piątek, 20 kwietnia 2007

O tym, że wszystko jest głupie...

Pamiętacie ten obrazek? Na pewno widzieliście go wiele razy. Otóż ostatnio tak się czuję.
Generalnie odczuwam bezsens egzystencji i nawet pisanie tego dzisiaj przychodzi mi z trudem, bo wiem, że wszystko co napiszę będzie tylko powtarzaniem w kółko tego samego.
Martwi mnie, że nie potrafię się wyrwać z tego głupiego koła, w którym krążę ostatnio bez celu. Praca, szkoła, łóżko. Puste łózko należy dodać. I to jeszcze przestawione niedawno, najwyraźniej wbrew regułom feng-shui, bo jakoś źle mi się w nim śpi. Nigdy nie było za wygodne, ale teraz to już przesada. Choć jest to najprostsza przyczyna, staram się jednak dopatrywać innych dla mojej bezsenności. Na przykład to, że zdecydowanie za dużo myślę. O tym też już pisałam.
Jeszcze nie tak dawno, myśląc o nowej notce, zamierzałam napisać coś o tym, co czuję. Jak się układają moje... nasze stosunki, a raczej jak się nie układają. O tym, że powinnam się cieszyć, bo jadę na Mazury, bo rzucam pracę i tak dalej. Ale teraz, dzisiaj jakoś inne myśli chodzą mi po głowie.
Trochę się martwię szkołą, a raczej uczelnią, jak ciągle poprawia mnie mój tata. Zbliża się sesja, trzeba by się zająć nauką, albo przynajmniej chodzeniem na zajęcia. Pierwszy raz w ciągu tych kilku lat studiowania, nie wiem, jakie mam przedmioty. To w sumie trochę drastyczne, prawda? Mierzi mnie moja uczelnia, mój kierunek. Irytują mnie ludzie, których tam spotykam. Ludzie, z którymi muszę rozmawiać na tematy zgoła nieciekawe i absolutnie nie w moim stylu. Podobnie z resztą jest w pracy. Nic ciekawego, żeby zacytować Ani Mru Mru.
Dzisiaj dowiedziałam się, że moje kochanie nie pojechało w góry. Piszę moje kochanie choć chyba nie mam do tego prawa. Ale co ja poradzę na to, że właśnie w ten sposób o nim myślę? Otóż moje kochanie nie pojechało w góry. Nie przyjechało też do mnie na koncert. Chyba pora przestać się oszukiwać, prawda? Pora zacząć się leczyć. Zwłaszcza, że takie leczenie z reguły zajmuje co najmniej pół roku. Chyba, że znajdzie się jakiś klin. Klin klinem, jak pisała Chmielewska. Tylko że klina ni widu ni słychu. Generalnie to moja osobista tragedia.
Oczywiście zdaję sobie doskonale sprawę z tego, jak bardzo się oszukuję. Jak bardzo żyję w iluzji i jak bardzo potem będę tego żałować. A może nie będę? Nie wiem. Póki co - hmm... Nie jest mi z tym dobrze, choć to właśnie chciałam napisać. Ale przyzwyczaiłam się do tego, a jakoś chyba nie lubię zmian. Podobno ruch jest wszystkim, a cel jest niczym. A ja jednak wolę stabilność. Zapewnia to jakiś rodzaj bezpieczeństwa, prawda?
Będzie mi ciężko wyleczyć się z mojego kochania, po części dlatego, że jakoś moje kochanie nie stara się wyprowadzić mnie z błędu. Należy co prawda przyznać, że moje kochanie w ogóle się nie stara. Ale cóż zrobić? Nadzieja matką głupich, a lepiej być głupim i mieć matkę niż być sierotą, prawda? Czy nie?
Tak naprawdę to mi przykro. Bo gdyby mu naprawdę zależało, toby się postarał przyjechać. Wymówki typu pisałem na gg jakoś do mnie nie przemawiają. Jest jeszcze wiele innych kanałów komunikacyjnych na tym świecie. A przecież ma mój numer telefonu.
Pytanie brzmi: co z tego, skoro i tak go kocham? Przynajmniej na razie. Nie wiadomo, co będzie za jakiś czas. Prawdopodobnie ja się odkocham, a on się zakocha. I tyle z tego będzie. Czuję w kościach, że to wszystko źle się skończy. Ale nie chcę jeszcze o tym myśleć. Ciągle wierzę, że w krytycznym momencie uda mi się zapanować nad sobą i nad sytuacją. Pod warunkiem, że dojdzie do jakiegoś krytycznego momentu. Bo może to wszystko jeszcze się rozejść po kościach. Znowu te kości...
I właśnie chciałam przekazać, że cała ta sytuacja jest głupia. W tej chwili całe moje życie jest głupie. Nic nie zmienia i nic nie wnosi. I jest mi z tym źle. Ale jak już mówiłam, nie potrafię nic zmienić. Pozostało mi tylko pożalić się na moim blogu. Blogu stworzonym do użalania się. Wyszło bez sensu. Bełkot. Porażka.

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz