wtorek, 23 stycznia 2007

O tym, że sama nie wiem, co mam ze sobą zrobić...

Bry! Właściwie to nie wiem też, co napisać. Wiecie, że najciekawsze rzeczy przychodzą mi do głowy, jak się kładę spać. Pewnie wiecie, bo chyba każdy tak ma. No ale nie o to chodzi w tym.
Przychodzą mi do głowy wszystkie te rzeczy, które chciałabym napisać, ale nigdy nie jestem w stanie ich zapamiętać. Poza tym to jednak jest coś bardziej... hm... sytuacyjnego? Nie tego słowa szukałam, ale musi wystarczyć. Wieczorem po prostu mam idealny klimat do przemyśleń. Przecież to właśnie we własnym łóżku człowiek się odpręża i pozwala myślom płynąć. I tego nastroju nie da się odnaleźć siedząc przed komputerem w południe, kiedy za oknem zimno jest i wiatr wieje... I nieprzyjemność emanuje z zewnątrz przez szyby do wcale nie tak znowu ciepłego pokoju.
Owszem, przychodzą mi do głowy slogany. Życie jest beznadziejne. Gardzę sobą. Nie mam celu w życiu. Nic mi się nie chce. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. I tak dalej...
Ale wiecie, co mnie najbardziej przeraża? Hm... Zastanawiam się, czy da się to ubrać w jedno słowo. Niepewność? Zdecydowanie mam problemy ze słowami dzisiaj. Ta niepewność ma oczywiście swoje podstawy. Wszystko opiera się na tym, że nie potrafię sobie wyobrazić... I właściwie w tym miejscu można skończyć to zdanie. Albo dopisać cokolwiek. Po prostu nie widzę swojej przyszłości. Wiem, że powinno się żyć chwilą, ale moją wielką wadą jest to, że za wiele martwię się na zapas. Dlatego właśnie przeraża mnie, że nie widzę swojej przyszłości. Nie wyobrażam sobie siebie za pięć lat, za dziesięć... Nie mam planu na moje życie. Nie wiem, co chcę ze sobą zrobić. I nie potrafię sobie wyobrazić, jak mógłby wyglądać mój zwyczajny dzień za kilka lat. Owszem, wyobraźnia podsuwa mi pewne obrazy, ale one zawsze znikają pod wpływem zdrowego rozsądku. Bo przecież "to się na pewno nie uda", prawda?
Chciałabym napisać, że jest tak wiele rzeczy, które chciałabym zrobić, ale to nieprawda. Nie jest ich aż tak wiele. Właściwie to całkiem mało. A wszystkie zamykają się w horyzoncie czasowym około roku. Pomijając rzeczy takie, jak znalezienie męża czy założenie rodziny. Tego, nawiasem mówiąc, też nie potrafię sobie wyobrazić. Wcale.
Mogłabym tu wymienić jeszcze dużo rzeczy, których sobie nie potrafię wyobrazić. Ale po co. Wszystko sprowadza się do tego, że przeraża mnie sytuacja, której sobie nie mogę wyobrazić, bo nie potrafię się na nią przygotować. A bardzo, bardzo nie lubię zaskakujących mnie okoliczności, na które nie wiem, jak zareagować. Nie lubię nieznanego. Nieznane mnie przeraża, wzbudza odrazę i nienawiść. Chyba jak w każdym człowieku trochę. Nie wiem, tak mi się wydaje. Zasadniczo brakuje mi odwagi, żeby rzucić się w wir życia. Na tak zwany żywioł. Nie umiem. Choć myślę, że być może byłoby to niezłe rozwiązanie, bo nie musiałabym się zastanawiać, tylko działać. A działanie jest lepsze. Tak, wiem, co pisałam o niebycie. Teraz jesteśmy w zupełnie innym kontekście. A może zwyczajnie sobie przeczę? To też jest możliwe przecież. Nie jestem filozofem, a nawet jeśli, to domorosłym i niewykształconym.
Zauważyłam u siebie ostatnio taką prawidłowość, że moja radość strasznie krótko trwa. Są rzeczy, które mnie cieszą, które sprawiają, że skaczę z radości, piszczę i tak dalej. Ale już godzinę później mam doła. Czemu? Nie wiem. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Może tak naprawdę nie potrafię się jednak cieszyć. A może nie jestem szczęśliwa? Nie jestem. Na pewno nie jestem szczęśliwa. Nie jest mi strasznie źle, ale nie jestem szczęśliwa. Podobno nie można być szczęśliwym cały czas. Ostatnio byłam szczęśliwa w wakacje chyba. Tak mi się wydaje. Oglądałam ostatnio zdjęcia z obozu, na nich byłam szczęśliwa. A teraz? A teraz nie.
Mimo, że sesja idzie mi całkiem nieźle. Mimo, że... Nie, nie potrafię teraz znaleźć pozytywnych aspektów mojego życia. Ale ich chyba nie można szukać na siłę. One narzucają się same. Prawda?
Czekam na Walentynki. Zobaczymy co się stanie. Czy się odważę? Znając mnie, pewnie tak. A może nie? Łukasz mnie unika ostatnio. Wydaje mi się, że chce mi coś przekazać. Żebym sobie dała spokój. Chciałabym umieć dać sobie spokój. Chciałabym też móc powiedzieć mu to wszystko, co siedzi mi w głowie. Tylko że sentymentalne wyznania wyszły z mody, więc chyba tego nie zrobię. Może coś się stanie w Walentynki? A może Łukasz przyjedzie na PPP? Choć raczej mówił, że niekoniecznie... No nieważne. On wszak ma swoje życie, dlaczego mam mu się wpieprzać w nie z butami?
Co z tego, że jest jedyną osobą, która jest do mnie przyjaźnie nastawiona, w promieniu około 50 kilometrów? Co z tego, że nie mam nawet z kim iść na piwo? A on nie chce? Co z tego?

To nic, że ciągle nowe kłótnie w domu masz,
Że uciekł Ci rasowy pies.
To nic, że dziennie w pracy rośnie Ci Twój garb,
To nic naprawdę, stary, więc się śmiej, bo...

Świat szaleje, a Ty wypływasz w rejs...
*

Chciałabym...

Pozdrawiam
--
* Ryczące Dwudziestki "To nic, że..."
sł. B. Kuśka
muz. wg "Always look on the bright side of life" by Eric Idle

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz