadam w megadoła i nie mogę opanować płaczu.
A przecież wszystko będzie dobrze. I tyle miłych rzeczy przede mną...
Prawda?

Pozdrawiam

sobota, 3 maja 2008

O tym, że pora na zmiany...

Otóż - ponieważ mylog zaczął mnie mocno irytować - postanowiłam się przenieść. Przenieść się tu. Czemu? Bo tak. Bo Google jest monopolistą. Bo tak jest wygodnie. I nie wiem, czemu jeszcze.
Zobaczymy, czy mi się powiedzie.
Pogodna rezygnacja.
Poza tym w sumie wszystko jest lepsze niż pisanie pracy magisterskiej. W sumie to może powinnam sobie napisać layout? Z drugiej strony Maverick mi obiecał, więc nie będę mu zabierać pracy, prawda?
Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Mam marazm. Mam niechciejstwo. A jednocześnie męczą mnie wyrzuty sumienia. Każdy powód jest dobry, żeby mieć wyrzuty sumienia... W związku z tym mam ich wiele. Bardzo łatwo mnie w sumie wziąć pod włos i zmusić do czegoś. Żeby się jeszcze dało tak zrobić, żebym siadła i napisała tę pracę zamiast siedzieć i marudzić.
Spadłam z konia niedawno. I uderzyłam się w głowę. Choć właściwie nic to nie zmienia. Tylko to, że mam wymówkę...
Powinnam w sumie pójść dalej z tymi zmianami niż tylko serwis blogowy, prawda? No wiecie, zmienić życie, podejście do świata. Siebie. Cokolwiek. Ostatnio zmieniłam wystrój pokoju. Czy to nie wystarczy?
Obojętność.
Nie jestem nieszczęśliwa. Nie jestem szczęśliwa. Szczęście to coś, co przytrafia się innym.
Pora zacząć siebie przekonywać, że partner to naprawdę nie jest to, czego teraz potrzebuję. I będzie dobrze.
Nie umiem wzbudzić w sobie emocji. Czy to straszne?
Nawet się specjalnie nie cieszę z tego, że przeniosłam bloga na serwis, który działa...

Pozdrawiam