niedziela, 26 listopada 2006

O tym, że się boję...

Kurcze... Miałam tyle już napisane i mi się skasowało. Szkoda. A może to były pierdoły nie warte zamieszczenia. Heh. No i nie wiem, przecież nie uda mi się tego odtworzyć. Pisałam z serca i co mi przyszło do głowy. Taka jest przecież idea pamiętnika, prawda?
Napisałam, że miłość do nas wraca, podobnie jak nienawiść. Napisałam, że boję się życia. Napisałam, że duszę się we własnym sosie, że użalanie się nad sobą jest dla mnie sposobem na życie. Pisałam o mojej pierwszej miłości. Pisałam o tym, jak bardzo wzruszył mnie komentarz pod poprzednią notką.
No szkoda.
Zdołowałam się trochę przez to. Doszłam do ciekawych wniosków, pisząc tą notkę i pewnie po przeczytaniu jej doszłabym do jeszcze ciekawszych. Taka introspekcja. Może były to wnioski, do których nie powinnam jeszcze dochodzić.
A ogólnie to chciałam przekazać, że nie potrafię kończyć tego, co zaczęłam. Zawsze w ostatniej chwili się wycofuję. Tak jest z facetami. Nie było ich tak wielu, nigdy nie trwało to długo. Ale zawsze przychodził taki moment, kiedy ja spuszczałam metaforycznie głowę i zamiast działać, milczałam. I kapa. Przecież to samo było z Łukaszem, tylko że spuszczenie głowy nie było metaforyczne. To samo było z moją pierwszą wielką miłością. On chyba nawet nie wiedział, co ja do niego czuję. Może się domyślał. Może gdybym się odważyła, to by coś z tego było. Ale bałam się. Teraz wiem, że się bałam. Bo ja nie potrafię być w związku. Nigdy w nim nie byłam... Nawet dziewictwo straciłam z dość przypadkowym facetem i na siłę. Na siłę w takim sensie, że bardzo chciałam to zrobić, no to się stało. Nie było w tym za wiele uczucia. Układ też za długo nie wytrzymał...
Boję się dorosłości, boję się życia. Dlatego jeszcze nie było mnie w Anglii... Teraz już wiem, co powiedzieć Marysi, jak znowu mnie o to zapyta. Choć zawsze mogę się wykręcić brakiem kasy. Tym zawsze można się wykręcić. A może najbardziej boję się samotności. Może dlatgo nie mam pracy. Bo wtedy nie miałabym już przyczyny, dla której nie mogę się wyprowadzić z domu. Mieszkanie przecież mam. Ale boję się, że moje życie tam, będzie takie samo jak teraz, tylko na dodatek nie będzie do kogo otworzyć ust. Szkoła, praca, dom. Wieczorem komputer, film, jakieś jedzenie na szybko. Wino... może wpadłabym w alkoholizm. W domu zawsze można do kogoś otworzyć usta. Zagadać. A może kupię sobie kota?
Tak naprawdę to ja jestem słaba psychicznie. Tylko stwarzam pozory, że jest inaczej. Nie nadaję się na Samicę Alfa. Nie umiem przewodzić grupie, kreatywność może i mam, ale siły przebicia żadnej.
Pisałam jeszcze o tym, że przez mój strach, wolę pozostać w moim dusznym światku i użalać się nad sobą. Że sprawia mi to masochistyczną przyjemność. Powtarzanie sobie, jaka jestem żałosna. O tym, że nie potrafię się zmobilizować do działania. Że nie mam celu w życiu. Że nie odnalazłam powołania i nie potrafię sobie wyznaczyć drogi. Że czekam na kogoś, kto mnie poprowadzi. Choć wiem, że nikt taki się nie zjawi.
I jeszcze pisałam o tym, jak bardzo do myślenia dał mi komentarz gnorofexa. O miłości.
O miłości bezinteresownej, czystej, nie o namiętności i dzikości uczuć, tylko dojrzałym przywiązaniu i partnerstwie. O tym, jak wiele można dawać, nie oczekując nic w zamian. Teraz myślę, że mam w sobie trochę takiego podejścia. Ale dochodze do wniosku, że takie podejście jest totalnie nieadekwatne do dzisiejszych czasów. Jeśli nie oczekujesz niczego w zamian, to nic nie dostaniesz. Zostaniesz tylko wykorzystany i porzucony na lodzie, jako naiwniak. Nie umiem kłamać. Jeśli nie mogę powiedzieć prawdy, wolę milczeć. Wydaje mi się, że jeśli się powie prawdę i wyjaśni, to wszystko można załatwić. Nie cierpię niedomówień i podchodów. Może dlatego tak się boję. Bo przez to nie będę potrafiła się odnaleźć w świecie?
Bo mogę sobie przez to nie poradzić. Wypalić się... Nie zawsze można powiedzieć prawdę. Właściwie prawie nigdy. Inaczej wychodzi się na głupka, naiwniaka i zostaje się wykorzystanym. Tak, tak. Takie mam doświadczenia. Trudno, nie? Czy to usprawiedliwia moje użalanie się nad sobą? Nie sądzę.
Tak naprawdę to chciałam powiedzieć, że ten komentarz bardzo mi pomógł. Siedzę tu i tworzę notkę, myśli przelatują mi przez głowę z prędkością światła. Czy dobre, czy złe? Nieważne. Może przyjdzie mi do głowy coś sensownego.
Naprawdę szkoda, że tamtą notkę wcięło. Dłuższa była, bardziej sensowna może. Więcej mówiła o mnie. Nic to, może następnym razem się uda.
A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że dzieci w Etiopii głodują. Ludzie martwią się tym, co następnego dnia włożą do granka, czym nakarmią córki i synów, gdzie będą spać następnej nocy. A ja mam dom, jedzienie, ubranie, ciepłą wodę, zdobywam wykształcenie, mam jakieś tam perspektywy. I czym ja się martwię? Tak, tak... Żałosne.
To nie tak, że nie umiem docenić tego, co mam. Doceniam. Tylko...
Ech... tyle na dziś, bo zaraz zacznę chodzić w kółko i powtarzać się.

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz