niedziela, 30 listopada 2008

O tym, że naprawdę wiele i niewiadomo...

Generalnie zbieram się do napisania czegoś od dawna, ale już nawet nie pamiętam, co to miało być. Na pewno coś wielce interesującego i pasjonującego na temat zwinnych palców zdolnych gitarzystów. Albo coś smutnego i dołującego o pisaniu pracy magisterskiej i goniących terminach popędzanych wiszącymi mieczami. Albo coś o zbliżających się Świętach. Albo o natłoku obowiązków służbowych związanych z końcem miesiąca. Albo o braku kasy. Albo sama nie wiem już o czym.
W każdym razie nic nowego i nic ciekawego tak naprawdę. No ale cóż - taka już jestem. Na pewno większość stałych czytelników się z tym pogodziła.
O, już wiem, miało być o fantazyjnym weekendzie z Marysią. Było bosko i uwielbiam mieć gości, a już najbardziej uwielbiam gościć Marysię, bo wtedy się wiele dzieje fajnych rzeczy:) To on, to Upiór tej opery ma we władzy snyyy... I coś tam coś.
Aż tu nagle, zupełnie znienacka napadł mnie następny weekend, z nowymi emocjami i płonącymi mężczyznami w moim mieszkaniu, hehe... Myślałam, że takie rzeczy się dzieją tylko na filmach, okazuje się jednak, że nie. Że czasem samo życie też może człowieka zrzucić z krzesła. Piękny czas, zaprawdę powiadam Wam.
Uwielbiam mieć gości, naprawdę.
Dzisiaj, jak włączyłam komputer - naprawdę przestraszyłam się ustawionym poziomem głośności. W każdym razie mam rozsądnych sąsiadów, których pozdrawiam niniejszym. Impreza przednia, kogo nie było - zapraszamy następnym razem, choć nie mogę zapewnić ponownie pokazów pirotechnicznych.

I kupiłam sobie spodnie do pracy!
Dobry dzień. Oby jutro też było wszystko dobrze.

Pozdrawiam.

wtorek, 11 listopada 2008

O tym, że jak się rzucać, to pod towarowy...

Miałam bardzo udany wyjazd weekendowy, choć nie był to długi weekend. Nie lubię dorabiać teorii do praktyki więc nie powiem, że nie wolałabym mieć długiego weekendu, ale czasem ktoś pracuje, aby nie pracować mógł ktoś. I to chyba dobre, bo czymże byłby człowiek...
Generalnie wiele się w sumie nie wydarzyło, ale też wiele się wydarzyło.
Wkurzyłam się na przyjaciela. Trochę mi go żal, ale jednak uważam, że podąża złą drogą i przykro mi, że nie chce zrozumieć, że to nie prowadzi do niczego dobrego. Efekt będzie taki, że będę go później ratować... Jak będzie trzeba. Nie twierdzę, że jestem wszechwiedząca, więc może jednak wyjdzie mu to na dobre, a jeśli nie, to trudno. Wie, że zawsze może na mnie liczyć. Mimo wszystko.

A poza tym? Poza tym - okazuje się, że nie każda forma okazywania zainteresowania jest przyjemna... Zastanawiałam się ostatnio, czy naprawdę rzucam się w pierwsze lepsze metaforyczne ramiona. Okazuje się, że słowem kluczem w tym sformułowaniu jest "lepsze". Nawet w rzucaniu się w pierwsze lepsze ramiona jestem wybredna, czy to nie straszne? Tak naprawdę to zapewne świadczy, że nie rzucam się w pierwsze lepsze, tylko obniżyły mi się nieco wymagania... Nie ważne zresztą.
Generalnie chodzi o to, że nie sądziłam, że potrafię być taka, że jednego kolesia gwałtownie spławiam i tego samego wieczora flirtuję z innym. Okazuje się, że tak. Swoją drogą, kiedy tak było, żeby jednego wieczora zainteresowanych mną było dwóch różnych facetów? Nie pamiętam... Wspinam się na wyżyny... To miłe, ale tylko trochę.
W każdym razie powiedziano mi, że ciskałam gromy. Nie lubię robić scen, ale czasem najwyraźniej trzeba. Szkoda, że niektórzy nie rozumieją, jak się im mówi spokojnie raz drugi i trzeci. Szkoda też, że nie rozumieją, jak się na nich krzyczy... Ale za to dobrze, że inni są fajni.
A może ja tylko sobie to wszystko wyobrażam? Uśmiechy, gesty, rozmowę? Może jak zwykle nadinterpretuję, wszak to moja dziedzina. Tak czy siak, nawet jeśli, to wieczór zaliczam do udanych.
Szkoda tylko, że potem nie ma czasu na sen ani na nic innego. Nie jestem już zmęczona, spałam dziś do piętnastej. Ale za to wczoraj byłam w pracy.

Sprawy zmęczenia nie ułatwia to, że zamiast jechać w niedzielę niecałe 4 godziny pospiesznym pociągiem, jechałam ponad 6. Tak skrót.
Uważam, że każdy ma prawo do decydowania o własnym życiu, także o tym, kiedy je zakończyć. Jednocześnie uważam, że samobójstwo to ucieczka - najprostszy, ale najgłupszy sposób na wszystkie problemy. Co więcej samobójcy są egoistami, to się samo przez się rozumie. Jest tak wiele sposobów na skończenie ze sobą. Począwszy od pętli, poprzez suszarkę w wannie, skok z mostu, czy balkonu (pod warunkiem, że ma się balkon, ja na przykład nie mam), a skończywszy na środkach medycznych. Można tez strzelić sobie w głowę, albo podciąć sobie żyły.
Drodzy przyszli samobójcy - nie rzucajcie się pod samochód - kierowca będzie odpowiadał za nieumyślne spowodowanie śmierci. A przede wszystkim nie rzucajcie się pod pociąg. Po pierwsze - maszynista będzie odpowiadał, jak wyżej, a po drugie - pasażerowie będą siedzieć godzinami w zimnym pociągu w szczerym polu czekając na policję, prokuratora i Bóg wie kogo jeszcze.
Drodzy przyszli samobójcy! Jeśli czujecie nieodpartą potrzebę rzucenia się pod pociąg - skaczcie pod towarowy. I to najlepiej z wiaduktu na tory przed elektrowóz. Szybko i skutecznie i nie powoduje opóźnień względem rozkładu jazdy. I wkurzeni pasażerowie nie będą na was wieszać psów. I nie będą oglądać z niezdrowym zainteresowaniem waszych rozwłóczonych po torach szczątków.

A najlepiej zastanowić się jeszcze raz i nie targać się na własne życie. Bo kiedyś wszystko się ułoży.

Pozdrawiam.

środa, 5 listopada 2008

O tym, że jestem na nie...

Nie umiem, nie jestem mądra, nie potrafię. Nie dam rady tego zrobić. Nie umiem nic stworzyć, nie umiem nic znaleźć. Nie mogę nic wymyślić, nie udaje mi się nic napisać. Nie chcę tego robić. Nie mogę tego odpuścić. Nie umiem sobie ze sobą poradzić. Nie jestem zakochana, nie kocha mnie żaden facet. Nie uprawiam seksu. Nie rozwijam się. Nie żyję. Nie chcę, nie umiem, nie mogę. Nie będę.
Ale muszę.

Nie przebiję głową muru, nie zawrócę kijem Wisły, nie wybaczę sobie. Nie jestem dobrym człowiekiem. Nie mam motywacji i nie umiem zapanować nad własnymi emocjami. Nie kontroluję własnego życia. Nie osiągnę nic wielkiego. Nie zostanę zapamiętana.

Nie. Nie. Nie.

Pozdrawiam.
Rozpaczliwie.

wtorek, 4 listopada 2008

O tym, że senność zmusza do przemyśleń...

Mam nowe włosy. Ale nie mam żadnego nowego zdania w pracy magisterskiej. Nie mam też motywacji do pracy, ani jednej ani drugiej. Chce mi się spać. Jestem zmęczona.
Uświadomiłam sobie dziś, że nie da się już uciec od pewnych rzeczy. Że nie mam na co i na kogo liczyć, że nie mogę po prostu siąść i się rozpłakać z nadzieją na nadejście kogoś, kto wszystko naprawi. Teraz wszystko zależy ode mnie i już nie ma odwrotu.
Nie chcę być dorosła, ale chyba nie ma sensu walka ze stanem obecnym... Odpowiedzialność na nas spada i nie mamy możliwości się uchylić.
Farmazony.
Hormony się we mnie burzą i nakazują mi robienie rzeczy, które niekoniecznie chcę robić. Nie będę rzucać się w metaforyczne objęcia komuś tylko dlatego, że ten ktoś stoi akurat najbliżej... To nie jest zdrowe.
Choć przeleciała mi przez głowę myśl, że coś siedzi w nas głębiej, a my walczymy z tym, bo sytuacja jest taka a nie inna. A jednak w momentach słabości prawda wychodzi na jaw oczami, uszami i nogawkami... Ale to była krótka i przelotna myśl, do której nie zamierzam przywiązywać szczególnej wagi. Przejdzie mi, jak wszystko.
Co ma być to będzie i dalej wierzę, że w efekcie będzie dobrze...
Wszak przypadki chodzą po ludziach. Jednych rozdepczą, drugich nie...*

Pozdrawiam.

--
Andrzej Pilipiuk - Kroniki Jakuba Wędrowycza

niedziela, 2 listopada 2008

O tym, że nowy miesiąc...

Nastał listopad. Zaczęłam go od piętnastogodzinnego snu, ciekawe jak to wróży na przyszłość. Generalnie zbieram motywację. Wypadałoby się wybrać na zakupy, zrobić zapasy na zimę i nabrać energii do pracy.
A tymczasem nadchodzi nowe. Nowy telefon, nowa pralka, nowe życie, nowy miesiąc. nowa praca, nowe doświadczenia, nowe filmy, nowi znajomi. Nowy ból głowy...
Zbieram się w sobie, żeby się zabrać. Nie warto rozpoczynać czegoś od niedzieli. Wystarczy, że posprzątałam i robię pranie. Wyszłam z domu, co mi się w weekendy rzadko zdarza ostatnio. I tak sobie egzystuję. Jutro się wezmę, bo trzeba - ScarlettO'Haryzm w pełnym rozkwicie... Nie myślę o pracy, nie myślę o niczym.
Co z tego, że nie mam czasu? Potrzebuję mężczyzny, żeby mnie zapewnił o mojej wartości. Jak bardzo my kobiety jesteśmy od nich uzależnione... Od ich opinii, zdania, silnej ręki i ciepła, mniejszych bądź większych zdolności manualnych. Jesteśmy, nie da się nic na to poradzić.
Idą Święta, kolejne. Tym razem będę miała swoją choinkę. Czy to nie fajne? Pewnie tak :) Sama nie wiem, jestem rozkojarzona. I nie mam pieczywa.
Raczej nie będę się dziś niczym konstruktywnym zajmować. Raczej włączę sobie jakiś film i zatopię się w niebycie. Raczej nie podajemy sobie rąk, raczej nie pokazujemy palcem, raczej mało obchodzimy się nawzajem...*
Jutro wielki dzień, prawda?
Tylko sama nie wiem, po co.
Bełkot, prawda? No trudno.

Potrzebuję, żeby się mną zająć.

Pozdrawiam.
--
*happysad - Nostress