piątek, 25 stycznia 2008

O tym, że mylog...

Generalnie wkurzyłam się nieco, albowiem dodałam sobie wczoraj, a może to było przedwczoraj, notkę. I poleciała w kosmos, albowiem nie ma jej na moim blogu. Ludzie dzielą się na tych, co robią backupy i na tych, którzy dopiero zaczną. Trudno, co robić.
Chociaż była to smutna notka, o tym, że kiedy na siebie patrzę to robi mi się słabo od tego co widzę. I wtedy dziwię się, dlaczego nadal chcę zobaczyć jeszcze jeden zachód słońca, jak śpiewa happysad. No ale nie ważne. Cały urok pisania notek polega na tym, że nie da się ich odtworzyć potem, bo wynikają one z głębi duszy i nastroju. No i może z przemyśleń.
Już mi lepiej, nie wiem, może to jednak nie depresja tylko bardzo długi PMS?
Michał kazał mi iść na imprezę i się upić i się zabawić i poskakać i tak dalej. Może to zrobię. Ale po pensji :D
W każdym razie jest lepiej. Co nie zmienia faktu, że dalej zamierzam rozejrzeć się za dobrym terapeutą i zobaczyć, co ma mi do powiedzenia.
Jeśli chodzi o przyszłość, to czeka mnie wiele ciekawych rzeczy, jak na przykład zmiana zakresu obowiązków służbowych w pracy. Kto wie, może nawet dostanę podwyżkę? Czeka mnie też zaliczenie sesji i oddanie sporej części pracy magisterskiej, ale jakoś sobie z tym poradzę. Mam już jakiś zalążek planu. Trzeba tylko mądrze zabrać się do jego wykonywania. Zobaczymy.
Nie jest mi na tyle lepiej, żeby pisać, że wszystko będzie dobrze. Bo nie wiem jak będzie. Jak lepiej może być gorsze od dobrze? Boję się. Myślę o myślach samobójczych...
Aha, a w sobotę idę na koncert. Pewnie będzie fajnie.
Mam nadzieję, że mylog mi nie usunie tej notki także. Bo irytujące.
Muszę o siebie zadbać. Muszę się za siebie wziąć. Bo wyglądam strasznie. I czuję się podle. To nie jest entuzjazm, to jest zawzięcie. Zawzięcie, bo zaparcie jakoś mi nie leży w kontekście.
Nie wiem, jak będzie, ale jakoś to będzie. W każdym razie będzie.

Pozdrawiam

wtorek, 22 stycznia 2008

O tym, że to straszne...

Wiecie, że nawet mi się nie chce pisać notek? Dziwne to wszystko jest i straszne. Możnaby powiedzieć, że nic się nie dzieje, ale tak jakoś wcale nie jest. No może jest, ale nie w ten sposób. Bo generalnie to - chyba mam depresje. I to nie jest emo-przechwałka, tylko raczej zimna kalkulacja.
Choć ostatecznie mógł to być PMS, ale nie zawsze można zwalić wszystko na hormony, poza tym przez ile dni w miesiącu można mieć PMS. Bez przesady.
Cały problem polega na tym, że zaczynam dostrzegać u siebie objawy podobne do tych, z jakimi borykała się moja siostra. A ja strasznie nie chcę być taka jak ona. I nie chcę popełniać jej błędów, przecież od tego są cudze błędy, żeby się na nich uczyć, prawda?
Jeśli znacie dobrego terapeutę za przyzwoitą cenę, lub wręcz bezpłatnie udzielającego konsultacji, powiedzcie. Oświadczam oficjalnie, że potrzebuję pomocy. Świadomie chcę coś ze sobą zrobić i wiem, że nie poradzę sobie sama. To nie łatwe do przyznania, jednak - postanowiłam się wyleczyć.
Możliwe, że wcale nie mam depresji. Możliwe, że to wszystko mi się roi w głowie. Ale urojenia chyba też nie są dobre, więc - spróbuję się wybrać do specjalisty.
Choć przy moim ostatnim zapale, sama nie wiem, kiedy to się stanie. Na razie muszę zająć się rzeczami bieżącymi, a nie potrafię się zabrać. Robię tylko to, co naprawdę muszę. Chodzę do pracy i na zakupy - czasem trzeba też jeść. Ale najchętniej bym spała, albo leżała. Ostatecznie mogę czytać odmóżdżające książki, albo oglądać filmy. Nie odzywam się do przyjaciół. Nie mogę się zebrać, bo przecież nie mam im nic do powiedzenia. I nawet tu nie do końca chce mi się pisać, bo właściwie nic się nie dzieje w moim życiu. Obiecałam sobie, że coś ze sobą zrobię, a tu nic. Nie wiem.
Mam okres. Boli mnie brzuch. Nie jestem w ciąży. W sumie nie dziwne - nie mam z kim. Zastanawiam się, co tak naprawdę mogłabym zaoferować jakiemuś mężczyźnie, który pojawiłby się w moim życiu. Seks? I uczynność. I wymagania. Więc czemu ja się dziwię?
Nie chce mi się pisać pracy. Nie mogę myśleć o sesji. Oni już coś pozaliczali. Nie mogę się zebrać, żeby zacząć tam dzwonić. Nie mogę się zebrać, żeby się czegoś podowiadywać. Nie chcę o tym myśleć. Ogarnia mnie daleko posunięty Scarlett-O'Haryzm, który nie przechodzi w tumiwisizm tylko dlatego, że mam jeszcze rozsądek. Ale objawia się to tylko poprzez wyrzuty sumienia, a nie jakieś działanie.

Może zdążymy stąd uciec na czas,
to nasz pociąg i peron numer cztery...
*

Wiecie, że pociągi z Warszawy do Sosnowca odjeżdżają z peronu czwartego przeważnie?
Męczy mnie Koniec Świata. Backmoresi już mi przeszli. Z resztą jakie to ma znaczenie? Znowu jest nijak. Postaram się. Będę się starać. Obiecuję, tylko nie wiem komu.

Czas ucieka dzień za dniem
Niewiele się pozmieniało
Czas ucieka dzień za dniem
Co było, z czasem uleciało...
**

Pozdrawiam
--
*Koniec Świata - Czeski Sen
**Koniec Świata - List

środa, 16 stycznia 2008

O tym, że czasem trzeba się wyspać...

Na specjalną prośbę Agatus, wstawiam notkę. I czuję się opieprzona. Choć to nie znaczy, że umieszczam takie wpisy, jak poprzedni, żeby słuchać o tym, że wcale nie jestem beznadziejna. Może i nie jestem, czasem tylko przestaje mi się chcieć w to wierzyć.
Generalnie dobrze robi czasem człowiekowi reset. Czy to pijacki, jak niektórym moim przyjaciołom, czy to zmęczeniowy, jak innym - mnie dobrze robi, jak się porządnie wyśpię.
Owszem, jak niektórzy wiedzą, miałam bardzo udany weekend. Byłam w Krakowie i Limanowej. Mój tatuś zawsze mawiał, że Dobra to jest koło Limanowej, kiedy na jakieś polecenie reagowałam hasłem "dobra, dobra". Nie sprawdziłam, czy Dobra faktycznie tam jest. Ale do tego wystarczy mapa. Nie trzeba tam jechać. Nie ważne. W każdym razie weekend udany. Tak naprawdę zaczął się od wieczoru w Strzybodze, co już samo w sobie dobrze nastraja. Potem pół dnia spaceru po Krakowie - piękna pogoda, 13 stopni, słoneczko i wiaterek. Zasiedziałam się na zakolu Wisły pod Wawelem i słuchałam mew. Pięknie. A potem osiemnastka w Limanowej. Bardzo udana impreza u cudownych ludzi. Gdyby czytywali tego bloga, pozdrowiłabym ich, ale to nie ma sensu.
Efektem jest meganiewyspanie. W związku z tym po wczorajszym powrocie z pracy padłam na tak zwany pysk i obudziłam się rano. 14 godzin snu każdemu chyba dobrze robi, więc biorę się dziś energicznie za robienie rzeczy. Jeszcze nie wiem jakich, ale biorę się. Na przykład dodaję notkę. Potem pewnie będę pisać:) Zgadnijcie co? No oczywiście, że pracę:) Właśnie tak.
Ale wcześniej nadrobię zaległości w bashu i innych takich, oraz w zaprzyjaźnionych blogach. Oraz zamierzam zaagitować, bo to się jakoś uzupełnia. Zaprzyjaźniony i ulubiony Pamiętnik Ciasnej Piętnastki wystartował w konkursie na bloga roku. I trzeba wysyłać smsy, żeby ich wspomóc. Wpadnijcie tam, zobaczcie, czy Wam się podoba i wyślijcie, jeśli chcecie. To tylko 1,22 brutto, a zysk przekazywany jest na cele charytatywne. No i można wygrać iPoda:)
Konsensus? Już mi lepiej nieco. Jakoś tak się wyrwałam z tego. Teraz jeszcze tylko napisać pracę, zaliczyć sesję, potem drugą, obronić się, znaleźć faceta, mieszkanie i tyle. Wszystko będzie dobrze. Czasem trochę słońca i trochę snu człowiekowi pomaga dużo bardziej niż można by się spodziewać.

Life is a tragedy for those who feel
and a comedy for those who think...


Pozdrawiam

Edit, 16 stycznia 2008, 21:32:

Czy nie wydaje Wam się nieco irytujące, że dane statystyczne na stronie KIR SA działają tylko pod IE? Przecież to jakieś nieporozumienie. Niby taki super świetnie informatyczno-elektronicznie-zajebiście-innowacyjno-bezpiecznie-nowoczesny twór - Krajowa Izba Rozliczeniowa, a tu nagle Majkrosoft się pojawia. Kurnasz, no! Może trzeba napisać do Mozilli, żeby coś z tym zrobili? Sama nie wiem, ale wkurza mnie, jak muszę odpalać Internet Explodera. Dziwny rodzaj kaszlu w każdym razie. Na myśl, że moje przelewy przechodzą przez coś, co ma jakąkolwiek styczność z Majkrosoftem, robi mi się słabo.
Ale głowa do góry! Będzie dobrze, prawda? Poza tym - czy widzicie? - piszę!

Magda

poniedziałek, 7 stycznia 2008

O tym, że życie jest beznadziejne...

Nienawidzę siebie. Teraz już wiem, dlaczego nic mi się nie udaje... Muszę się ze sobą pogodzić, a nie umiem. Nienawidzę siebie. Gardzę sobą. Jestem beznadziejna i podła.
Piszę pracę. Nie mam innego wyjścia. To się musi udać. Cała reszta? Whatever... I tak nigdy nic nie uda mi się osiągnąć, a już na pewno nie zadowolenia z siebie.
Megaporażka. Żal. Dno. Rów Mariański.

They say that it's always darkest right before the dawn...
They say that I must be strong just to carry on...
*

Niech będzie.

Pozdrawiam

Edit, 6 stycznia 2008, 20:15

Za pół roku jadę na urlop do Szkocji. Mam rezerwację. Chciałabym umieć się cieszyć...
Maćku, dziękuję Ci bardzo. Naprawdę.

Magda

--
*Blackmore's Night - Waiting Just for You

czwartek, 3 stycznia 2008

O tym, że Nowy Rok nastał, a wraz z nim nowe wyzwania...

Wiem, zarzekałam się, że noworoczne postanowienia to bzdura. Jednakowoż pewne postanowienia należy podjąć. Na przykład to o skończeniu studiów w tym roku. Albo o tym, że w końcu się wezmę. To bardzo dobre postanowienie. W końcu się wezmę! :)
Whatever. W każdym razie założenie jest takie, że się biorę. Z nowym entuzjazmem i zapałem, którego jeszcze nie mam, ale się biorę. A wiecie, dlaczego? Bo już wisi nade mną niczym miecz Damoklesa wizja sesji i oddania pracy. I to właśnie jest ten moment, w którym już muszę. Zatem zaciskam mocno zęby i do roboty. Wszak nie mam innego wyjścia. A świadomość, że jak tego nie zrobię teraz, to już tego nie zrobię dodaje mi skrzydeł niemal.
Zaczynam sobie wmawiać rzeczy i powoli zaczyna działać. Tak sobie myślę, że na tym właśnie polega automotywacja czy inna afirmacja. Zwyczajne okłamywanie siebie i skłanianie do rzeczy, które niekoniecznie chce się robić. Jeśli się zmuszę, to będzie dobrze. A przecież nie ma innej możliwości. Bo nie może być źle. Nie dopuszczam takiej opcji nawet.
I jakkolwiek straszne by to nie było, to jednak jest prawdziwe. Nie będę narzekać... No dobra, będę. Ale to będzie ten typ mojego narzekania, który nie ma wpływu na działalność. Taka właśnie jestem, że będę marudzić, ale zrobię, bo nie mam innego wyjścia.
To wszystko jest częścią większego planu, którego jeszcze nie znam. To wszystko jest mi potrzebne i dlatego, choć mi się nie chce, muszę to zrobić i to zrobię. Czy nie wydaja Wam się, że wpadam w manierę naszego dawno byłego prezydenta Lecha W.?
A jednocześnie pozwolę sobie w tym roku na to, żeby poznać jakichś ciekawych ludzi i coś zrobić ze swoim życiem, oprócz skończenia studiów. Nie wiem jeszcze, co to będzie. Ale będzie cudowne i wielkie. I będzie mi z tym doskonale i będę się wspaniale czuć. I będę piękną pewną siebie kobietą. Dumną, interesującą i tajemniczo kuszącą.
Buahahaha... No dobra. Może bez przesady.
Generalnie idea jest taka, że ładuję w siebie optymizm właśnie. Żeby sobie jakoś poradzić z tym wszystkim, co przede mną sie znajduje, muszę się dobrze naładować. Wszak uwielbiam mieć wiele pracy, wtedy jestem szczęśliwsza. I dlatego wiem, że osiągnę dużo w tym roku. Bo przecież każda podjęta decyzja jest najlepszą i prowadzi do tego dobrego czegoś, co jest przed nami. A zatem na każdym kroku będzie lepiej. Więc każdy kolejny rok w podsumowaniu będzie lepszy od poprzedniego. I dlatego ten rok będzie dobry. I wszystko się ułoży.
Będzie dobrze. Bo nie może być inaczej. Wiecie czemu?
Bo jeśli coś może się spierdolić, to się spierdoli. Tylko że... To się nie może spierdolić. Nie ma takiej opcji.

Wszystkiego lepszego w Nowym Roku.
Pozdrawiam