środa, 31 grudnia 2008

O tym, że w sumie to nie chce mi się...

Jest Sylwester, imrezujmy! A mnie się nie chce... Choć wiem, że żałowałabym, gdybym nic dziś nie robiła, mam wielką ochotę po prostu położyć się spać. Albo posiedzieć trochę i nie zwracać uwagi na jakieś wielkie obchody. Po co?

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

niedziela, 21 grudnia 2008

O tym, że Upiór Opery ma we władzy sny...

A raczej ich nie ma. Znalazłam się ostatnio pod wpływem wspaniałego musicalu Webbera. Na pewno słyszeliście o nim nie raz. Był film, było przedstawienie. Okazuje się, że była książka, co więcej książka jest pierwotna względem całej reszty. Czy to nie straszne? Albo śmieszne, albo nie wiem?
W każdym razie muzyka mnie prześladuje, a jak kupiłam książkę (a było to wczoraj), to nie poszłam spać dopóki jej nie przeczytałam. W związku z tym usnęłam dziś przed siódmą rano, a co za tym idzie wstałam przed siedemnastą. Czy to nie straszne?
Ale, o dziwo, Upiór nie ma we władzy moich snów. Śni mi się pełno innych dziwnych rzeczy, które mnie poniekąd niepokoją, a z drugiej strony jakoś pozytywnie nastrajają do życia. Choć dalej nie wiem, co ze sobą zrobić...
A może faktycznie rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Kupić działkę, postawić dom i tłumaczyć książki? To może byłoby przyjemne, strumyk, płotek, drzewko z huśtawką. I tak dalej...
Zgodnie z przewidywaniami stało się tak, że nie udało mi się przejść do porządku dziennego nad pewnymi rzeczami, w część zaangażowałam się bardziej niż chciałam, a część po prostu we mnie siedzi. Ale z drugiej strony - nie aż tak bardzo jak się bałam. Nie wiem, jak to działa. Może to dobrze świadczy o moim rozwoju, że tym razem nie jest tak jak zawsze? Choć jeśli nie jest tak jak zawsze, to może jeszcze gorzej, bo to coś więcej... Nie wiem. Tak naprawdę to znowu dorabiam sobie teorię do faktów. I już. Wszak wszyscy wiedzą, że lepiej mi, jak mam się czym przejmować, prawda? Z braku bieżących problemów - należy sobie jakieś stworzyć. Choć to wcale nie znaczy, że problemów nie mam. Każdy ma jakieś problemy.

A tymczasem Święta! Wszystkiego Dobrego, Ludziska - nic złego. I będzie dobrze!!
A sobie życzę powodzenia i żeby może jednak...

Pozdrawiam.

niedziela, 14 grudnia 2008

O tym, że nie będziemy myśleć...

Sama nie wiem, od czego zacząć. Wziąwszy pod uwagę, że nie wszystko nadaje się do napisania tutaj. A nawet większość. Choć z drugiej strony? Niewiadomo.
Tak sobie wiszę. I trochę się miotam i nie wiem, co będzie dalej. Nadal obawiam się, że nic dobrego. I boję się, że zdecydowanie za dużo uwagi poświęcam tej sytuacji. Że powinnam pozwolić temu toczyć się własnym torem, a nie zastanawiać się i analizować. Tylko czy ktoś kiedyś widział mnie, jak nie analizuję? Czy ktoś mnie kiedyś widział na "spontanicznej wycieczce"? Śmieszne-nieśmieszne.
Ale nie ważne - zostawmy to, będzie co będzie i tyle. Najwyżej będzie masakra i end of life as we know it. Choć może nie będzie...

Tymczasem pani promotor, którą pozdrawiam, powiedziała, że jeszcze się ze mną może trochę poużerać. I że w sumie to dobry materiał, tylko trzeba to uporządkować. Od środy nie dotknęłam pracy magisterskiej, ale jutro wracamy do normalności i zajmujemy się rzeczami naprawdę istotnymi - reszta może poczekać. Bo jakby co, to będzie tylko jeszcze trudniej i trudniej, więc trzeba czym prędzej się za to zabrać.
Plan na dziś - prezenty i choinka i bombki. I nie wiem, co jeszcze. Strasznie nie chce mi się wychodzić z domu. Ale nie chce mi się też siedzieć samej... Gdybym miała telewizor... No ale nie mam, więc trzeba wyjść do ludzi i zająć się rzeczami istotnymi. Im więcej rzeczy się robi, tym mniej się myśli, a jak się ostatnio przekonałam, nadmiar myślenia nie prowadzi do niczego dobrego. Podobnie zresztą jak jego całkowity brak. Jednak te filozoficzne rozważania zostawmy sobie na kiedy indziej może. Dobrze?
Prawda, że będzie dobrze?

Pozdrawiam.

poniedziałek, 1 grudnia 2008

O tym, że wszystko będzie dobrze...

Otóż złapałam się dziś na tym, że wszystkim powtarzam, że wszystko będzie dobrze. Nawet jeśli nie o tym była rozmowa. Raczej w momentach kiedy nie wiem, co powiedzieć. Trochę to działa jak jakaś podświadoma afirmacja albo inkantacja. Tylko nie wiem, czy sama sobie próbuję wmówić, czy raczej wlać wiarę w innych. Chciałabym, żeby wszystko było dobrze, choć jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że naprawdę nie jest źle.
Bo nie jest źle. Powiedziałabym nawet, że ostatnio wiele dobrego się dzieje. I przyjemne rzeczy się zdarzają, tylko czasem ciężko wyczuć, czy i jakie konsekwencje za sobą mogą pociągnąć te dobre rzeczy. A raczej można wyczuć tylko te złe. Czemu w głębi ducha mam przeczucie, że wszystko się spieprzy? Chciałabym umieć wierzyć. Mieć nadzieję, że naprawdę wszystko się ułoży i będzie fantazyjnie... Dlaczego nie mogę w to uwierzyć i być tego pewna?
I prawdopodobnie właśnie dlatego wszędzie i dookoła opowiadam, jak to wszystko cudownie się ułoży...
Swoją drogą, to naprawdę wielka ciekawostka, co będzie dalej i jak to się wszystko rozwinie. A może lepiej, żeby zostało tak, jak jest. Żeby nic... Że jakby coś, że jakby coś, to nic, to nic...*

Heh. Zobaczymy. A teraz - magisterka. I będzie dobrze.

Pozdrawiam.
--
* happysad - Jeszcze, jeszcze

niedziela, 30 listopada 2008

O tym, że naprawdę wiele i niewiadomo...

Generalnie zbieram się do napisania czegoś od dawna, ale już nawet nie pamiętam, co to miało być. Na pewno coś wielce interesującego i pasjonującego na temat zwinnych palców zdolnych gitarzystów. Albo coś smutnego i dołującego o pisaniu pracy magisterskiej i goniących terminach popędzanych wiszącymi mieczami. Albo coś o zbliżających się Świętach. Albo o natłoku obowiązków służbowych związanych z końcem miesiąca. Albo o braku kasy. Albo sama nie wiem już o czym.
W każdym razie nic nowego i nic ciekawego tak naprawdę. No ale cóż - taka już jestem. Na pewno większość stałych czytelników się z tym pogodziła.
O, już wiem, miało być o fantazyjnym weekendzie z Marysią. Było bosko i uwielbiam mieć gości, a już najbardziej uwielbiam gościć Marysię, bo wtedy się wiele dzieje fajnych rzeczy:) To on, to Upiór tej opery ma we władzy snyyy... I coś tam coś.
Aż tu nagle, zupełnie znienacka napadł mnie następny weekend, z nowymi emocjami i płonącymi mężczyznami w moim mieszkaniu, hehe... Myślałam, że takie rzeczy się dzieją tylko na filmach, okazuje się jednak, że nie. Że czasem samo życie też może człowieka zrzucić z krzesła. Piękny czas, zaprawdę powiadam Wam.
Uwielbiam mieć gości, naprawdę.
Dzisiaj, jak włączyłam komputer - naprawdę przestraszyłam się ustawionym poziomem głośności. W każdym razie mam rozsądnych sąsiadów, których pozdrawiam niniejszym. Impreza przednia, kogo nie było - zapraszamy następnym razem, choć nie mogę zapewnić ponownie pokazów pirotechnicznych.

I kupiłam sobie spodnie do pracy!
Dobry dzień. Oby jutro też było wszystko dobrze.

Pozdrawiam.

wtorek, 11 listopada 2008

O tym, że jak się rzucać, to pod towarowy...

Miałam bardzo udany wyjazd weekendowy, choć nie był to długi weekend. Nie lubię dorabiać teorii do praktyki więc nie powiem, że nie wolałabym mieć długiego weekendu, ale czasem ktoś pracuje, aby nie pracować mógł ktoś. I to chyba dobre, bo czymże byłby człowiek...
Generalnie wiele się w sumie nie wydarzyło, ale też wiele się wydarzyło.
Wkurzyłam się na przyjaciela. Trochę mi go żal, ale jednak uważam, że podąża złą drogą i przykro mi, że nie chce zrozumieć, że to nie prowadzi do niczego dobrego. Efekt będzie taki, że będę go później ratować... Jak będzie trzeba. Nie twierdzę, że jestem wszechwiedząca, więc może jednak wyjdzie mu to na dobre, a jeśli nie, to trudno. Wie, że zawsze może na mnie liczyć. Mimo wszystko.

A poza tym? Poza tym - okazuje się, że nie każda forma okazywania zainteresowania jest przyjemna... Zastanawiałam się ostatnio, czy naprawdę rzucam się w pierwsze lepsze metaforyczne ramiona. Okazuje się, że słowem kluczem w tym sformułowaniu jest "lepsze". Nawet w rzucaniu się w pierwsze lepsze ramiona jestem wybredna, czy to nie straszne? Tak naprawdę to zapewne świadczy, że nie rzucam się w pierwsze lepsze, tylko obniżyły mi się nieco wymagania... Nie ważne zresztą.
Generalnie chodzi o to, że nie sądziłam, że potrafię być taka, że jednego kolesia gwałtownie spławiam i tego samego wieczora flirtuję z innym. Okazuje się, że tak. Swoją drogą, kiedy tak było, żeby jednego wieczora zainteresowanych mną było dwóch różnych facetów? Nie pamiętam... Wspinam się na wyżyny... To miłe, ale tylko trochę.
W każdym razie powiedziano mi, że ciskałam gromy. Nie lubię robić scen, ale czasem najwyraźniej trzeba. Szkoda, że niektórzy nie rozumieją, jak się im mówi spokojnie raz drugi i trzeci. Szkoda też, że nie rozumieją, jak się na nich krzyczy... Ale za to dobrze, że inni są fajni.
A może ja tylko sobie to wszystko wyobrażam? Uśmiechy, gesty, rozmowę? Może jak zwykle nadinterpretuję, wszak to moja dziedzina. Tak czy siak, nawet jeśli, to wieczór zaliczam do udanych.
Szkoda tylko, że potem nie ma czasu na sen ani na nic innego. Nie jestem już zmęczona, spałam dziś do piętnastej. Ale za to wczoraj byłam w pracy.

Sprawy zmęczenia nie ułatwia to, że zamiast jechać w niedzielę niecałe 4 godziny pospiesznym pociągiem, jechałam ponad 6. Tak skrót.
Uważam, że każdy ma prawo do decydowania o własnym życiu, także o tym, kiedy je zakończyć. Jednocześnie uważam, że samobójstwo to ucieczka - najprostszy, ale najgłupszy sposób na wszystkie problemy. Co więcej samobójcy są egoistami, to się samo przez się rozumie. Jest tak wiele sposobów na skończenie ze sobą. Począwszy od pętli, poprzez suszarkę w wannie, skok z mostu, czy balkonu (pod warunkiem, że ma się balkon, ja na przykład nie mam), a skończywszy na środkach medycznych. Można tez strzelić sobie w głowę, albo podciąć sobie żyły.
Drodzy przyszli samobójcy - nie rzucajcie się pod samochód - kierowca będzie odpowiadał za nieumyślne spowodowanie śmierci. A przede wszystkim nie rzucajcie się pod pociąg. Po pierwsze - maszynista będzie odpowiadał, jak wyżej, a po drugie - pasażerowie będą siedzieć godzinami w zimnym pociągu w szczerym polu czekając na policję, prokuratora i Bóg wie kogo jeszcze.
Drodzy przyszli samobójcy! Jeśli czujecie nieodpartą potrzebę rzucenia się pod pociąg - skaczcie pod towarowy. I to najlepiej z wiaduktu na tory przed elektrowóz. Szybko i skutecznie i nie powoduje opóźnień względem rozkładu jazdy. I wkurzeni pasażerowie nie będą na was wieszać psów. I nie będą oglądać z niezdrowym zainteresowaniem waszych rozwłóczonych po torach szczątków.

A najlepiej zastanowić się jeszcze raz i nie targać się na własne życie. Bo kiedyś wszystko się ułoży.

Pozdrawiam.

środa, 5 listopada 2008

O tym, że jestem na nie...

Nie umiem, nie jestem mądra, nie potrafię. Nie dam rady tego zrobić. Nie umiem nic stworzyć, nie umiem nic znaleźć. Nie mogę nic wymyślić, nie udaje mi się nic napisać. Nie chcę tego robić. Nie mogę tego odpuścić. Nie umiem sobie ze sobą poradzić. Nie jestem zakochana, nie kocha mnie żaden facet. Nie uprawiam seksu. Nie rozwijam się. Nie żyję. Nie chcę, nie umiem, nie mogę. Nie będę.
Ale muszę.

Nie przebiję głową muru, nie zawrócę kijem Wisły, nie wybaczę sobie. Nie jestem dobrym człowiekiem. Nie mam motywacji i nie umiem zapanować nad własnymi emocjami. Nie kontroluję własnego życia. Nie osiągnę nic wielkiego. Nie zostanę zapamiętana.

Nie. Nie. Nie.

Pozdrawiam.
Rozpaczliwie.

wtorek, 4 listopada 2008

O tym, że senność zmusza do przemyśleń...

Mam nowe włosy. Ale nie mam żadnego nowego zdania w pracy magisterskiej. Nie mam też motywacji do pracy, ani jednej ani drugiej. Chce mi się spać. Jestem zmęczona.
Uświadomiłam sobie dziś, że nie da się już uciec od pewnych rzeczy. Że nie mam na co i na kogo liczyć, że nie mogę po prostu siąść i się rozpłakać z nadzieją na nadejście kogoś, kto wszystko naprawi. Teraz wszystko zależy ode mnie i już nie ma odwrotu.
Nie chcę być dorosła, ale chyba nie ma sensu walka ze stanem obecnym... Odpowiedzialność na nas spada i nie mamy możliwości się uchylić.
Farmazony.
Hormony się we mnie burzą i nakazują mi robienie rzeczy, które niekoniecznie chcę robić. Nie będę rzucać się w metaforyczne objęcia komuś tylko dlatego, że ten ktoś stoi akurat najbliżej... To nie jest zdrowe.
Choć przeleciała mi przez głowę myśl, że coś siedzi w nas głębiej, a my walczymy z tym, bo sytuacja jest taka a nie inna. A jednak w momentach słabości prawda wychodzi na jaw oczami, uszami i nogawkami... Ale to była krótka i przelotna myśl, do której nie zamierzam przywiązywać szczególnej wagi. Przejdzie mi, jak wszystko.
Co ma być to będzie i dalej wierzę, że w efekcie będzie dobrze...
Wszak przypadki chodzą po ludziach. Jednych rozdepczą, drugich nie...*

Pozdrawiam.

--
Andrzej Pilipiuk - Kroniki Jakuba Wędrowycza

niedziela, 2 listopada 2008

O tym, że nowy miesiąc...

Nastał listopad. Zaczęłam go od piętnastogodzinnego snu, ciekawe jak to wróży na przyszłość. Generalnie zbieram motywację. Wypadałoby się wybrać na zakupy, zrobić zapasy na zimę i nabrać energii do pracy.
A tymczasem nadchodzi nowe. Nowy telefon, nowa pralka, nowe życie, nowy miesiąc. nowa praca, nowe doświadczenia, nowe filmy, nowi znajomi. Nowy ból głowy...
Zbieram się w sobie, żeby się zabrać. Nie warto rozpoczynać czegoś od niedzieli. Wystarczy, że posprzątałam i robię pranie. Wyszłam z domu, co mi się w weekendy rzadko zdarza ostatnio. I tak sobie egzystuję. Jutro się wezmę, bo trzeba - ScarlettO'Haryzm w pełnym rozkwicie... Nie myślę o pracy, nie myślę o niczym.
Co z tego, że nie mam czasu? Potrzebuję mężczyzny, żeby mnie zapewnił o mojej wartości. Jak bardzo my kobiety jesteśmy od nich uzależnione... Od ich opinii, zdania, silnej ręki i ciepła, mniejszych bądź większych zdolności manualnych. Jesteśmy, nie da się nic na to poradzić.
Idą Święta, kolejne. Tym razem będę miała swoją choinkę. Czy to nie fajne? Pewnie tak :) Sama nie wiem, jestem rozkojarzona. I nie mam pieczywa.
Raczej nie będę się dziś niczym konstruktywnym zajmować. Raczej włączę sobie jakiś film i zatopię się w niebycie. Raczej nie podajemy sobie rąk, raczej nie pokazujemy palcem, raczej mało obchodzimy się nawzajem...*
Jutro wielki dzień, prawda?
Tylko sama nie wiem, po co.
Bełkot, prawda? No trudno.

Potrzebuję, żeby się mną zająć.

Pozdrawiam.
--
*happysad - Nostress

czwartek, 30 października 2008

O tym, że dzień nie całkiem zmarnowany...

Otóż siedziałam w pracy 12 godzin. Znowu. Jutro koniec miesiąca... Ale też impreza helołinowa... Zobaczymy.
Ważne jest to, że mimo miliardów godzin spędzonych na Marywilskiej, zrobiłam dziś co najmniej dwie konstruktywne rzeczy. Co prawda nie związane z pracą magisterską, ale nie szkodzi. Są też inne ważne w życiu rzeczy. I jestem dziś z siebie zadowolona.
Co z tego, że jutro ostatni dzień miesiąca, jak pojutrze moja pierwsza wolna sobota od miesiąca? Trzeba dostrzegać jasne strony życia, prawda?
A w przyszłym miesiącu plan minimum - napisać pracę. Koniec obijania się, miecz Damoklesa wisi coraz niżej nad karkiem, pora się za siebie wziąć. I co? Będzie lepiej, bo musi...
Niech ten miesiąc się już skończy, proszę...
Boli mnie głowa i pora spać, bo jestem nieprzytomna.

Muszę się zastanowić, za co się przebrać... Może za piękną, bogatą, inteligentną kobietę sukcesu?

Pozdrawiam.

środa, 29 października 2008

O tym, że los swój kujemy tu na zmianę z pacierzem...

Jestem zmęczona. Ten miesiąc jest straszny i chciałabym, żeby się już skończył. Ale już niedługo. Pomyślałam sobie dziś, że w sumie jest jeden powód, żeby nie posiadać dzieci. Mianowicie to, że jak się wraca do domu styranym jak koń po westernie, to człowiek nie ma siły na to, żeby się jeszcze kimś zając... A jak się ma dzieci, to trzeba niestety...
Tymczasem siedzę w pracy i odrabiam bieżące tyły, dalsze tyły będę odrabiać później. I co dalej? Nie wiem...
Po drodze do pracy mijam warsztat. W warsztacie na parapecie śpi kot. Po drodze z pracy mijam tego samego kota śpiącego w innej pozycji. Tak sobie myślę, że koty mają czasem lepiej. Kiedyś nawet widziałam, jak ten kot chodził po ulicy.
Życie jest ciężkie i chwilowy kryzys. Ale pewnie mi się odmieni...

Pozdrawiam.

sobota, 18 października 2008

O tym, że faceci to świnie...

Niech żyją slogany, prawda? Nieistotne. Po prostu w ostatnim czasie usłyszałam tyle o podejściu różnych mężczyzn do związków, kobiet i dzieci, narodzonych i jeszcze nie, że chwilowo nie mam najlepszego zdania o rodzaju męskim.
Są samolubni, głupi, nie używają mózgu, a potem wszystko zwalają na kobiety. Nie mówię, że kobiety są tylko niewinnie pokrzywdzonymi ofiarami, do pewnych rzeczy trzeba dwojga. Tylko że czasem - czasem kobieta musi powiedzieć "halo, halo, co ty robisz?!", żeby uratować sytuację przed ogólnonarodową, a przynajmniej klikuosobową tragedią życiową. I brawo dla tych kobiet.
A faceci są głupi, że sobie nie zdają sprawy. I wolą żyć wygodnie zamiast podążyć za uczuciem i w ogóle idą na łatwiznę. A potem rozwalają życie kolejnej i kolejnej kobiecie.
I wkurza mnie to, bo czy to taki problem pomyśleć czasem? Ja to robię ciągle, nawet czasem za bardzo...
Ech, bez sensu.

Disclaimer:
Z premedytacją użyłam generalizacji. Wiem, że gdzieś są faceci, którzy są porządni, ale jakoś ich mało i nie rzucają się w oczy. Gratuluje kobietom, które trafiły na normalnych porządnych facetów i tymże facetom. Mam nadzieję, że nie trafili na nienormalne kobiety dla równowagi. Wiem, że tam jesteście, ale w tej chwili dla mnie - każdy facet to świnia.


Pozdrawiam.

środa, 15 października 2008

O tym, że czas koncertów...

Zaplanowałam sobie ambitną drugą połowę tygodnia - nie wiem, czy się uda, ale dziś zaczynam. Na początek Flash Creep dziś w Gnieździe Piratów. Jeden z moich ostatnio ulubionych zespołów okołożeglarskich. A potem reszta warszawskich tawern i niemniejsze sławy, ale nie zapeszajmy, bo po co.
Generalnie ciężko jest tak sobie wyjść wieczorem - ciemno, zimno, miasto wielkie. Czy wiecie, że ode mnie z domu do Gniazda jest kilkanaście kilometrów? I to środkami komunikacji miejskiej, bo jak inaczej? Ale nie szkodzi. Integrujemy się ze społeczeństwem, wychodzimy do ludzi, zaprzyjaźniamy się i jesteśmy mili.
Co z tego, że jutro będziemy nieprzytomni? Nie szkodzi. W poniedziałek wyszłam z pracy o 19, wczoraj o 18, a dziś o 17. Kto wie, może jutro wyjdę o czasie?
A tymczasem standardowy problem młodej kobiety, czyli nie mam co na siebie włożyć!!
Zamierzam się dobrze bawić.

Pozdrawiam.

wtorek, 14 października 2008

O tym, że wspieramy...

Pojawił się nowy link w dziale "wspieram". Od dziś wspieramy leśniczych.
Pozadź Drzewo. Za każde posadzone wirtualne drzewo fundacja sadzi jedno prawdziwe. Każde odwiedziny powodują wzrost drzewa. Każdy może posadzić swoje. Zalesimy Polskę.

Generalnie jestem nieprzychylna takim akcjom i jakoś nie chce mi się w nie wierzyć, ale ponieważ lasy deszczowe giną - posadziłam i swoje - wchodźcie czasem na stronę, a moje drzewko urośnie. Może to nawet pomaga.
Trzeba mieć nadzieję, że się robi coś dobrego.

Pozdrawiam

niedziela, 5 października 2008

O tym, że już...

Wróciłam do domu po weekendzie pełnym wrażeń. I spałam cały dzień. I nie wyspałam się.

W piątek zaliczyłam ostatni przedmiot (Opodatkowanie Transakcji Rynku Finansowego). Pozostało mi napisać pracę i obronić się. Mam na to czas do końca roku. Do roboty!

Byłam na weselu - okazało się, że oprócz kuzynki, która wychodziła za mąż mam też kuzyna! Jest całkiem miły i chyba go polubiłam. Ma też pięcioletniego syna. Pomyślałam sobie, że jest wiele dzieci w Polsce, dla których jestem ciotką. Śmieszne. Bawiłam się dobrze, nie piłam ciepłej wódki, ale zjadłam zimnego schabowego i zimny rosół. Nie było tak źle. Może jednak polubię wesela? Grunt to wyjść przed albo tuż po tym, jak zepsuł zagra "Hej, sokoły...". I wtedy działa.

Zrobiłam miljart kilometrów i przeżyłam wiele emocji. Ale jest dobrze.
Dobrze też być w domu i dobrze nie musieć iść jutro do pracy. Jestem padnięta. Ale w sumie zadowolona. Spałam tak mocno, że nie słyszałam, jak moja pralka wiruje. Kto zna ten wie.

Idę coś zjeść i chyba się jeszcze położę.

Pozdrawiam.

czwartek, 2 października 2008

O tym, że mam nerwy...

Miałam wczoraj koszmarny sen. Pierwszy koszmar na nowym mieszkaniu. Na początku nawet był całkiem miły i ładny, ale w efekcie obudziłam się w środku nocy zdrętwiała ze strachu. Fascynujące, czyż nie?

Generalnie się denerwuję, a jednocześnie nie potrafię się zmotywować. Jak widać nie każdy stres wpływa dobrze na człowieka, żeby nie powiedzieć, że rzadko który. Jeszcze jestem chora i ciężko mi się skupić na czymkolwiek, ale staram się, staram. Nie wiem, co będzie, ale pewnie będzie dobrze. Prawda?

A potem to wesele. Jeszcze bardziej to na mnie działa. Nie lubimy poznawać nowych ludzi, a tłumy nowych ludzi nie działają na nas ani trochę motywująco. I jeszcze na antybiotykach nie można pić alkoholu, więc nici z rozluźniającej lufy. Ale bez przesady - nie potrzebuję alkoholu, żeby się dobrze bawić. Poza tym przecież wszyscy będą pozytywnie nastawieni - wesele w remizie wcale nie musi oznaczać ciepłej wódki i zimnego schabowego, prawda? Mam wrażenie, że napisałam to w poprzedniej notce - ewentualnie deja vu... Jedno z dwojga.
Sama nie wiem, co mnie bardziej deprymuje, ostatnie zaliczenie, czy pierwsze wesele... Pewnie oba na raz w związku z tym, że są prawie w jednym momencie.

No i jest jeszcze jedna sprawa, związana z oczami, głosem i dłońmi. Ciekawe, jak to rzeczy potrafią wrócić do człowieka. Postanawiam któryś raz z rzędu postąpić zgodnie z radą mojej Czcigodnej Rodzicielki i dać temu wszystkiemu czas i miejsce na rozwój. I poczekać. I zobaczyć, co się stanie, i czy trzeba będzie temu pomóc. Później. Niech żyje ScarlettO'Haryzm!

Muszę przestać być chora i zapracowana i zacząć wychodzić do ludzi i spotykać się i zapraszać do siebie. Doszłam do wniosku, że uwielbiam mieć gości.

Przychodźcie, przychodźcie, żeby nie powiedzieć wpadajcie, bo jak wszyscy jestem zwolenniczką świadomego zachodzenia...

Pozdrawiam.

środa, 1 października 2008

O tym, że chorość...

No powiem Wam szczerze, że dobrze jest czasem na L4, tylko psyche nie pozwala się tym do końca cieszyć. No i jest jeszcze gorączka, kaszel i takie tam... I nie można pić, jak się przyjmuje antybiotyki. To nie jest do końca miłe, ale poza tym to bardzo fajnie. Święty spokój i w ogóle.
Tylko nie wiem, czy oszukuję siebie, czy Was. Jedyne co jest fajne, to fakt, że można wstawać o której się chce, a nie o szóstej piętnaście. A tak - nuda.
I nie wiem, co jeszcze. Siedzi we mnie świadomość, że muszę się uczyć. Dziś zaczynam, taka jestem. I będzie dobrze, bo zawsze jest dobrze w efekcie.

Jadę na wesele. Choć wcale mi się nie chce. I gdzie jest mężczyzna mojego życia?

Pozdrawiam.

piątek, 26 września 2008

O tym, że jeszcze tylko jeden...

Dostałam kolejne zaliczenie. Zdałam i to na cztery i pół! Zostało mi jeszcze Opodatkowanie CzegośTam Jakiegoś. Nie mam pojęcia. Póki co jestem z siebie bardzo dumna, bo przeżyłam ten dzień, choć wciąż napierdziela mnie z bliżej nieokreślonych przyczyn głowa. Od samego rana. A przecież nawet wczoraj nie piłam...

Z ciekawostek - nie udało mi się dostać do dziekanatu - jest nieczynny w piątki. Dlaczego?, pytam, dlaczego? Żeby utrudnić studentom życie? I tak nie jest nam łatwo...

W każdym razie: zaliczenie, plus podanie o przedłużenie wszystkiego (proszę się nie śmiać...), potem praca i koniec. Jesteśmy na dobrej drodze.

A tymczasem jutro parapetówka. Do zobaczenia!!

Pozdrawiam.

wtorek, 23 września 2008

O tym, że ciężko jest się uczyć...

Jednakowoż nadeszła pora na to, żeby zacząć. Pewnie trochę po niewczasie, ale zawsze. Mam problem z podejmowaniem decyzji i trzeba mnie zmuszać, żebym zrobiła cokolwiek, ale staram się, staram. Będzie dobrze, bo jak ma być... Prawda?
Martwię się, ale to taki inny rodzaj zmartwienia jest. Strasznie mi się nie chce, co widać - wszak piszę notkę, co mi się ostatnio rzadko zdarza.
Z pozytywnych rzeczy - skończyli mi się "Przyjaciele", wyłączyli mi kablówkę, umówiłam się na jedno zaliczenie. Wszystko na dobrej drodze, żeby się to dobrze skończyło, prawda?
Trzymajcie kciuki. Zrobię to.

I dziękuję wszystkim, którzy kopią mnie w tyłek i każą robić rzeczy. Dziękuję, że jesteście.

Do zobaczenia w sobotę. Czas świętować. Będzie dobrze.

Pozdrawiam.

piątek, 12 września 2008

O tym, że jest wiele rzeczy, których można żałować...

Powiem Wam szczerze, że zdałam sobie dzisiaj sprawę, jak wielu rzeczy mogę nie zrobić w życiu. Jeden z moich wykładowców na wiadomość, że przeprowadziłam się do Warszawy powiedział mi "pani nie skończy tych studiów". Pomyślałam sobie wtedy "hah, jasne!". Jednakowoż zaczynam mieć poważne obawy.
Wiadomo, że nie wszystko możemy przewidzieć. Wiadomo, że nie na wszystko mamy wpływ. Czasami tylko żal, że w związku z tym niektóre inne rzeczy stają się niewykonalne, albo bardzo bliskie bycia niewykonalnymi.
Praca - daje pieniądze, dzięki którym można robić wiele rzeczy, o których się marzy. A jednocześnie często zabiera czas potrzebny na robienie tychże rzeczy. Nie twierdzę, że moim marzeniem jest być magistrem finansów i bankowości międzynarodowej. Wręcz przeciwnie. No dobra, może przesadzam z tym przeciwnie. Uzależniam jednak od tego swoje szczęście przynajmniej w pewnym stopniu. Tymczasem nie wystarcza mi percepcji, żeby się uczyć. Po prostu. Nie mogę nawet zmusić, żeby spróbować się uczyć.
Przeraziła mnie dzisiaj myśl, że mogę nie skończyć tych studiów. I kim wtedy będę? Wiem, że wykształcenie nie definiuje człowieka. Wiem, że nie to o nim świadczy. Wykształcenie za to podnosi bądź obniża wartość człowieka na rynku pracy, a co za tym idzie podnosi lub obniża jego płacę, a co za tym dalej idzie - jego poziom życia.
Kiedy zaczynałam pracować, nie przewidziałam, że będę musiała tyle uwagi poświęcić pracy, że nie wystarczy jej już na naukę. Nie przewidziałam, że będę wychodzić tak późno i taka zmęczona. Że będę poświęcać jej więcej czasu niż wydaje się rozsądne i niż mój organizm i moja psychika jest wstanie wytrzymać na dłuższą metę.
Oczywiście po części jest to uzależnione od tego jednego losowego wypadku, który na mnie, jak sądzę, odbił się najmniej. Nie winię nikogo. Szukam usprawiedliwienia, to prawda. Ale wydaje mi się, że szukam go w złym miejscu.
Boję się, że nie skończę tych studiów. Że zawalę je całkiem i nigdy sobie tego nie wybaczę. A jednak nie umiem poświęcać mniej czasu na pracę. Przeciwnie, mam wrażenie, że poświęcam go za mało, skoro tak wiele jest niezrobione.
Nie umiem rozwiązać tego problemu.
Realizacja planu minimum na wrzesień wydaje się coraz bardziej nieprawdopodobna. Dziś jest 12 września. A ja jeszcze nawet nie zaczęłam go realizować.
Jestem przerażona tym. I przeraża minie własna bezsilność. Sama nie wiem, może powinnam się zaprzeć i uczyć się po powrocie do domu o tej osiemnastej czy dziewiętnastej. Wszak do dwudziestej drugiej jeszcze trzy-cztery godziny. Może powinnam chodzić później spać? Albo wcześniej wstawać i uczyć się rano?
Albo olać pracę i wychodzić o szesnastej jak człowiek?
Albo rzucić pracę i wrócić do Sosnowca i skończyć studia, a potem się martwić?
Albo nie wiem.
Nie mam pojęcia, co zrobić. I boję się. Myślenie o tym, że wszystko będzie dobrze jakoś powoli przestaje mieć sens. Chciałabym, żeby wszystko było łatwiejsze. Naprawdę. Średniowiecze... No na przykład.
Jestem zmęczona i zaczynam bełkotać. Pogoda się popsuła. Kiedy wychodzę do pracy, z dnia na dzień jest coraz ciemniej, to samo dzieje się, kiedy wracam do domu. Niedługo słońce będę oglądać tylko w weekendy. Czas na depresję... Czy nie?
Teraz to nawet wisielczo cieszę się, że nie mam faceta, bo i tak nie miałabym dla niego czasu. Żałosne, prawda?

Pozdrawiam,
teneniel

czwartek, 4 września 2008

O tym, że każdy czasem zasługuje na urlop...

Otóż - mam dwa dni wolnego i jadę do rodziców. Cieszę się bardzo. Będę się odmóżdżać i odpoczywać i nie myśleć o pracy!
A pod moim oknem znowu przechodził Znany Aktor. Mam wrażenie, że on faktycznie gdzieś tu mieszka. Jeszcze nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Nie zmienia to jednak faktu, że poprawia mi to humor. Jest dobrze.
A ludzi kochamy nie za ich kończyny tylko za to, jacy są. I zawsze będziemy kochać.
I wierzę, że będzie dobrze. Bo będzie.
Zobaczycie!

Tymczasem - szanty, flok, zjazd forumowy, koncerty, piwo, Marysia, rodzice, siostra. Wszystko. Czy to nie za dużo?
Chyba mi się należy.
Może nawet spotkam kogoś, kogo chciałabym spotkać?

Pozdrawiam.

wtorek, 2 września 2008

O tym, że jestem uzależniona od koloru światełka...

Cały wic polega na tym, że taki sobie modem pokazuje kolorem światełka, jaki ma dostęp do sieci i jaki transfer może zapewnić. Toteż jak jest turkusowe - to dobrze, jak jest niebieskie to już nie tak dobrze. Nie spotkałam się jeszcze z trzecim kolorem, ale pisali o nim w instrukcji. Swoją drogą przynajmniej się dowiedziałam, jaki to jest kolor turkusowy. Matko. Już niedługo miliony ludzi będą wpatrywać się z rozpaczą w małe plastikowe pudełko i zastanawiać się, czy to niebieski, jasnoniebieski, czy może już turkusowy? Powodzenia.
Ale generalnie i tak dobrze, że net mi hula. Jesteśmy szczęśliwi.
Zapłaciłam czynsz. Czuję się pełnoprawną lokatorką.

A poza tym z ciekawych rzeczy - jeszcze parę dni i jadę do Sosnowca. Do rodziców. Odpocznę sobie. Taka będę. No i oczywiście, proszę Państwa, festiwal. Brawo brawo.
Nie - nie mam mózgu.
Jestem tak zmęczona, że czasem rozpłakuję się z nadmiaru wrażeń z pracy. Chciałabym wierzyć, że jestem silniejsza niż jestem. Nie chcę obciążać innych moją słabością. A jednak wylewam czasem to na moich współpracowników. I źle mi z tym, że zamęczam ich swoją niekompetencją.
Na szczęście udało mi się przeżyć Beatkę. Nie wszyscy są stworzeni do pracy w takim biurze obsługi jak nasze. Ona nie jest. Rzadko spotykam tak głupich ludzi. Mam nadzieję, że wynika to z ich rzadkiego występowania, a nie z mojego dotychczasowego szczęścia. Ciekawa jestem, jak sobie poradzi nowa dziewczyna... Ale wiecie co? Będzie dobrze. I będę sobie w to wierzyć. Przecież wolno mi, prawda?

Plan minimum na wrzesień - absolutorium. Dam radę! Zobaczycie. Nowy miesiąc, nowe mieszkanie, nowe życie. Piękna, dojrzała, pewna siebie, inteligentna kobieta sukcesu.

Pozdrawiam.

PS.

Dziękuję wszystkim za wsparcie - wiedziałam, że mogę na Was liczyć:) I cieszę się, że czytacie.
M.

poniedziałek, 1 września 2008

O tym, że mam internet....

Otóż się przeprowadziłam. I podpięłam się do netu. I jesteśmy szczęśliwi!
I wszystko będzie dobrze, bo potrafię sobie poradzić ze swoim życiem i wiem, że daję radę! Jest bosko, a tak!
Nie spodziewałam się, że się uda, a tu sie udało. Nie zapeszając - wszystko ok. A co. Taki gest. Siedzę piszę notkę z mieszkania swego wynajmowanego i w ogóle szał. Mam net, mam kompa, póki co mam tv. Mam lodówkę i będę mieć swoją pralkę... I kuchenkę mam - proszę nie przychodźcie mnie okradać.
Ale wierzę, że nie zrobicie tego. Jest dobrze. To dziwne, jak rzeczy cieszą. Mogę pisać maile z domu!!
I nie wiem, co jeszcze.

Pozdrawiam.

sobota, 30 sierpnia 2008

O tym, że się przeprowadzam...

Całkowicie i to za chwilę. To setny post na moim blogu. I jakoś tak epokowy jest. Od dziś mieszkam na Mokotowie. Sama. Czy to straszne? Jeszcze nie wiem.
Na razie mam tylko świadomość, że będę musiała wcześniej wstawać do pracy i nikt nie będzie mi łaził po mieszkaniu.
Na razie jestem w amoku. Co będzie potem - to sie zobaczy. Ale będzie dobrze pewnie, nie?
Trzymajcie kciuki. Nowy miesiąc nowe mieszkanie, nowe życie, nowe wszystko.

Pozdrawiam.

niedziela, 10 sierpnia 2008

O tym, że świadomość czasem spada na człowieka znienacka...

Generalnie chodzi o to, że uświadomiłam sobie w końcu - zajęło mi to mniej więcej rok - że już nie wrócę do rodziców. Że nagle jestem dorosłą samowystarczalną jednostką zdaną tylko i wyłącznie na siebie. Że odpowiadam sama za swoje czyny i nie ma nikogo, kogo mogłabym winić za swoje porażki i komu być wdzięczna za swoje sukcesy. Jestem tylko ja. Ja, ja i ja... I ja sama sobie muszę radzić. Owszem, mogę pytać o zdanie przyjaciół, mogę pytać rodzinę. Nawet mamę i tatę. Ale to nie zmienia faktu. Jestem sama samotna, tak smutna, z chorągiewką pożegnalną... I co Wy na to?
Za 3 tygodnie wyprowadzam się do nowego mieszkania, gdzie nie będę miała współlokatorów, żadnego zwierzchnictwa, nikogo, kto powie mi, co mam robić. Pamiętacie, jak mówiłam, że chciałabym mieć kogoś, kto mówi mi takie rzeczy? No więc nic z tego. Dotarło do mnie, że w końcu się usamodzielniłam. Mam odpowiedzialną pracę, mam mieszkanie, w którym już niedługo zamieszkam, mam swoje życie... Swoje własne, osobiste. I będę musiała nim żyć. Już nie będę mogła żyć życiem rodziców, współlokatorów, czy kogokolwiek. Tylko swoim.
I co ja mam zrobić ze swoim życiem? Zapewne Was to nie zdziwi, ale nadal nie wiem. I właśnie dlatego czuję się lekko przytłoczona tą świadomością. Nawet nie chce mi się narzekać na codzienność, która wcale nie jest taka różowa, jakby się mogło wydawać.
Nie chce mi się myśleć o tym, że już niedługo jest wrzesień, że Tomek nie zadzwonił, że nie mam faceta, a tak bardzo potrzebuję bliskiego kontaktu, pocieszenia i wparcia. O tym, że nie wiem, co z sesją, pracą magisterską, że przesiaduje po dziesięć godzin w pracy i jestem zmęczona. Że nie mam łóżka, że nie mam pościeli, że nie mam internetu. I w ogóle zwłaszcza... Znacie to na pamięć, ja zresztą też.
Najgorsze jest to, że niezależnie od tego, jak dobrych i kochanych mam przyjaciół, to będę musiała się tym zająć sama.
I będzie dobrze, bo jak ma być?
Jestem przerażona. W związku z tym idę na ScarlettO'Haryzm - pomyślę o tym jutro. Metoda wyparcia jest dobra jak każda inna. Będę oglądać serial, a potem się wyśpię.

Pozdrawiam.

środa, 30 lipca 2008

O tym, że prauję ciężko...

Czy to nie straszne? W sumie to nawet mam wyrzuty sumienia, że nie pracuję wystarczająco ciężko i efektywnie. Tak bardzo chciałabym móc zrobić wszystko. Ale nie wszystko się da. Zostałabym sobie w pracy, ale czasem zwyczajnie nie mam siły. A może mam. Może jednak brakuje mi motywacji? Choć wydaje mi się, że mam jej wystarczająco dużo. Dawno takiej nie miałam.
Chciałabym mieć taką samą motywację do pisania magisterki, ale jak przychodzę do domu, to jestem zbyt zmęczona i skołowana. I to już jest straszne. Ale wiem, że dam radę i zrobię to, bo jestem świetna. Tak właśnie będzie.
A tymczasem jutro ostatni dzień miesiąca. Czyli dzień, w którym z pracy wychodzi się o szesnastej z minutami. Niezależnie od tego ile jest tych minut, nawet jeśli jest ich kilkaset... Raczej nieśmieszne, ale prawdziwe. Poradzę sobie, bo zawsze sobie radzę.

Brakuje mi czegoś. Ale nie wiem, czego. Zobaczymy, może się okaże. Póki co w nagrodę mam pryszcza na brodzie...

A teraz trochę z innej beczki. Mam na co czekać. Jadę we wrześniu na koncert. Raczej na festiwal. Jako że jestem lokalną patriotką mimo wszystko, to zamierzam się pochwalić. Jadę na Euroszanty&Folk. Tak, tak, tak. Główny bohater - Clannad. A to ci! Bardzo się cieszę. Bardziej chyba na to czekam niż na przeprowadzkę. Jakoś sobie nie zdaję sprawy z tego, że został jeszcze miesiąc. Bo to znaczy, że trzeba też myśleć o sesji i magisterce i tym wszystkim, co wypycham skutecznie ze swojej świadomości, zastępując to pracą. Czy to objaw alko... nie - pracoholizmu? Nie wiem, może... Ale trochę nie mam teraz wyjścia innego niż pracować. Taki lajf...
W każdym razie - Clannad jest boski. Wczoraj miałam wieczór retro i przypomniałam sobie wszystkie moje ulubione kawałki i rozpłynęłam się we wspomnieniach ze szczęśliwej młodości. Jakie to było piękne, kiedy człowiek nie musiał się przejmować takimi rzeczami jak teraz. Naprawdę tęsknię za tamtymi czasami. Zdaję sobie sprawę z tego, że też miałam problemy, które były dla mnie wielkie i straszne. Ale to przywilej młodości. Chciałabym móc wrócić do tamtych czasów ze świadomością tego, co wiem teraz. Byłoby pięknie... Albo i nie. Nie wiadomo.
Ciekawe, jak wiele rzeczy przypominają nam piosenki. I muzyka w ogóle. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki - napisała Marysia w swoim CV. W sumie ją rozumiem... A Wy?
Teraz słucham kolejnej płyty młodości. Okazuje się, że ta młodość wcale nie jest taka odległa. Okazuje się, że niebawem minie rok, odkąd sprowadziłam się do Warszawy. Nawet nie wiem, kiedy to przeleciało...
Boję się przyszłości, ale stawię jej czoła i wiem, że wszystko będzie. A może nawet będzie dobrze. Zobaczycie. Albo przeczytacie.

Pozdrawiam

środa, 23 lipca 2008

O tym, że trudno mi się zebrać do napisania czegoś...

Za wiele wrażeń jakoś. Za wiele się wydarzyło. A na większość nie miałam żadnego wpływu.
Wyjazd bardzo się udał. Naprawdę jestem zadowolona z wakacji, choć tylko nienormalni ludzie jadą na urlop do słonecznej Szkocji... Poznałam masę wspaniałych ludzi i paru mniej wspaniałych też. Większość była dla mnie miła. Zobaczyłam mnóstwo pięknych miejsc i wiele barów i klubów. Wydałam kupę kasy. Nie opaliłam się. Przywiozłam dobry humor. I zostawiłam go w pociągu.

Nie wiem, dlaczego złe rzeczy spotykają tylko dobrych ludzi. Ludzi, którzy nie zasługują na to, by spotykały ich złe rzeczy. Teraz wszystko jest trudne. A najgorsze jest to, że nie tylko ja muszę dać radę. Właściwie to, czy ja sobie dam radę, tak naprawdę nie ma znaczenia, bo to nie ja muszę sobie radzić. A ja zawsze sobie poradzę. Chciałabym móc przekazać coś z tej mojej umiejętności innym.

Generalnie mi tak bardziej smutno niż wesoło. Jestem pozbierana i silna, zwarta i gotowa. I tylko trochę żałuję, że nie możemy się wspólnie cieszyć się głupimi historiami ze Szkocji i oglądać zdjęć i się z nich nabijać. I w ogóle.
Teraz jest trudniej.

Może spróbuję się modlić. Powiedziano mi możesz się pomodlić, jeśli potrafisz... Próbowałam i będę próbować. Nie umiem modlić się za siebie. Ale mogę za innych. To że ja nie zasługuję na boską łaskę, nie znaczy, że inni nie mogą i nie powinni jej otrzymać. Najgorsze są sytuacje, w których nie można nic zrobić. Dlatego będę próbować. Bo to jest jakby robienie czegoś. Sama nie wiem zresztą.

Wszystko to niesprawiedliwe. A ciasteczko szczęścia wciąż przekonuje mnie, że szczęście się do mnie zbliża i że wystarczy tylko poczekać do następnej pełni. Czy mogę oddać moje szczęście innym? Czasem wolałabym, żeby to mnie spotykały złe rzeczy, zamiast spotykać moich bliskich.

Nie cierpię być dorosła, bo dorośli muszą się borykać z problemami nierozwiązywalnymi. I ja też teraz muszę i nie wiem. Czas nadać sobie priorytety i narzucić dyscyplinę - wtedy wszystko będzie dobrze.
Jeszcze pięć tygodni. Potem będzie strasznie.

Pozdrawiam

sobota, 12 lipca 2008

O tym, ze nie mam polskich znakow...

Nie mam polskich znakow, bo jestem w Szkocji. Szkockich tez nie mam. Zasugerowano mi, zebym sobie zainstalowala, ale nawet nie podjelam dyskusji, bo dlaczego mam robic jakies dziwne rzeczy na cudzym komputerze. Wiec nie bede miec polskich znakow. Jedna nocie mozna przezyc, prawda? Wiec nie ma zmartwienia.
Nie wiem, czy wiecie, ale zimno tu jest. Moze rzeczywiscie trzebabylo jechac na urlop w cieplejsze strony? Chorwacja, albo Grecja, albo Hiszpania. Albo Mazury :P
Generalnie to jednak dobrze sie bawie. Nawet duzo rozumiem i dogaduje sie. Mam adoratora, ale nie wiem, czy sie do niego przekonam.
Nie ma przystojnych Szkotow. Naprawde:) Choc to tez moze byc rozne ze wzgledow natury fizjologicznej. Moze zaczna mi sie jednak podobac na przyklad dzisiaj.
Jutro mija pierwszy tydzien. Dwa tygodnie to malo na urlop. W przyszlym roku jade na wiecej... I dalej. I w ogole. Zwlaszcza te wogole.
I nie wiem, co jeszcze. Wszystkie emocje jeszcze we mnie siedza wiec nie moge ich przekazac. Bede pisac potem. Jak wroce. Na razie staram sie nie myslec i wszystko jest ok. Praktykuje ScarlettO'Haryzm. Moje ulubione podejscie do zycia.
Zycze wszystkim cieplego urlopu. Powywnetrzam sie potem.

Pozdrawiam

czwartek, 3 lipca 2008

O tym, że wyjeżdżam znowu...

No dobra... Zbieram się do napisania tej notki już długo. Ale jakoś niekoniecznie mogę się zebrać. Na wszystko potrzeba czasu. To pewnie dlatego, że nie mogę pozbierać myśli.
Wyjeżdżam jutro do Sosnowca. A w niedzielę wylatuję do Edynburga, a potem jadę do Aberdeen. Obejrzę sobie te wszystkie miejsca, o których Marysia mi opowiadała. Czy się cieszę? No cieszę się, nawet bardzo.
I właściwie na tym można by skończyć. Odpuścić sobie pisanie o tym, że nie posunęłam mojej pracy magisterskiej nawet o pół strony do przodu. O tym, że praca. O tym, że rodzina. A może o tym, że od września wyprowadzam się stąd gdzie indziej... Na Mokotów konkretnie. Odkąd odwiedziłam Sqrcię, chciałam mieszkać na Mokotowie. No i proszę.
O tym, że pewnie nie będę tam miała netu też nie napiszę. Ani o tym, że widziałam się z Tomkiem.
I jeszcze o tym, że się boję. I nie wiem, co będzie ogólnie.
Jak widzicie, mogłam napisać wiele notek od ostatniej. Ale jakoś nie szło mi. To działa tak, że jak nie mogę sobie z czymś poradzić, to piszę. Najwyraźniej z tymi wszystkimi rzeczami sobie jakoś radzę. With a little help from my friends...
Bo mam taką umiejętność, że sobie radzę. I sobie poradzę.
A tymczasem absorbuje mnie wyjazd. Całkowicie właściwie. Odrywam się tylko do tego, żeby pracować, bo muszę zrobić wiele rzeczy przed wyjazdem. A został mi tylko jeden dzień.

Jeszcze dzień mówię pas odchodzę stąd...
Jeszcze dzień znikam z nią poza ląd...
*

Czy to nie piękne?

Nawiasem mówiąc polecam twórczość okołożeglarską i okołoszantową Mordewindów. Taki mam gest. Zwłaszcza Ave Virgo Maria. No i oczywiście nową płytę.
Jakoś jest dobrze.

Pozdrawiam
--
Jeszcze dzień - Mordewind

niedziela, 29 czerwca 2008

O tym, że decyzje się podejmuje i przeprowadza to, co się postanowiło...

Śmieszne, bo na przykład nie potrafię przeprowadzić podjętej decyzji o napisaniu pracy. Pod tym względem ten tydzień był beznadziejny. Naprawdę nie zrobiłam nic. I nawet mam wyrzuty sumienia. Tylko że już się do nich przyzwyczaiłam. I mnie nie ruszają. Tragedia.
Inne decyzje podejmuję i przeprowadzam. Miejmy nadzieję, że do końca.
I znowu słucham soundtracku z PS I Love You. Piękny film. Polecam, naprawdę.

Pozdrawiam

poniedziałek, 23 czerwca 2008

O tym, że jak zwykle nie wiem, co się dzieje...

Powiem Wam szczerze, że nie panuję nad swoim życiem i nad sobą przede wszystkim. Powiedziano mi dziś, że zachowuję się tak, jakby ktoś/coś mnie popychał/o do działania, a ja przebieram nogami tylko dlatego, żeby się nie wypierdolić. Coś w tym jest, jakby nie było. Ale czy jest inny sposób na życie? Ja nie umiem sama iść. Jednostajnie dążyć do czegoś. Dlatego są mi te kopy potrzebne. Inaczej leżałabym sobie w dołku i była sobie nieszczęśliwa.
A tak - czasem udaje mi się mieć wrażenie, że nie jestem w nim, że w jakiś sposób jest dobrze. Tylko czasem też ktoś mi pokazuje, że wcale tak nie jest. Szkoda, że nie umiem tego zmienić. Bo nie umiem, nie mam pomysłu. I co?
No właśnie - nie wiem. Uświadomienie sobie, że wcale nie jest dobrze - nie jest dobre. Albo nie zawsze. Albo nie na krótką metę. Albo nie wiem. Czy to straszne, że wolę żyć w złudzeniu? Z takich rzeczy wychodzi się powoli. Nie można z dnia na dzień przestać mieć doła i nagle być szczęśliwym.
Jedyne miejsce, gdzie naprawdę jestem szczęśliwa to Mazury. Kiedy jestem na żaglach - nic innego się nie liczy, a ja mam poczucie, że panuję nad sytuacją. Nad żadną inną sytuacją nie umiem zapanować. W żadnych innych okolicznościach nie umiem dopasować rzeczywistości to tego, jak bym ją chciała widzieć. Więc jak mogę być szczęśliwa.
Nie jest tak, że nie cieszę się tym, co się dzieje, tym, co mi się przydarza. Bo się cieszę. Na przykład teraz się cieszę, że mam z powrotem rower i się na nim przejechałam chwilę. Ale faktem jest, że tego cieszenia się nie wystarcza na długo. No i co? Nie można być cały czas szczęśliwym. Te wszystkie dołki pozwalają nam doceniać górki. Życie jest sinusoidą. I nic się na to nie poradzi.
Wiem, że dorabiam sobie teorię do rzeczywistości. Tak jest łatwiej niż w drugą stronę.
Nie lubię, jak mi się udowadnia, że nie jest tak, jak myślę, że jest.
Wydaje mi się, że nic nie wymyślę dziś nic mądrego. To raczej notka konstatująca.
Tak - dostałam histerii. Zawsze mogę powiedzieć, że to dlatego, że mam okres. Prawda? No i tyle.
Nie panuję nad tym, co się dzieje. Pozwalam życiu opływać mnie i lekko popychać na przód, zamiast sama przez nie płynąć przebierając rękami i nogami z całych sił. Ale to dlatego, że nie mam do czego płynąć. Śmierć jakoś mi nie pasuje jako cel. I tak tam kiedyś dotrę, prędzej czy później każda rzeka ma wodospad. A gdzie, to już zależy, którą odnogę się wybierze. Ja dryfuję sobie głównym nurtem, zobaczymy, co leży przede mną. Cofnąć się nie da. A trzymanie się kurczowo korzenia czy kamienia jest jeszcze gorsze. Prawda?

Pozdrawiam

niedziela, 15 czerwca 2008

O tym, że za dużo...

I jak ja mam się teraz skupić? Muszę wyzbyć się tego, że zamiast pisać pracę, piszę notkę. Jestem silna. I sobie poradzę. I skupię się na tym, co mam robić. Na celu, który sobie wyznaczę.
Pomyślałam, jakie to będzie zajebiste, jak będę mogła tu napisać, że jestem magistrem. To mój cel. Cała reszta - na razie mniej ważna. Ale nie nie ważna. Będzie dobrze.

You troubled my day and you've questioned my strenght,
don't mess with the master of fate!
(...)
Slowly marching on... Still we're marching on...
*

A tak w ogóle to nagle zaczęłam dużo pisać znowu. To dobrze, czy nie?
Pozdrawiam
--
*A Dark Passage - Blind Guardian

sobota, 14 czerwca 2008

O tym, że ja czasem myślę...

I to nie będzie post o tym, że kobietom czasem uda się użyć mózgu.

Ja czasem myślę, a Ty? Czy wspominasz, rozważasz? Czy zastanawiasz się, co by było gdyby? Pewnie nie. To domena kobiety. Analizowanie.

Trudno. Jeśli przyjdę Ci kiedyś do głowy - daj znać. A co. Może jeszcze będę czekać. A może nie. Nie będziesz wiedział, jak nie spróbujesz. Bo ja nie będę czekać do końca życia. Na kogoś może będę, ale może to już nie będziesz Ty. Wiesz?

Chciałabym wiedzieć, czy myślisz. Ale tak samo, jak Ty, nie dowiem się. Trudno, nie?

A ja sobie jeszcze pomyślę jakiś czas. A potem przestanę. I też będzie dobrze. Prawda? Pardwa? Pardwa to taki ptak. Śmieszne. Widzisz, nie myślę o Tobie cały czas. Właściwie teraz chyba przestanę, bo muszę zająć się usługą PayByNet. A potem usługą BILIX. A potem to dopiero będę myśleć. O innych rzeczach.

W jakiś sposób czekam, tak mi łatwiej. Ale...

Nie, nie jestem beznadziejna.


Tym niemniej to ciekawa notka. Powiem Wam szczerze, że czasem dobrze jest przelać na monitor to, co się ma w głowie. Można się wtedy z powrotem skupić na rzeczach ważnych. Wiem, że pewnie się nie odezwie. Ale przecież to nie jest tak naprawdę straszne. Ja sobie zawsze radzę. I tak będzie też tym razem. A póki co mogę sobie poprzesadzać. Mogę wszystko.

Pozdrawiam

wtorek, 10 czerwca 2008

O tym, że mam potrzebę napisania notki...

Choć sama jeszcze nie wiem, o czym mi wyjdzie. Powzięłam pewne postanowienia. Ale po pierwsze idę sobie zrobić kawę, zanim zacznę się wywnętrzać, bo to może mi tym razem trochę zająć...
Kawa dobra rzecz, chyba.
Wracając do adremu - jestem głodna. To dobrze. Choć podobno nie należy się głodzić. No ale z drugiej strony dieta żet pe jest najlepsza na świecie. Ja zdecydowałam po prostu nie jest kolacji. I jeszcze może się poruszać trochę. Rower - wiecie.
Maćku - chciałam napisać 'rowero', przyzwyczajenie druga natura...
W każdym razie rower trzeba oddać do przeglądu, albowiem stał sobie przez pół roku w pokoiku i się kurzył. Oraz zajmował miejsce. Ale też dobrym stojaczkiem na ubranka był. I jest w sumie dalej. A teraz to nawet się ładnie komponuje. Razem z pozostałymi dwoma. Zresztą nie ważne.
Postanowienie numer jeden zatem - schudnąć. Nieco, bez przesadyzmu, tak.
Oczywiście nie układam tego priorytetowo. Bo i po co? Nie mam planu sensu stricto, raczej luźne wnioski.
Toteż kolejne - chyba trzeba coś zrobić z uczelnią. I jeszcze z pracą. I z tą drugą pracą. I w ogóle. Zatem - konstruktywność, efektywność, samozaparcie i dążenie do bliżej nieokreślonego celu. Profesjonalizm.
Generalnie dążę do tego, żeby być wreszcie tą piękną, inteligentną i dojrzałą kobietą sukcesu.
Postanowiłam, że się biorę. Że pracuję dobrze, że w domu przelewam jakże mądre myśli na temat rozliczeń międzybankowych na ekran monitora, że dbam o siebie. Swoją drogą powinnam się chyba już ogolić.
I wydaje mi się, że to mądry plan. Nie ten o goleniu, tylko ten ogólny. Choć ten o goleniu też wcale nie jest taki głupi. Co prawda zaczęłam go realizować od wczoraj, ale będzie dobrze. Zaraz skończę to pisać i zabieram się za magisterkę. Zanim będzie za późno, żeby używać jeszcze mózgu.
I jeszcze postanowiłam, że będę towarzyska. Będę chodzić w miejsca i do ludzi.
Wczoraj pisałam pracę. Dziś byłam w kinie. Jutro idę do serwisu zapytać o rower. Jak dobrze pójdzie, to w weekend, albo w przyszłym tygodniu będę narzekać na to, że mnie tyłek boli.
Mało pozbierane te myśli moje. Ciężko jest przelać na monitor to, co się czuje... Dziwne, że to mówię. A może chodzi o to, że raczej wmawiam sobie entuzjazm i tak naprawdę go nie mam? Nie ważne - sianie defetyzmu nie leży w moich planach.
A co do spraw sercowych? Hiii... Nie wiem. Nie sądzę, żeby coś się ruszyło. I jakoś średnio mnie to rusza. Życie toczy się dalej i nie ma co patrzeć w przeszłość.
Jest jeszcze jedna rzecz - mianowicie nie będę tracić życia na zastanawianie się. Czas działać. Jakkolwiek trudne nie byłoby zmienienie przyzwyczajeń, przestawienie mózgu i w ogóle - będę z tym walczyć. Oczywiście w granicach rozsądku, ale z sensem też.
Życie trzeba łapać, dzień trzeba łapać. Każdy. I trochę spontaniczności jeszcze nie zaszkodziło nikomu. Albo przynajmniej nie znam nikogo takiego.
Toteż działamy, a nie zastanawiamy się. I tyle.
Zamiast siedzieć i myśleć, jak bardzo nie chce mi się pisać pracy, i że już późno i to nie ma sensu, zamierzam siadać i pisać. Choć parę linijek, choć pół strony. Cokolwiek, żeby tylko ruszyć do przodu.
Wydaje mi się, że w moim życiu nastąpił jakiś przełom. I nie wiem, skąd się to wzięło. Pewnie, że facet poprawia humor. I to pewnie głównie dlatego. A pogodzenie się z tym, że to tylko chwilowe i już nie wróci - naprawdę pomaga.
Będzie dobrze - i ja sobie poradzę, bo zawsze sobie radzę.

Tych kilka nocy tych parę dni
kiedy wszystko było tak
Ty byłaś rzeźbą a ja partyzantem
i wiem
Że Ty i ja - dalibyśmy się wychłostać
Aby mogło tak pozostać
Nie to miejsce nie ten czas
To nie tak
Ja nienawidzę jak
Liczysz myślisz patrzysz ile to już lat

Bo całe nasze życie to
To nie te długie lata a
Tych kilka krótkich dni
i tych parę chwil z których
Niby nie wynika nic
*

Pozdrawiam
--
*Partyzant K - happysad

czwartek, 5 czerwca 2008

O tym, że jestem celtycką jarzębiną...

Tekst pochodzi stąd. Taka jestem, ktoby to pomyślał...?

Wrażliwość — Inteligencja połączona z wyobraźnią, zdolność do syntezy. Intuicja, fantazja.
Niech was nie zmyli jej pozorna delikatność. Ona jest mocna, wytrwała i bardzo dzielnie przeciwstawia się różnym burzom i złym podmuchom losu. Na jej twarzy częściej spotkacie uśmiech niż łzy, mimo że każde zmartwienie (swoje i cudze) przeżywa głęboko. Ale taka już jest nasza jarzębina — urokliwa, pogodna, strojna w dary natury. Pozbawiona egoizmu, ale pragnąca skupić wokół siebie nie tylko spojrzenia, ale sprawy i działanie. Jest niezależna i zależna równocześnie. Żyje dla życia, kocha ruch, niepokój a nawet komplikacje. Zresztą sama też komplikuje niekiedy i swe własne życie przez zbytnie filozofowanie lub nazbyt skrupulatne wahanie. Jej wielki gust i wrażliwość predystynują ją do zawodów artystycznych, ale i w innych osiąga wysokie szczeble. W miłości postępuje nieprzewidzianie: gwałtowna, namiętna i uczuciowa. Zmienia partnerów z wiecznym niedosytem serca. Nie przebacza nigdy i ona zrywa przeważnie więzy małżeńskie. Posiada duże talenty towarzyskie, a w ogóle to mogłaby bawić się w jasnowidza, gdyby wierzyła że to prawda.
Jarzębina wydaje się krucha i delikatna, ale w rzeczywistości jest niezwykle odporna. Chociaż nie można odmówić jej wrażliwości, dzielnie przeciwstawia się wszelkim burzom i trudnościom życiowym. Głęboko przeżywa własne i cudze zmartwienia, lecz nigdy się nie poddaje. Jest pogodna i pełna uroku, potrafi uśmiechać się nawet przez łzy. Pragnie skupiać wokół siebie ludzi i sprawy. Jest samodzielna i odpowiedzialna, łatwo przystosowuje się do nowych warunków i nie chce być prowadzona za rączkę. Ma jednak skomplikowany charakter i mimo ambicji i błyskotliwości z trudem osiąga sukces. Nad każdą sprawą godzinami rozmyśla, nie potrafi szybko podjąć decyzji, przez co naturalnie wiele traci. Kocha ruch, zmiany, a nawet komplikacje i stan niepokoju. Bardzo często sama jest sprawczynią własnych kłopotów.
Ma wyjątkowe predyspozycje do zawodów związanych ze sztuką. Natura obdarzyła ją wrażliwością artystyczną i świetnym gustem.
W miłości jest nieobliczalna, wciąż sprawia partnerowi niespodzianki, ale rzadko przyjemne ! Kocha gwałtownie, namiętnie i... krótko. Jarzębina nie potrafi przebaczać, jeśli raz się zawiedzie, odchodzi w siną dal.


Generalnie trochę sie powtarza, ale jest trafny ten tekst. Czy to coś znaczy? Fakt - nie umiem przestać się zastanawiać. I to komplikuje moje życie. Chciałabym czasem iść na żywioł.
I jeszcze jestem związkofobem... Czy -fobką?

Boli mnie twarz.

Pozdrawiam

środa, 4 czerwca 2008

O tym, że mam opryszczkę...

Wargową, żeby nie było. Powiem Wam, że potrafię sobie wyobrazić parę rzeczy, które są gorsze od opryszczki wargowej (na przykład ta druga), ale nie jest ich aż tak wiele. Mimo to przyzwyczaiłam się już nieco do tego, że mam ją zawsze. To znaczy co roku jak jadę na Mazury. Naprawdę się przyzwyczaiłam. Ale chyba się wybiorę do lekarza, bo ona z roku na rok jest coraz gorsza i gorsza. Niedługo pochłonie mi całą twarz!
Oczywiście przesadzam. Jednak to jest coś jak kolka nerkowa, albo miłość, jak się tego nie przeżyło, to się nie wie, jak to jest :)
Nie życzę nikomu, żeby musiał ją przeżywać. Nie miłość. Kolkę nerkową i opryszczkę:)
A poza tym?
Hm... Chyba powinnam piać tutaj z radości. Powinnam?
Jestem dorosła i nikt nie mówi mi, co mam robić. To jest dobre. Ale mnie się nie podoba. Wolałabym, żeby ktoś mi mówił, co jest dobre, a co złe. Marysia powiedziała mi: "niezależnie od tego, co zrobisz, ja i tak będę cię wspierać" - jedna z piękniejszych rzeczy, jakie usłyszałam w życiu. Tylko że to co ja zrobię zależy tylko i wyłącznie ode mnie. I ja będę musiała za to płacić. Truizm, nie? Uczę się dorosłości. Rychło w czas...
Czy to co zrobiłam było dobre? Tak, Kurwa! Przepraszam. No i teraz będę się zastanawiać. Nie zrobiłam nic złego. To było dobre. Bo było dobrze. I - teraz już nic nie będzie, więc wszystko w porządku.
Dlaczego nie umiem wyłączyć mózgu. A przy okazji hormonów? Myślałam, że uda mi się przejść nad tym do porządku dziennego. Starannie próbowałam wyprzeć z myśli świadomość istnienia tego jednego małego problemu. Może by się udało, gdyby nie to, że to ja właśnie, a nie ktoś inny. A tak dobrze mi szło przez te parę dni... No cóż wyrzuty sumienia się zdarzają. W przeciwieństwie to miłości - przydarzają się mnie częściej niż innym.
No ale można liczyć na to, że więcej nie będzie okazji do wzbudzania wyrzutów sumienia, co w sumie - chyba jest dobre.
O dziwo - mam ochotę się rozpłakać, ale raczej ze zmęczenia niż z czegokolwiek innego. Trudno, nie? Nie będę teraz płakać. Chyba.
Teraz muszę się przekonfigurować z powrotem na Magdę pracującą. I stąpającą po ziemi, a nie unoszącą się 20 centymetrów nad nią.
Tym niemniej - wspomnień sobie nie odmówię. Warto było i nie żałuję. A przecież to zawsze było moim marzeniem - nie żałować tego, co się zrobiło. I nie musieć przepraszać nikogo...
Będzie dobrze, co?

Noc jak każda inna noc jak każda inna noc...

Ale wiedz że nie powiem ci nic dobrego
Nic złego też nie...
I tak nie spotkamy się więcej i tak
I tak nie będziemy się więcej już znać
I tak nasze usta nie będą już ze sobą więcej grać...
*

Edit: Wyszedł mi bełkot, ale kto zna ten wie... A ja sobie zawsze poradzę. Tylko to smutne, że nie umiem się cieszyć, że zawsze znajdę sobie jakiś negatywny aspekt sprawy, prawda? Tylko że tym razem ten aspekt chyba nie jest taki mały? A może i jest? Nie ważne.

Pozdrawiam
--
* happysad - Noc jak każda inna

środa, 28 maja 2008

O tym, że bolą mnie plecy...

Czy to nie straszne? Powiem Wam, że tak. Bo to znaczy, że a) źle sypiam; b) jestem ciągle spięta; c) jestem przemęczona. I tak dalej...
Oraz nic mi się nie chce, ale to nie jest powód tego, że mnie bolą plecy... hihi.
Generalnie jest tak, że w piątek jadę na Mazury. I pewnie bym się cieszyła nawet. W sumie to się cieszę. Tylko nie mam siły i wszystko mnie boli. Ale to przez to, że jestem niewyspana, albowiem byłam wczoraj u Agatus na śpiewankach. I nagle się okazało, że jest pierwsza w nocy i może trzeba by iść do domu. W każdym razie było cudnie. I takie są efekty. Kto to widział z nocą się nie liczyć?
Powinnam się zacząć pakować, albo przynajmniej zastanawiać, co chcę zabrać. Ale jakoś nie mogę uruchomić mózgu.
A najgorsze jest to, że chciałam napisać radosną notkę o tym, jakie to fajne, że jadę na Mazury i odpocznę i będzie fajnie. Ale niestety nie poszło mi wcale, cholera.
I w sumie to nie wiadomo. Pewnie po powrocie napiszę coś fajnego.
Bo tak naprawdę to się cieszę, bo jedzie Marysia i jadą wszyscy inni, i Beiza. I w ogóle. Zwłaszcza te wogóle są ważne.
No i więc w związku z tym, kończymy tę nierówną walkę. Położę się na chwilkę i poczytam sobie "Into The Wild", a potem zacznę się zastanawiać, co zrobić.

Bo w sumie to naprawdę "świat szaleje, a ja wypływam w rejs". Znowu.

Pozdrawiam

piątek, 23 maja 2008

O tym, że żurafa też zwierzę...

Generalnie sama nie wiem, co się dzieje. Czas ucieka tak szybko, że nie jestem w stanie za nim nadążyć. W sumie to straszne, bo przecież nagle jest koniec maja już. Za tydzień jadę na Mazury. Powinnam oddać pracę. Powinnam przygotowywać sie do sesji. Powinnam coś robić. A ja nic.
Siedzę w pracy i zastanawiam się, jakby wyglądało skrzyżowanie żyrafy z żurawiem, a wszystko przez głupią literówkę. Nie ogarniam tego, co się dzieje dookoła mnie. Nie panuję nad swoim życiem. Pozwalam, żeby mnie ciągnęło, zamiast sama nimi kierować.
Muszę zaplanować i trzymać się planu. To pierwszy punkt tego planu. Dalsze w planach...
Śnią mi się dziwne rzeczy. Nie mogę spać. Budzę sie co chwilę z myślą, że to już. Ale nie wiem, co już.
W długi weekend siedzę w pracy. Zamiast pracować - siedzę. Zamiast pisać pracę - oglądam serial. Zamiast myśleć - gapię się w monitor. Zamiast wyjść - siedzę w domu.

Nie mogę się zebrać.
Nie mogę.
Już nawet nie płaczę...

I nawet nie mam piosenki.

Pozdrawiam

środa, 14 maja 2008

O tym, że nic nikomu się nie chce...

Wiecie, jak to jest, kiedy na dworze jest piękne słońce i wszystko kwitnie, temperatura oscyluje wokół 20 stopni, wieje lekki wiaterek, jest zielono i bosko? I właśnie wtedy musicie w pracy siedzieć? Kiedyś myślałam, że mnie to wkurza, jak się musiałam uczyć w taką piękną pogodę, ale zawsze można też w nauce zrobić przerwę. A w pracy niekoniecznie... Zwłaszcza że stosy papierów rosną w zastraszającym tempie. A mnie się coraz mniej chce. Bo jest na dworze coraz piękniej, a ja coraz dłużej siedzę w pracy, bo coraz mniej mi się chce cokolwiek robić.
Najlepsze jest to, że właśnie to jest błędne koło. Bo jak mi się nie chce, to mniej pracuję i więcej mam zaległości. Tragedia.
Ale naprawdę mi się nie chce i mam marazm i niewyspanie...
I w sumie jest tak, że wszyscy dookoła mają to. To jakiś inny typ zmęczenia niż zmęczenie jesienne. Zmęczenie wiosenne jest gorsze...

Przydałby mi się facet :)

Pozdrawiam

niedziela, 4 maja 2008

O tym, że nie wiem, czemu płaczę...

A może w sumie wiem. Nie wiem, czy wiem... Śmieszne, czy może raczej nie?
W sumie wiem. To jest to samo co zawsze. Miaaał... Jestem biednym samotnym kotem, którego nikt nie kocha. Tak to chyba bywa na wiosnę, że człowiek zaczyna marzyć o tym, żeby dzielić życie z drugim człowiekiem. I chociaż to się kłóci z tym, co mówiłam w poprzednim wpisie, to jakoś się to składa do kupy.
Otóż rozsądek mówi jedno - naprawdę nie potrzeba mi teraz faceta. Ale serce woła coś całkowicie innego - że nie mogę już dłużej być sama. Sytuacja nie jest łatwa, bo przecież Magda nigdy nie była w związku, więc nie wie, jak to jest. A ponieważ nie wie, to wydaje jej się, że się nie nadaje do tego. Naprawdę nie wiem, co mogłabym zaoferować mężczyźnie. Nie mam nic prócz siebie, jak śpiewał happysad. I co z tego. Czy to znaczy, że nie zasługuję na odrobinę własnego szczęścia?
Stoję w obliczu zmian. Nowych kolejnych zmian. Jak zawsze - wszystko na raz. Choć w sumie jeszcze nie teraz. Za jakiś czas. Prawdopodobnie wszystko się skupi we wrześniu. Albo sama nie wiem. Boję się. Boję się, że to już jest koniec. A chciałabym jeszcze zrobić jakieś rzeczy. Oczywiście nie wiem, jakie i nie mam pomysłu, w jaki sposób ich dokonać. Ale czy to szkodzi? Pewnie nie:)
Wszędzie dookoła szczęście wylewa się falami. Emocje buzują. Życie kwitnie. Wiosna. Słonko. Mlecze i niezapominajki za oknem. A ja tęsknię za niewiadomym. Oczywiście, że sobie poradzę. Bo nie wiem, czy wiecie, ale ja sobie zawsze radzę. Zawsze sobie radziłam. Bo nie było innego wyjścia. Teraz też nie ma. Bo nigdy nie ma... Oczywiście zawsze można się zabić, ale czy to nie byłoby zbyt proste? Jakoś nie pasuje mi to wyjście. Za dużo problemów z tym potem. W sensie innych ludzi. Bo ja zawsze przejmuję się cudzymi problemami. Zawsze cudze problemy stawiam sobie na pierwszym miejscu. I cudze szczęście. Czy to dlatego, że nie mam własnego? No-one hears me crying...!
Oczywiście, jak zawsze, panikuję i przesadzam. Oczywiście, jak zawsze, ludzie się tym przejmą i będę powtarzać, że to tylko chwilowe, że już mi przeszło. Że muszę sobie ponarzekać. Zastanawiam się, czy to prawda? Czy faktycznie to jest chwilowe. Czy może powtarzam to wszystkim, żeby się nie przejmowali, bo mają swoje problemy. Czy raczej powtarzam to, bo chcę się sama zakopać w swoim dole i nie chcę, żeby mi ktoś pomagał. Bo to mój dół i sama sobie go będę kopać... Poza tym taki stan, w którym jesteś biedny, samotny i nikt Cię nie kocha, w sumie jest bardzo wygodny. W pewien sposób.
Autopsychoanaliza mi dziś jakoś nie wychodzi... Pewnie jakiś analityk miałby ubaw, albo przynajmniej ciekawy przypadek do zbadania. A może właśnie nie? Może faktycznie jestem pierwsza z brzegu, obojętnie która, w szaroburym szeregu, jedna z wielu i nudna. I beznadziejna. I nieciekawa. Hm?
Wkurza mnie, że w najradośniejszych momentach nachodzi mnie jakaś myśl, która skutecznie sprowadza mnie na ziemię i poniżej poziomu gruntu. Tak jakby tam było moje miejsce. I w sumie w jednej chwili jestem szczęśliwa i zadowolona, a za chwilę wpadam w megadoła i nie mogę opanować płaczu.
A przecież wszystko będzie dobrze. I tyle miłych rzeczy przede mną...
Prawda?

Pozdrawiam

sobota, 3 maja 2008

O tym, że pora na zmiany...

Otóż - ponieważ mylog zaczął mnie mocno irytować - postanowiłam się przenieść. Przenieść się tu. Czemu? Bo tak. Bo Google jest monopolistą. Bo tak jest wygodnie. I nie wiem, czemu jeszcze.
Zobaczymy, czy mi się powiedzie.
Pogodna rezygnacja.
Poza tym w sumie wszystko jest lepsze niż pisanie pracy magisterskiej. W sumie to może powinnam sobie napisać layout? Z drugiej strony Maverick mi obiecał, więc nie będę mu zabierać pracy, prawda?
Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Mam marazm. Mam niechciejstwo. A jednocześnie męczą mnie wyrzuty sumienia. Każdy powód jest dobry, żeby mieć wyrzuty sumienia... W związku z tym mam ich wiele. Bardzo łatwo mnie w sumie wziąć pod włos i zmusić do czegoś. Żeby się jeszcze dało tak zrobić, żebym siadła i napisała tę pracę zamiast siedzieć i marudzić.
Spadłam z konia niedawno. I uderzyłam się w głowę. Choć właściwie nic to nie zmienia. Tylko to, że mam wymówkę...
Powinnam w sumie pójść dalej z tymi zmianami niż tylko serwis blogowy, prawda? No wiecie, zmienić życie, podejście do świata. Siebie. Cokolwiek. Ostatnio zmieniłam wystrój pokoju. Czy to nie wystarczy?
Obojętność.
Nie jestem nieszczęśliwa. Nie jestem szczęśliwa. Szczęście to coś, co przytrafia się innym.
Pora zacząć siebie przekonywać, że partner to naprawdę nie jest to, czego teraz potrzebuję. I będzie dobrze.
Nie umiem wzbudzić w sobie emocji. Czy to straszne?
Nawet się specjalnie nie cieszę z tego, że przeniosłam bloga na serwis, który działa...

Pozdrawiam

piątek, 25 kwietnia 2008

O tym, że też pragnę być szczęśliwa...

Zupełnie niespodziewanie mojemu otoczeniu zaczęło sprzyjać szczęście. Ludziom się zaczyna układać. Spełniają się marzenia. Wszyscy są radośniejsi i szczęśliwsi...
A ja? O tak - cieszę się cudzym szczęściem, naprawdę. Tylko że jednocześnie z dziecięcym zacietrzewieniem chciałabym zawołać na całe gardło: A ja?! Kiedy ja będę szczęśliwa?! Cieszę się, że Wam dobrze, ale ja też chcę!! Ja też!
Ale oczywiście nie można tak, kiedy jest się dojrzałym człowiekiem. Toteż trochę mi smutno. Wiem, że na wszystko potrzeba czasu. Mój czas też pewnie nadejdzie. Siedzę sobie zatem w kąciku i cieszę się cudzym szczęściem.
Bo swojego nie mam.

Pozdrawiam.

środa, 23 kwietnia 2008

O tym, że jest piękna pogoda...

Wiecie, jak ładnie za oknem? I tak ma być aż do weekendu. Jestem bardzo important and busy. I generalnie zajęta i chadzam w miejsca. Nie mam czasu w nagrodę na pisanie pracy, ani na spanie. To drugie jest gorsze. Bo jestem niesamowicie niewyspana. Ale raczej dziś w sposób szczęśliwy, niż w sposób nieszczęśliwy i płaczący.
Dziś film, jutro koncert, w piątek - sama nie wiem, chyba jakieś bacardi z filmem z rzutnika, potem weekend i może uda mi się nawet coś napisać. I wyspać w końcu.
Powiem Wam, że mimo iż jestem zmęczona, to dobrze mi. I nie mam nic mądrego do przekazania. W sumie ostatnio nie mam czasu na przemyślenia za bardzo. Ani na nic innego. W ogóle nie mam czasu, ale chyba mi z tym dobrze, bo się nie martwię. Zwyczajnie nie mam kiedy.
Wczoraj napadła mnie chwilowa nostalgia za TymJedynym. Ale ponieważ
a) nie mam pojęcia, gdzie on jest i czy kiedyś się pojawi;
b) nie wiem, czy udałoby mi się go wcisnąć w napięty plan zajęć; postanowiłam sobie dać spokój. Ja wiem - cóż może począć kobieta bez mężczyzny? Ale tak naprawdę, to facet mi teraz średnio potrzebny. Muszę się najpierw wykopać ze swojego życia.
Tak więc generalnie jakby lepiej. Jak to dobrze, że jest taka piękna pogoda i słońce i wszystko, bo to naprawdę poprawia humor i podnosi na duchu.
Także ludu pracujący miast i wsi! Naprzód na dwór! Oddychać świeżym powietrzem i odpoczywać aktywnie. Choć spacerek nad Wisłą, albo coś. I od razu słoneczno nas oświeci i rozraduje.

I jeszcze męczy mnie piosenka:

I rzekła "Tak o tak w dwójkę lepiej będzie nam
A gdy rano szepniemy te parę słów wzajemnie
Wiedz że nie o nie musisz radzić sobie sam
I ziewając rano ruszysz stąd beze mnie"...
*

Pozdrawiam
--
Perły i Łotry (chyba jeszcze) Szanghaju - Tak, o tak!

piątek, 18 kwietnia 2008

O tym, że jestem zmęczona wielce...

Siedzę w pracy, nawet pracuję trochę. Ale jestem tak niesamowicie zmęczona i senna, że nie do końca panuję nad sobą.
Atakują mnie telefony w mojej głowie. Atakują mnie ludzie, papiery, faktury obiady. Każą mi myśleć i używać mózgu i w ogóle. Jestem koszmarnie niewyspana i muszę sobie ponarzekać. Jutro idę do pracy dla odmiany. I 2 maja też dla odmiany idę do pracy. Umieram sobie powoli, jak każdy człowiek. Bo przecież każdy z nas powoli zmierza ku własnej śmierci. Czy to straszne? Jakoś niekoniecznie.
Ciekawe, co z tym moim zaliczeniem, czy się udało? Nie wiem, będę pewnie wiedzieć dopiero jutro lub w poniedziałek. I jestem głodna jeszcze. I generalnie niewiadomo.
Mentalny poniedziałek mam przez cały tydzień w tym tygodniu. Niech już będzie koniec:)
Odpocznijmy, połóżmy się, zapomnijmy...*

Pozdrawiam.
--
happysad - Odpocznijmy

Edit:
Nawet MYLOG ma dziś mentalny poniedziałek i dodaje notki po milion razy. Doprawdy!!

czwartek, 10 kwietnia 2008

O tym, że czas goni nas, chłoszcze po piętach raz po raz...

Jestem niezorganizowana. To straszne. Nie umiem sobie zaplanować dnia pracy. Nie umiem sobie zaplanować tygodnia. Nie umiem się zebrać.
Tragedia.
A kiedy już sobie zaplanowałam, że będę w weekend pisać pracę - dowiedziałam się, że w poniedziałek mam zaliczenie warunkowe. Brawo, brawo. Cały misterny plan w pizdu!
No trudno. Nie jestem zmęczona w sumie. Praca skutecznie odwraca moją uwagę od problemów. A po pracy staram się nie myśleć o pracy. I w sumie wszystko jest dobrze. A problemów w końcu nie jest tak dużo, jakby się mogło wydawać.
Jeżdżę sobie czasem konno. Słucham muzy. Czytam piękną acz smutną książkę. Polecam, nawiasem mówiąc. Dziewczyna z zapałkami Anny Janko.
W sumie żyję. Nie jest tak że wszystko się pierdoli. Raczej wszystko zwala mi się na głowę w jednym momencie. To mnie przytłacza nieco. Ale jestem twarda i dam radę. Bo jestem boska, a co. A przynajmniej fajna.
Mogę sobie powzdychać i zmierzyć się z rzeczywistością z podniesioną głową. Mogę sobie powyzywać. No chyba że jestem w pracy. Ale w sumie daję radę. Więc spoko.
Głowa do góry, cycki do przodu i śmiało przez życie.
Bo nie ma innego wyjścia.

Pozdrawiam.

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

O tym, że jestem stara...

Miałam wczoraj 24 urodziny. Muszę znowu zmienić dział "O mnie". Powinno sie dać tam wstawić jakąś zmienną, ale ja nie umiem. Nie ważne.
Anyway - urodziny. Jestem stara. Trudno, co robić? Lepiej mówić, że jestem dojrzałą kobietą. Choć to i tak sugeruje bycie pod czterdziestkę. Śmieszne.
Ale za to miałam piękną imprezę. Dostałam cudowne prezenty z głową i od serca. I w ogóle jesteśmy szczęśliwi.
Nie mam nic więcej do powiedzenia. Nie będziemy zapeszać.

i Marysia mi tu pomaga pisać, o tak: bhdyusghjbvefuipvhlADgukad uio

Prawie jak Szopen.

Do Hey-You: Przez Ciebie muszę teraz obejrzeć ten film :) Dziękuję!!

Pozdrawiam wiosennie wszystkich czytaczy i skrytoczytaczy też. Jest spoko.

sobota, 29 marca 2008

O tym, że trzeba mieć kółko zainteresowań...

Wiem, że trzeba. Generalnie ma to ręce i nogi. Nie zamierzam się tłumaczyć. Jedyne, co powiem, zanim przejdę do rzeczy, to - dziękuje, dziewczynki, za wsparcie, wybaczcie, że nie mam ostatnio czasu.
Jestem osobą niezorganizowaną. Do takiego doszłam wniosku. Albowiem - nie mam czasu dla siebie. Nie narzekam teraz, tylko stwierdzam fakt. Wczoraj był pierwszy od nie wiem jak dawna wieczór, kiedy mogłam sobie spokojnie usiąść i robić nic w domu (w efekcie posprzątałam trochę i zrobiłam pranie, ale nie o to chodzi). Sprawa ma się tak, że wracam do domu zmęczona i nie mam na nic siły, ani tak naprawdę ochoty. Zwłaszcza że czasem wychodzę gdzieś, czasem ktoś do mnie przyjdzie. Wczoraj pierwszy raz od paru dni włączyłam w domu komputer i zajrzałam do netu. A potem wyłączyłam mózg.
Nie jest tak, że wracam do domu i patrzę w sufit, rozpaczając na tym, jak samotną Magdą jestem. Bo nie jestem nią.
A kółko zainteresowań? Mam problemy z robieniem czegoś regularnie. Odnosi się to do wszystkiego, łącznie z przyjmowaniem leków. Regularnie tylko śpię.
Myślę sobie, że najbardziej absorbującą mnie rzeczą pozapracową są szanty. W sensie koncerty i portal Szantymaniak i jego forum. I ludzie, z którymi mam coś wspólnego. Naprawdę sprawia mi to przyjemność. I nie pochłania tyle czasu. Oraz nie wymaga regularności. I jest fajnie.
Naprawdę rozwinęłam się od czasu, kiedy to siedziałam sama w domu w sobotę wieczorem i smutałam się, że jest sobota, a ja siedzę w domu. Wczoraj byłam szczęśliwa, że jest piątek, a ja mam czas tylko dla siebie i mogę z nim zrobić co tylko zechcę.
Próbuję się zaangażować w jazdę konno. Mam nadzieję, że mi się uda. Muszę się trochę zmotywować. Bo to dobra rzecz jest, kiedy można się trochę poruszać na świeżym powietrzu. Czuję, jak obrastam tłuszczem. Z resztą nie ważne. Jest spoko.
Naprawdę jest spoko. Czeka mnie ciężka noc, bo to i koncert, a potem mnie ciągną jeszcze do jakiegoś klubu. Aż się boję :)
Także nie martwiać się. Blog jest po to, żeby się wyżalić, a nie po to, żeby wołać, jak bardzo się jest szczęśliwym - nie wolno zapeszać.
Chciałabym znaleźć trochę czasu na nadrobienie zaległości internetowych. Ale przyjdzie i na to pora.
Póki co - byłam na spacerze. Spacer w pierwszym wiosennym ciepłym deszczu. Łazienki Królewskie, wiewiórki, pawie, kaczki, wszystko, czego tylko chcecie:) I to w dobrym towarzystwie, Naprawdę bywało gorzej. Mimo że lało jak z cebra:)

Pozdrawiam
--
*Wszystkie litrówki zamierzone:)

wtorek, 25 marca 2008

O tym, że znowu Święta i co w związku z tym...

No dobra. Nie mam nic mądrego do przekazania. Generalnie jest tak, że w sumie to siedzę tylko i nic nie robię. To w sumie jest dość straszne. Bo powinnam na przykład pisać pracę. Albo na przykład się uczyć. Wszak mam warunek w maju. I generalnie jakoś wcale mi się nie chce.
Mam coś takiego, że najchętniej to siedziałabym sobie i oglądała filmy i seriale, albo czytała książki. Oczywiście z przerwami na chodzenie do pracy i jedzenie. No i podstawową higienę osobistą. Pogoda za oknem nie sprzyja wychodzeniu. Pewnie gdyby była wiosna, wszystko byłoby inaczej. W sumie dlaczego nie zwalić wszystkiego na pogodę, nie?
Dla uściślenia - jestem w Sosnowcu. I opanował mnie marazm. Co prawda opanował mnie już wcześniej, ale jednak tu się nasilił. Może to jednak pogoda? Ciężko stwierdzić. Problem polega na tym, że siedzę sobie tu i naprawdę nic nie robię. Tylko siedzę. I, umówmy się - nie do końca podoba mi się takie coś. Takie siedzenie. Ale cóż zrobić.
Właściwie to zaraz wracam do Warszawy i będę sobie tam siedzieć, i nic nie robić. Znowu brakuje mi motywacji. Choć prawda jest taka, że ostatnio byłam chora, zmęczona i przepracowana. Nie powiem, że odpoczęłam. Bo jakoś nie czuję się naładowana energią. Raczej rozleniwiona. Znudzona. Samotna? Nie. Żadna - to lepsze słowo.
W sumie trochę tęsknię za samotnością mojego pokoju w Warszawie. Gdzie mogę sobie spokojnie siedzieć i robić nic. Choć wiem, że takie podejście jest złe. Generalnie będę próbować coś robić. A jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że będę codziennie przychodzić do domu zmęczona tym, że tyrałam cały dzień w pracy, że znowu nie wyszłam z pracy o szesnastej i znowu nie zdążyłam zrobić wszystkiego, co planowałam. Nie - nie mam takiego doła i takiej kapy, jak dawniej. To bardziej coś w rodzaju zniechęcenia i znudzenia życiem. Ale nie potrafię tego zmienić. Czy to straszne? Pewnie tak.
Wiem, że marudzę i bełkoczę i piszę jak zwykle to samo. Że powtarzam się wciąż w tej samej notce. Ale ja po prostu tak czuję. Jednocześnie wiem, że w sumie to zmieniłam się przez ostatni rok. Widzę to po tym, jak się odnoszę do moich rodziców. Do siostry. Do całego świata.
A tak poza tym, to teoretycznie można powiedzieć, że niewiele u mnie nowego. Co prawda zżyłam się ostatnio mocniej z moim MY. Albo raczej z naszym MY. Do strasznie dobre poczucie mieć kogoś jeszcze tam, gdzie się jest. Naprawdę. I dobrze mi z tym. Z tego powodu jestem zadowolona.
Czasem też myślę sobie o jednym facecie. Ale to raczej jest sprawa bez przyszłości. Z resztą to nie jest tak, że nie śpię po nocach, rozmyślając, jaka to kapa, że on ma swoją kobietę. To raczej jest ktoś, z kim mogłoby mi wyjść, gdyby sprawy ułożyły się inaczej. Ale nie ma co roztrząsać. Nie nakręcam się. Jestem sobą. I nie cierpię, kiedy widzę go z jego kobietą. To raczej jest dowód na to, że nie jestem zimną bezduszną suką, która już nie potrafi czuć. Z drugiej zaś strony mam też kogoś, z kim, gdybym tylko chciała, mogłabym coś... ehm... zrobić. Tylko nie chcę:) To też jest dobry objaw - nie jestem zdesperowana. Przynajmniej nie aż tak.
No a poza tym wszystkim - są Święta. Czas odrodzenia, budzenia się do życia i wielkich zmian. Nie wydaje Wam się, że to właśnie teraz należałoby robić postanowienia? Gdybym była przekonana do postanowień i umiała ich dotrzymywać, to pewnie właśnie teraz bym ich dokonywała. Ale już dawno przekonałam się, jak trudno jest mi robić to, co sobie obiecywałam. Dlatego właśnie przestałam postanawiać. Ponieważ nie chcę się kolejny raz dowiedzieć, że nie potrafię. To akurat jest straszne i nie świadczy o mnie dobrze. Wiecie?
Myślałby kto, że Wielkanoc nie jest tak do końca rodzinnym świętem, że nie jest tak całkiem okazją do spotkań. A jednak moja klasa z liceum właśnie teraz postanowiła urządzić reunion. Całe szczęście nie do końca pasuje mi termin. Muszę wracać do Warszawy - do pracy i do mojego życia. I właściwie to bardzo się cieszę, że nie mogę tam być. Bo tak naprawdę nie mam nic do powiedzenia tym ludziom. Choć nie mam do nich żalu. Może spotkamy się na dziesięcioleciu matury. Na razie mnie jakoś nie ciągnie. Nawet w Święta.
W każdym razie z okazji tych Świąt - dużo dobrego Wam życzę.

I pozdrawiam.

niedziela, 16 marca 2008

O tym, że spać mi się chce i jestem chora...

Generalnie - jestem zmęczona i chora. Mam ochotę się położyć i zasnąć. Choć pewnie tego nie zrobię. Myślę sobie, że ten blog ma służyć wylewaniu myśli i wygadywaniu się. Przyszedł taki moment, że mam komu powiedzieć, co mi leży na wątrobie. Stąd właśnie spadek częstotliwości i jakości notek.
Dziś nie jest dobry dzień na pisanie. Bo trochę umieram. Jednak pomyślałam, że nie byłoby fajnie, gdyby ludzie pomyśleli, że przestałam pisać tego bloga. Z trzeciej strony - nie obraźcie się, Czytelnicy - blog jest przede wszystkim dla mnie. Nie dla Was. Mimo wszystko.
Co u mnie? Nie wiem. Rzeczywistość pędzi. Zmienia się. Wciąż nowe bodźce i nowe zdarzenia. A ja się trochę w tym gubię i powoli zostaję w tyle. Czasem chciałabym zapomnieć. Olać to wszystko i położyć się. Ale oczywiście nie mogę. Bo jestem uwięziona w wyścigu szczurów i pędzę naprzód, choć sama nie wiem, po co i do czego. Ale to nie jest straszne. Generalnie jest tak, że wracam do domu i nie mam na nic siły i ochoty. Domyślam się, że mi przejdzie. To tylko zmęczenie wiosenne.
Dziś mam wyniki z jakiegoś Zabezpieczenia Przed Ryzykiem Inwestycyjnym czy coś takiego. Ostatni przedmiot w tej sesji. Szczerze mówiąc mało mi na tym zależy. Nawet jak nie zdam, to zapłacę 100 złotych za warunek, który jest w maju. Nie chce mi się myśleć o uczelni. Wiem, że muszę ja skończyć i zrobię to. Ale nie każcie mi o tym teraz myśleć.
Poza tym jakoś nagle zrobiły się już Święta Wielkanocne. Nie wydaje Wam się, że strasznie szybko się to stało? Mnie tak. Tylko że... Też jakoś jak woda po kaczce... Pojadę do domu - odpocznę może. A może się powkurwiam. Nie wiem.
Jeśli chodzi o ogólny stan - nie jest źle. Niedługo moje urodziny. Też miło, nie? Coś zrobię fajnego może. Na pewno zaproszę ludzi. I będzie dobrze. Bo jest dobrze. Wiecie?
Tylko spać mi się chce. I jestem chora.

Pozdrawiam

piątek, 7 marca 2008

O tym, że doba ma tylko 24 godziny, a czasem trzeba spać...

Powiem Wam, że jakoś generalnie ostatnio mi dobrze. Nie wiem, czemu, ale jakoś lepiej mi się dzieje i w sumie humor raczej mi dopisuje i samoocena i wszystko. I nawet się uśmiecham.
Podbudowałam swoje ego wielce. Wrocław to piękne miasto, zwłaszcza zwiedzane z ludźmi, których się lubi. A szanty, które kocham wielce, naprawdę dodają uroku każdemu weekendowi.
Bawiłam się cudownie. Poza tym nic tak nie podnosi samooceny jak maślany wzrok i szczenięce próby zalotów. No każdy by się w końcu złamał. Przynajmniej na jeden wieczór.
Spotkałam siebie w męskim wydaniu, toteż nawet nie próbuję dążyć do związku, ani nawet utrzymywania znajomości. Tym niemniej ciekawe doświadczenie - widzieć, jakie dokładnie myśli przelatują mu przez głowę. Wiedzieć, jak zareaguje i dlaczego. I może trochę straszne w sumie też. Ale bardziej śmieszne.
Teraz, kiedy o tym myślę, przychodzi mi do głowy, że to wcale nie wieczór spędzony w objęciach faceta tak mnie podniósł na duchu, tylko świadomość, że można mieć 27 lat i nie zaznać przyjemności bycia z kobietą. Za duży eufemizm? Ten człowiek jest prawiczkiem. Z premedytacją użyłam czasu teraźniejszego - nie miałam zamiaru nawet przez chwilę próbować zmieniać tego stanu rzeczy... Podnosi mnie na duchu to, że ja nie jestem dziewicą. Dziwne, jak dużą wagę czasem przywiązuje się do takich rzeczy, prawda? Generalnie świadczy to bowiem o tym, że ktoś kiedyś uznał mnie za godną pożądania. To pomaga. Dowodzi, że nie jestem taka beznadziejna, jakby się mogło wydawać. Poza tym jest jeszcze świadomość tego, że właśnie tego wieczoru, w ostatni weekend, ten człowiek patrzył na mnie z pragnieniem w oczach. Można by oczywiście wysnuwać wnioski, że jest tak zdesperowany, że wszytko, co ma biust, wydaje mu się atrakcyjne. Ale jakoś nie chce mi sie w to wierzyć.
Tak więc generalnie czuję się podbudowana i dobrze mi z tym.
A tak poza tym, to mam zaliczenie we wtorek i środę. I standardowo powinnam się zacząć uczyć. Praca absorbuje mnie przez prawie cały dzień i staram się wyłączyć mózg kiedy wracam do domu. Trudno jest się przestawić na naukę. Doba ma tylko 24 godziny, a ja od poniedziałku nie znalazłam jeszcze ani jednego odpowiedniego momentu na to, by usiąść i spróbować się czegoś nauczyć. Wracam do domu styrana i nie mam siły na pracę umysłową. Sama świadomość, że powinnam posiedzieć do północy i się uczyć sprawia, że chce mi się spać. Poza tym: w poniedziałek spałam - odsypiałam weekend; we wtorek siedziałam w pracy do późna i naprawdę nie miałam siły zabierać się za cokolwiek, kiedy weszłam do domu po 20;
wczoraj byłam u przyjaciółki mojej i szefowej. A dziś - siedzę i piszę notkę. Nadrabiam zaległości internetowe. Jutro parapetówa u Agaty:)
Pouczę się w weekend. Przecież zdążę. Wszak jestem zajebista.
Jakoś tak mi lepiej, mimo iż mam wrażenie, że na wszystko brakuje mi czasu. A już przede wszystkim na sen. Sama nie wiem, kiedy się wyśpię. Spróbuję się dziś wcześniej położyć...
Jest jeszcze milion rzeczy, które chciałabym napisać i wspomnieć, ale krążą one w mojej głowie niczym chmura elektronowa i nie jestem w stanie zebrać ich we w miarę spójną wypowiedź w języku polskim. Pozostawmy je zatem.
Niech faktycznie reszta będzie milczeniem.

Pozdrawiam

środa, 27 lutego 2008

O tym, że chyba nie jestem prawdziwą kobietą...

Ciekawe zjawisko socjologiczne niewątpliwie. Wiecie, że mam wyrzuty sumienia, jak wydaje pieniądze. Nie tylko swoje... Zasugerowano mi, że prawdziwa kobieta lubi wydawać pieniądze. Potem zasugerowano mi, że tylko nie swoje pieniądze. Ja nie lubię wydawać żadnych.
I nie chodzi wcale o to, że mam manię gromadzenia bogactwa, że lubię mieć pieniądze i ich nie wydawać. Tylko mieć, napawać się cyferką na koncie. Wcale nie. Ja po prostu się źle czuję, jak muszę je wydać. Być może ma to coś wspólnego z tym, że boję się, że mi może ich zabraknąć.
Źle mi z tym. Problemem nie jest to, że nie jestem prawdziwą kobietą - za to zawsze mam burdel w torebce:) Ale generalnie przeszkadza mi to, że nie cieszy mnie kupowanie sobie rzeczy. Jestem chora, jak mam iść po spodnie, albo bluzkę. Zawsze wydaje mi się, że mogłam/mogłabym lepiej spożytkować tą sumę. Że jest za duża, że przesadzam z wydawaną kwotą. Sama nie wiem... To dziwne. Kolejny powód, żeby mieć wyrzuty sumienia. A może wymówka?
Wydałam milion kosmodolców na fryzjera. I zamiast się cieszyć, że jestem ładnie ostrzyżona i mam ładny kolor na głowie - siedzę i zastanawiam się, po co wydałam tyle kasy. Porażka.
Choć generalnie jesteśmy szczęśliwi... No dobra, może przesadzam. Ale nie jest tak źle. Choć cały mój Blackmore's Night poszedł się gonić razem z dyskiem na routerze... Choć nie jest wcale takie pewne, że pojadę na Mazury.Za to jadę w weekend do Wrocławia. Na szanty. Tym niemniej nie załatwiłam na uczelni wszystkiego, co chciałam i mam wrażenie straconego czasu. W pracy za to zaczynam się powoli odnajdywać chyba, choć pewnie właśnie zapeszyłam... I wiosna nadchodzi, czuć ją w powietrzu.
Nie wyszło mi z moim rozpraszaczem... Nie wiem, czy wspominałam. Choć to akurat było do przewidzenia. Tylko może niekoniecznie w takiej formie w jakiej do tego doszło. Ale to tym razem jakoś mnie nie rusza. Po prostu nie wierzę w to, że może mi się udać. Więc jak może?
Nie może - dopóki nie poradzę sobie ze sobą. A kiedy to nastąpi? Myślę o terapii... Myślę coraz intensywniej. Oczywiście zanim dojdzie co do czego, wiele jeszcze wody upłynie w Wiśle, ale jestem na dobrej drodze. Nie do Wisły. Na terapię:)
Jakoś mi lepiej, ale nie do końca dobrze. Bywało gorzej, lecz nigdy tak źle...* Już nie. Jest lepiej, choć nie dobrze. Lepsze czasem nie jest tak dobre, jak dobrze:) Uwielbiam pod tym względem język polski.
Wpadam w bełkot, powoli zaczynam pisać wszystko, co przychodzi mi na myśl.
Może będzie dobrze jednak... Za każdym razem, jak to mówię, wszytko się pieprzy... Jest jeszcze parę rzeczy, które mogą się spieprzyć. Przychodzi mi ich do głowy znacznie więcej niż tych, które mogą pójść dobrze. Ale te drugie tez przychodzą. Czy to znak?
Czas skończyć tę nierówną walkę. Nie mam nic mądrego do powiedzenia. To jest właśnie kwintesencja mnie. Koń jaki jest, każdy widzi... Nawet na Pogorii :D

Pozdrawiam
--
*Koniec Świata - Czeski Sen

środa, 20 lutego 2008

O tym, że ostatnio są o mnie dwie piosenki...

Obie mnie ostatnio prześladują. Może pora wyrzucić je z mojej empetrójki?
Pierwsza to Basket Case zespołu Green Day. Traktuje ona o tym, że jestem nienormalna i muszę się za siebie wziąć. I czy może ktoś chciałby posłuchać jak narzekam.

Do you have the time to listen to me whine
About nothing and everything all at once
I am on oh those
Melodramatic fools
Neurotic to the bone no doubt about it

Sometimes i give myself the creeps
Sometimes my mind plays tricks on me
It all keeps adding up
I think I'm cracking up
Am I just paranoid?
I'm just stoned

I went to a shrink
To analyze my dreams
She says it's lack of sex that's bringing me down
I went to a whore
He said my live's a bore
And quit no whining cause it's bringing her down

Grasping to control
So you better hold on


Prawdziwe i faktycznie na temat. Niewątpliwie oddaje to, co się ze mną teraz dzieje. Łącznie z tym, że przybija mnie brak seksu. I że powinnam przestać narzekać.
Druga piosenka jest taka bardziej o życiu, ale niestety jest strasznie długa i nie ma sensu jej całej przytaczać. A jest to Black Friday Rule zespołu Flogging Molly. Jednego z moich bardziej ulubionych. Ta z kolei traktuje o tym, że chciałabym w siebie uwierzyć. I o tym, żeby mi już nie mieszać w głowie i nie zadawać pytań. I o tym, że naprawdę robię co mogę. I że I've been down in this world, down and almost broken.
Muszę spróbować zapanować nad moim życiem. Ale nic, ale to nic mi nie wychodzi. Łącznie z cesją w Orange, zaliczaniem sesji, jechaniem na Mazury... Jak dobrze pójdzie, to samolot, którym będę leciała do Szkocji wpadnie do Kanału La Manche. Wtedy będę miała przynajmniej święty spokój.
Dziś nie jest dobry tydzień.

Pozdrawiam

Edit:
GreenDay - Basket Case -> tu.
Flogging Molly - Black Friday Rule -> tu.

poniedziałek, 18 lutego 2008

O tym, że wyszło jak zwykle...

Jak zwykle wykazałam się nadinterpretacja faktów. Jak zwykle jest beznadziejnie. Jak zwykle dowiedziałam się, że jestem zajebista i że szkoda by było. I że powinnam w siebie wierzyć i że to ja jestem najważniejsza.
I jeszcze że powinnam się leczyć. Będę sie leczyć.
Ale poza tym to impreza udana. Może pojadę na Mazury?
Na razie jadę do domu. Będę się zajmować sesją i sobą.
Mam kaca, jest mi źle i nie mogę się pozbierać.
Kiedy w końcu uda mi się uwierzyć w siebie i we własną wartość i pokonać własne kompleksy?
Nie chce mi się żyć. Życie jest zbyt trudne, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało i jakkolwiek patetycznie.
Śmieję się gorzko z własnej głupoty. Bo co innego mogę zrobić?

Trzymajcie kciuki za moją sesję. Choć teraz to też jakoś nie chce mi się wierzyć, to może się udać. Ale może może?

Pozdrawiam

piątek, 15 lutego 2008

O tym, że niewiadomo...

Doskonale wiem, co się ze mną dzieje. Massive anxiety.
Wiecie, jak to jest, kiedy nagle wszystko się dzieje na raz? Ostatnio narzekałam na to, że nic się nie dzieje i mam dosyć już tej nudy i marazmu... No to teraz mam za swoje. Bo dzieje się nagle za wiele zdecydowanie. I nawet w sumie się cieszę z tego, wiecie. Mimo wszystko. Mimo iż nie potrafię się odnaleźć zupełnie w tej nowej sytuacji. W tym wszystkim, co sie dzieje ze mną i wokół mnie.
Ale przecież będzie dobrze, nie?
A może nie będzie? Czy będzie? Będzie chyba, prawda?
Prawda?
No tak. Wszyscy już zauważyli, że jestem zagubiona. I nie wiem, co jeszcze. Wiele się dzieje. Mam sesje, mam pracę magisterską, jadę do Sosnowca. Mam przejmowanie obowiązków w pracy. Mam zapierdol w pracy tak naprawdę. I martwię się, że nie wyrobię. No i mam swój własny wewnętrzny rozpraszacz, który skutecznie odwraca moją uwagę od wszystkiego innego.
Czyli mam za swoje. Za nudno mi było. Znacie starą chińską klątwę? Obyś żył w ciekawych czasach... Teraz jest bardzo ciekawie. Nie mam nawet kiedy taczek załadować.
Ale tak naprawdę to nie narzekam. Bo jest mi z tym lepiej. Przynajmniej nie motam się, albo raczej motam się celowo, a nie bezcelowo.
Jest dobrze, jest lepiej. Nie jest źle.
Panika. Boję się, nie wiem, co zrobić ze sobą.
Czy Wy też sobie mówicie, że gdybym z tą wiedzą znowu miał naście lat, to zrobiłbym wszystko inaczej, że tak wiele mógłbym zmienić? No więc uprzejmie donoszę, że to bzdura jest. Bo jak się ma taki mózg, jak teraz, ale czuje się jak nastolatek, to wcale mózg nie działa jak trzeba. Więc, hehe... Wszystko jest śmieszne.
Widzę jakiś ruch w odróżnieniu od marazmu, a to dobry znak.
Ktoś ostatnio słusznie zauważył, że w moim życiu wszystko dzieje się falami. Długo długo nic, a potem jak nie pierdolnie...
Będzie dobrze. Jakkolwiek by nie było, będzie dobrze.
Zobaczycie.

Każdy Twój wyrok przyjmę twardy
Przed mocą Twoją się ukorzę.
Ale chroń mnie Panie od pogardy
Od nienawiści strzeż mnie Boże.
*

A zauważyliście, że nie napisałam nic o tym, że dziś są Walentynki i jaki ten dzień jest według mnie głupi... :)

Pozdrawiam
--
*Modlitwa o Wchodzie Słońca - Jacek Kaczmarski

sobota, 9 lutego 2008

O tym, że głupiemu radość...

Wiecie, jak to jest, kiedy obiecujecie sobie różne rzeczy z nadzieją, że naprawdę uda Wam się je wykonać? No więc mnie się nie udaje.
Cały urok polega na tym, że się rozchorowałam i nie zrobiłam nic w tym tygodniu. A obiecywałam sobie, że zrobię, że się wezmę, że się zajmę. A tu... No cóż. Chciałam dobrze, wyszło jak zawsze. Nie jestem do tego stworzona.
Zamiast zajmować się pracą, siedzę i oglądam serial. I pewnie się nie wezmę, dopóki nie obejrzę go do końca. A 18 lutego powinnam być na uczelni. Będę musiała coś pokazać pani promotor, będę musiała zaliczyć semestr. A jeszcze nawet się nie umówiłam z moimi wykładowcami na zaliczanie. I zamiast coś robić, robię nic.
Oczywiście mam świetną wymówkę. Przecież jestem chora i nie mogę się na niczym skupić. To prawda. Nie czuję się na siłach, żeby zrobić coś konstruktywnego, ale czy to mnie naprawdę usprawiedliwia?
Mam wyrzuty sumienia. Nie było mnie w pracy dwa dni. Dziewczyny były same i miały kupę roboty, siedziały po godzinach i w ogóle. A ja siedzę i się opierdzielam. Powinnam się wziąć. A nie mogę. I nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Żal.
Przede mną napięty tydzień. Bo muszę się wyrobić. I pewnie się wyrobię. Na tak zwane rozdarcie tyłka, ale się wyrobię. Albo nie i wtedy będzie płacz i zgrzytanie zębów.
A jednak przyzwyczaiłam się do nieczystego sumienia. I jakoś mogę z tym żyć. To nie jest dobre, bo nie motywuje mnie już. I martwię się tym, że mogę sobie spokojnie oglądać kolejny odcinek Men In Trees zamiast zajmować się czymś konstruktywnym. I że dopóki nie obejrzę ostatniego odcinka, nie będę w stanie zabrać się za pracę/naukę/cokolwiek.
Jestem żałosna i wymiguję się od obowiązków. Nie wiem, jak poradzę sobie z życiem, jeśli będę mieć takie podejście. Powinnam zarąbać baranka w ścianę.
Ale póki co - wracam do serialu. Jutro wieczorem idę na imieniny, więc pewnie też nie będzie mi się chciało zabrać za nic przez cały dzień. Czas ucieka.
Jak śpiewał Kuba Sienkiewicz, może ktoś zwróci uwagę ale kiedyś się wezmę...*

Pozdrawiam
--
*Elektryczne Gitary - Przewróciło się...

niedziela, 3 lutego 2008

O tym, że trzeba się zabrać...

Więc postanowiłam się wziąć. Chyba będę chora. Nie wiem, nie chcę być chora. Moja siostra jutro przyjeżdża, trochę się tym martwię. Trochę też nie wiem, co się ze mną dzieje. Jestem niewyspana. Trochę potrzebuję zacząć coś robić. Mam dwa tygodnie. A potem będzie masakra. Nie mogę się zabrać za napisanie tej notki, bo nie wiem, co się z moim życiem stało. Nie wiem, co ze sobą zrobić, gdzie zmierzam i tak dalej.
W pracy się zmienia wiele. Nowe obowiązki, więcej obowiązków, panika. Sesja, trzebaby ją w końcu rozpocząć. Praca magisterska - wypada ją napisać. Życie miłosne? Nie - nadal nie istnieje. Towarzyskie? Sama nie wiem, nie lubię siedzieć w domu, staram się wychodzić, ale nie do końca mi idzie. Napady histerii... Pojawiają się, czy to straszne? Stany lękowe jakoś już mniej.
Ponieważ najwyższa pora zacząć coś robić, kolejny raz się biorę. Mam nadzieję, że lepiej mi pójdzie niż ostatnimi paroma razami. Nawiasem mówiąc, ciekawe, czy to jest po polsku:)
Mam mętlik. Jestem niewyspana. Ogarnął mnie ScarlettO'Haryzm. A powoli zbliża się ten termin, kiedy jutro nie będzie już takie łatwe. I jutro już nie będzie sie dało o tym wszystkim pomyśleć.
Nie wiem, co będzie. Chciałabym się przestać martwić. Chyba zapiszę się na jogę. Może faktycznie coś mi to pomoże? Mam nadzieję. Teraz tylko muszę znaleźć fajną tanią jogę. Oczywiście nie wcześniej niż od marca. Bo teraz mi się nie opłaca, poza tym nie mam czasu. Teoretycznie oczywiście.
Ale dochodzę do wniosku, że może wcale nie jestem taka beznadziejna czasami. I w sumie ponieważ muszę dać radę, to dam. Nie mam innego wyjścia. Pomóżcie. Wesprzyjcie. Ratujcie. Doceńcie.
Jestem.

Pozdrawiam

piątek, 25 stycznia 2008

O tym, że mylog...

Generalnie wkurzyłam się nieco, albowiem dodałam sobie wczoraj, a może to było przedwczoraj, notkę. I poleciała w kosmos, albowiem nie ma jej na moim blogu. Ludzie dzielą się na tych, co robią backupy i na tych, którzy dopiero zaczną. Trudno, co robić.
Chociaż była to smutna notka, o tym, że kiedy na siebie patrzę to robi mi się słabo od tego co widzę. I wtedy dziwię się, dlaczego nadal chcę zobaczyć jeszcze jeden zachód słońca, jak śpiewa happysad. No ale nie ważne. Cały urok pisania notek polega na tym, że nie da się ich odtworzyć potem, bo wynikają one z głębi duszy i nastroju. No i może z przemyśleń.
Już mi lepiej, nie wiem, może to jednak nie depresja tylko bardzo długi PMS?
Michał kazał mi iść na imprezę i się upić i się zabawić i poskakać i tak dalej. Może to zrobię. Ale po pensji :D
W każdym razie jest lepiej. Co nie zmienia faktu, że dalej zamierzam rozejrzeć się za dobrym terapeutą i zobaczyć, co ma mi do powiedzenia.
Jeśli chodzi o przyszłość, to czeka mnie wiele ciekawych rzeczy, jak na przykład zmiana zakresu obowiązków służbowych w pracy. Kto wie, może nawet dostanę podwyżkę? Czeka mnie też zaliczenie sesji i oddanie sporej części pracy magisterskiej, ale jakoś sobie z tym poradzę. Mam już jakiś zalążek planu. Trzeba tylko mądrze zabrać się do jego wykonywania. Zobaczymy.
Nie jest mi na tyle lepiej, żeby pisać, że wszystko będzie dobrze. Bo nie wiem jak będzie. Jak lepiej może być gorsze od dobrze? Boję się. Myślę o myślach samobójczych...
Aha, a w sobotę idę na koncert. Pewnie będzie fajnie.
Mam nadzieję, że mylog mi nie usunie tej notki także. Bo irytujące.
Muszę o siebie zadbać. Muszę się za siebie wziąć. Bo wyglądam strasznie. I czuję się podle. To nie jest entuzjazm, to jest zawzięcie. Zawzięcie, bo zaparcie jakoś mi nie leży w kontekście.
Nie wiem, jak będzie, ale jakoś to będzie. W każdym razie będzie.

Pozdrawiam

wtorek, 22 stycznia 2008

O tym, że to straszne...

Wiecie, że nawet mi się nie chce pisać notek? Dziwne to wszystko jest i straszne. Możnaby powiedzieć, że nic się nie dzieje, ale tak jakoś wcale nie jest. No może jest, ale nie w ten sposób. Bo generalnie to - chyba mam depresje. I to nie jest emo-przechwałka, tylko raczej zimna kalkulacja.
Choć ostatecznie mógł to być PMS, ale nie zawsze można zwalić wszystko na hormony, poza tym przez ile dni w miesiącu można mieć PMS. Bez przesady.
Cały problem polega na tym, że zaczynam dostrzegać u siebie objawy podobne do tych, z jakimi borykała się moja siostra. A ja strasznie nie chcę być taka jak ona. I nie chcę popełniać jej błędów, przecież od tego są cudze błędy, żeby się na nich uczyć, prawda?
Jeśli znacie dobrego terapeutę za przyzwoitą cenę, lub wręcz bezpłatnie udzielającego konsultacji, powiedzcie. Oświadczam oficjalnie, że potrzebuję pomocy. Świadomie chcę coś ze sobą zrobić i wiem, że nie poradzę sobie sama. To nie łatwe do przyznania, jednak - postanowiłam się wyleczyć.
Możliwe, że wcale nie mam depresji. Możliwe, że to wszystko mi się roi w głowie. Ale urojenia chyba też nie są dobre, więc - spróbuję się wybrać do specjalisty.
Choć przy moim ostatnim zapale, sama nie wiem, kiedy to się stanie. Na razie muszę zająć się rzeczami bieżącymi, a nie potrafię się zabrać. Robię tylko to, co naprawdę muszę. Chodzę do pracy i na zakupy - czasem trzeba też jeść. Ale najchętniej bym spała, albo leżała. Ostatecznie mogę czytać odmóżdżające książki, albo oglądać filmy. Nie odzywam się do przyjaciół. Nie mogę się zebrać, bo przecież nie mam im nic do powiedzenia. I nawet tu nie do końca chce mi się pisać, bo właściwie nic się nie dzieje w moim życiu. Obiecałam sobie, że coś ze sobą zrobię, a tu nic. Nie wiem.
Mam okres. Boli mnie brzuch. Nie jestem w ciąży. W sumie nie dziwne - nie mam z kim. Zastanawiam się, co tak naprawdę mogłabym zaoferować jakiemuś mężczyźnie, który pojawiłby się w moim życiu. Seks? I uczynność. I wymagania. Więc czemu ja się dziwię?
Nie chce mi się pisać pracy. Nie mogę myśleć o sesji. Oni już coś pozaliczali. Nie mogę się zebrać, żeby zacząć tam dzwonić. Nie mogę się zebrać, żeby się czegoś podowiadywać. Nie chcę o tym myśleć. Ogarnia mnie daleko posunięty Scarlett-O'Haryzm, który nie przechodzi w tumiwisizm tylko dlatego, że mam jeszcze rozsądek. Ale objawia się to tylko poprzez wyrzuty sumienia, a nie jakieś działanie.

Może zdążymy stąd uciec na czas,
to nasz pociąg i peron numer cztery...
*

Wiecie, że pociągi z Warszawy do Sosnowca odjeżdżają z peronu czwartego przeważnie?
Męczy mnie Koniec Świata. Backmoresi już mi przeszli. Z resztą jakie to ma znaczenie? Znowu jest nijak. Postaram się. Będę się starać. Obiecuję, tylko nie wiem komu.

Czas ucieka dzień za dniem
Niewiele się pozmieniało
Czas ucieka dzień za dniem
Co było, z czasem uleciało...
**

Pozdrawiam
--
*Koniec Świata - Czeski Sen
**Koniec Świata - List