piątek, 5 stycznia 2007

O tym, że nie można mieć wszystkiego...

Słucham sobie właśnie "Blaze of Glory" Jona Bon Jovi. Przywodzi na myśl wspomnienia z dzieciństwa, które było bradzo radosne. Zwłaszcza, kiedy patrzę na nie z perspektywy czasu. Wtedy tak mi się nie wydawało. Ale cóż... Zaraz sobie puszczę "Always" jeszcze i już w ogóle będzie przeszłościowo.
Właściwie to sama nie wiem, co chcę napisać. Mam takie bardzo ogólne wrażenie tylko i nie umiem tego ubrać w słowa. Zabieram się do tej notki już drugi raz, wiecie.
Tak naprawdę to chodzi o to, że naprawdę nie można mieć wszystkiego. Ale zawsze ma się chociaż część tego, czego się chciało. Ja na przykład w końcu mam pracę. Ale nie mam przyjaciół, nie mam czasu, nie mam życia towarzyskiego. Moja mama mówi, że jest ze mnie dumna. Czy naprawdę jest z czego? Nie wiem.
Od jakiegoś czasu myślę o tym, żeby studiować anglistykę. Ale cały czas na mojej drodze do spełnirnia tego marzenia pojawiają się przeszkody. A może po prostu zbyt mało tego pragnę, żeby próbować pokonać te przeszkody? Może... Bo widzicie, to co mam, absorbuje mnie do tego stopnia, że nie potrafię wprowadzić do mojego życia nic nowego. Tak sobie myślę, że nawet jakby mi się udało w końcu zejść z Łukaszem, to żadne z nas nie miałoby czasu na to, żeby się spotkać. A mimo wszystko, to co mam bardzo mnie satysfakcjonuje. Chociaż praca jest bardziej odmóżdżająca niż wymagająca kreatywności. Mimo, że nie mam dobrych osiągów na studiach. Nawet to, że nie robię nic innego mi nie przeszkadza. Znajduję w tym wszystkim jakąś chorobliwą satysfakcję. Wiem, że to nie jest życie, jakie sobie wymarzyłam, ale, kurde, chyba jestem już powoli na dobrej drodze. Tak mi się wydaje.
Rozmawiałam ostatnio z Michałem. Powiedział mi, że obecnie tylko jedna rzecz w jego życiu jest fajna. Na pytanie, jak ma na imię ta rzecz, powiedział, że Magda. Uśmiechnęłam się, choć wiedziałam, że to nie o mnie chodzi. I właśnie wtedy doszłam do wniosku, który robi za tytuł dzisiejszej notki. Bo domyślam się, że Michał jest szczęśliwy, mimo że ma tylko tę Magdę. Tak samo, jak ja jestem w sumie szczęśliwa, choć mam tylko moją pracę. Taką jaka jest. Poza tym co by to było za życie, kiedy miałoby się wszystko?
Doszłam do wniosku, że trzeba się nauczyć cieszyć małymi rzeczami, a nie oczekiwać na grom z jasnego nieba, który zamieni nasze życie w bajkę. Czy to objaw dorastania? Obawiam się, że tak.
Ale wydaje mi się, że to pozytywny objaw mimo wszystko. Pod warunkiem, że zachowa się swoje wewnętrzne dziecko, można sobie w spojoju dorośleć. Tylko nie wolno zapominać, by czasem być szalonym. Tak jak ja, kiedy pojechałam na Sylwestra do Warszawy, choć kończyłam pracę o 19, a w Nowy Rok miałam na 16. Warto było. I chyba właśnie o to chodzi. Spontaniczność.
Ale z drugiej strony trzeba panować nad uczuciami... Mną na razie nie targają silne emocje. I jest mi z tym dobrze. Mogę w spokoju przebrnąć przez sesję. No chyba, że Łukasz zburzy ten spokój, ale nie wydaje mi się, żeby to miało się stać. Nie wspominałam, że idziemy na piwo dzisiaj, prawda? Marysia mówi, że to randka, ale ja nie sądzę, żeby z nim dało się iść na randkę, on po prostu jest miły. Myślę, że poprawi mi humor to piwo, bo wcześniej mam kolokwium. Dla odmiany nic nie umiem.
Olewactwo jest doskonałym sposobem na życie. Taka namiastka niebytu. Dalej trzymam się mojej teorii, że najlepszym rodzajem bytu jest niebyt... I mimo, że nie mam doła, to dalej tak myślę.
Chyba muszę się powoli zbierać na uczelnię.
Jest mi dobrze. Mam nadzieję, że Wam w nowym Roku też jest lepiej. Optymizm też jest fajny. Sama nie wiem, czemu mam dobry humor w taką paskudną pogodę. Ale trudno. Może Wam też się udzieli.

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz