środa, 25 kwietnia 2007

O tym, że daję sobie spokój...

Nie wiem, od czego zacząć. Generalnie chodzi o to, że postanowiłam sobie dać spokój. Jeszcze w sobotę stwierdziłam, że wszyscy mają rację. Że to jest poniżej mojej godności tak się dać traktować i pora przestać się oszukiwać. Dlatego postanowiłam podjąć ostatnią próbę. Podjęłam. Z wielką starannością i zaangażowaniem. Nie wyszło. Koniec. Wystarczy.
Dlatego zastosowałam serię drastycznych ruchów. Od zmiany koloru włosów poczynając, a na kolorze ścian (jak już wspominano) kończąc. Zawsze w takich sytuacjach dokonuję tego typu zmian. Bo od czegoś trzeba zacząć. Co prawda jeszcze nie skończyłam tej przemiany, ale wszystko jest na najlepszej drodze. Tylko wystrój bloga zostawiam na razie, bo to mój nastrój decyduje o panującej tu atmosferze, a nie na odwrót. Poza tym doszłam do wniosku, że nie mogę pogrążyć się w żalu, toteż powinnam coś robić. Malowanie ścian jest absorbującym zajęciem i nie pozwala myślom błądzić. Takie błądzenie grozi bowiem spadnięciem z drabiny. Nie dokończyłam jeszcze malowania. Muszę wybrać drugi kolor i poczekać na wolny dzień, a to się ostatnio rzadko zdarza. Pracoholizm w tp. Porażka. Poza tym muszę jeszcze kupić łóżko. Robię się trywialna, wiem. Generalnie doszłam do wniosku, że kiedy skończę urządzać mój pokój, przyjdzie pora, abym się wyprowadziła. Smutne w sumie.
Jak widać staram się odwrócić swoje myśli od swoich uczuć.
O dziwo dobrze mi idzie. Być może trochę za bardzo podobało mi się bycie w takim stanie, by zauważyć, że uczucie samo przeszło? Nie wiem. Nie przeszło do końca, ale podjęcie decyzji o rozpoczęciu leczenia było niczym milowy krok w stronę wyzdrowienia.
Martwi mnie jedynie to, co napisała Marysia. Że nie ma sensu zmieniać obiektu, bo tylko imię się zmieni, a reszta będzie taka sama. Ktoś kto czytał od początku, wie, że w sumie podobna sytuacja miała miejsce z Łukaszem.
A to wszystko prowadzi do następującego wniosku. Nie mam szczęścia do mężczyzn, albo nie umiem sobie ich wybrać. Albo wybieram losowo. W sumie powinnam się dołować tym, że nikt mnie nie kocha i że nie mogę trafić na kogoś, kto chciałby ze mną dzielić życie. Jakże to szumnie brzmi. Dlaczego to mi się przytrafia? Dlaczego nikt nigdy nie odwzajemnia moich uczuć? Nie wiem. Ale jakoś nie chce mi się nad tym zastanawiać.
W sumie chyba wpadłam w odrętwienie uczuciowe. Jedyne emocje, które mną targają to wkurwienie (tak, nie ma na to innego słowa) na ludzi, którzy dzwonią do mnie do pracy. Przeraża mnie poziom intelektualny społeczeństwa. Ale nie o tym miałam pisać, prawda?
Trochę mi smutno. Ale nie jestem zrozpaczona. Kiedy pogodziłam się z tym, że on mnie nie chce i że nic z tego nie będzie, poczułam się jakby lepiej. A smutno mi dlatego, że chyba nasza przyjaźń skończyła się w tym samym momencie. Jeśli nie dużo dużo wcześniej. Szkoda.
Wierzycie w przyjaźń damsko-męską? Ja chyba nie. Wydaje mi się, że zawsze jest tak, że jedno się zakocha i rozczaruje. Myślę, że może być przyjaźń potem, ale tylko pod warunkiem, że oboje są wystarczająco silni. Ja nie jestem silna. Poza tym w sumie czy naprawdę można to nazwać przyjaźnią?
No dobra, można. Ale tym bardziej mi szkoda.
Co teraz zrobię? Jeszcze nie wiem. Najpierw dokończę przemianę. Potem zajmę się pracą, uczelnią i sobą. Marysia ma rację. Masz rację, Maćku! Klin klinem działa tylko wtedy, kiedy ten klin sam przychodzi. U mnie klina ni widu ni słychu. Postanawiam się na razie nie zakochiwać.
Tylko seksu mi brakuje coraz bardziej...
Nie za dobre zdanie na zakończenie notki.

A ty się temu nie dziwisz,
Wiesz dobrze co byłoby dalej,
Jak byśmy byli szczęśliwi
Gdybym nie kochał cię wcale...*


Czy to się jakoś uzupełnia? Może. Tylko ta piosenka taka sentymentalna jest i w sumie mnie irytuje. Ale za to jest na temat. Chociaż nie utożsamiam się z nią. Może jedynie z tym, że kocham Irlandię, w której nigdy nie byłam.
Postanowienia końcowe? Brak. No może jedno - pojadę kiedyś do Irlandii. A może nawet popłynę sobie na żaglach? Oby.

Pozdrawiam
--
*Kocham Cię jak Irlandię - Kobranocka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz