czwartek, 30 listopada 2006

Jeszcze nie wiem, o czym...

Hmm... od czego by tu zacząć... Może od tego, że piszę to i gadam na gg. I będzie to coś w stylu stosunku przerywanego. Nie gadam z Łukaszem, jeśli to komuś przeszło przez głowę.
Zadzwonili do mnie dzisiaj z TPSA, żebym przyszła na rozmowę kwalifikacyjną. Wcześniej dostałam smsa od Damiana, że jakby zadzwonili, to mam mówić to i to... To powiedziałam, że tak... własnie ta Karolina mnie poleciła, tak... i, tak, mam ogólne pojęcie, o co chodzi. Choć tak naprawdę, to nie mam nawet zielonego. No, nie ważne, Damian ma mi powiedzieć wszystko wieczorem. Mam nadzieję, bo jutro ta rozmowa kwalifikacyjna... Ogólnie to chodzi o biuro numerów, czyli nic trudnego, nie.
A wiecie, co jest dziwne? Dziwne jest to, że nie da się prawdopodobnie dostać na taką rozmowę inaczej niż z czyjegoś polecenia. Czyli jednym słowem znajomości sa podstawą w szukaniu pracy. Oczywiście, jeśli potem na rozmowie nie wykażesz się odpowiednimi umiejętnościami (jak ja na rozmowie w UPC), to nie dostaniesz pracy. A ja zawsze myślałam, że jak się będzie chodzić prostymi drogami, to się więcej osiągnie. A tu niestety okazuje się, że wcale nie. Przecież na rozmowę w UPC też dostałam się dzięki znajomościom. Z resztą to się potwierdza także wśród moich znajomych. Michał powiedział, że znajoma jego mamy coś tam ma mu załatwić, czy dać znać. Marcin przed chwilą powiedział, że tak, ma opcję pracy gdzieś tam, gdzie już pracuje jego kumpel. Ta rozmowa w Tepsie to też przez zajomą znajomego się wykociła. I jak tu wierzyć w wyrównywanie szans? Nawiasem mówiąc do UPC wysłałam CV mailem, drugie im zaniosłam osobiście i zostawiłam w repcepcji (pewnie je wyrzucili), a na rozmowe zaprosili mnie przez Adecco. To po co, ja się pytam, UPC ma ogłoszenie na swojej stronie? Przecież i tak nie rozpatrują aplikacji, które stamtąd napływają... Bo łatwiej im zadzwonić i powiedzieć: "przyślijcie na jutro 10 osób na rozmowy".
W sumie to trochę mnie to podniosło na duchu, że jednak zadzwonili, bo już było ze mną coraz gorzej. Wczoraj przeglądałam oferty, czy przedwczoraj, i dodzwoniłam się do pizzerii na Załężu, klubu nocnego i innych takich. Ogólnie znowu wysłałam i zaniosłam w miejsca różne jakieś CV. Zmusiłam się do zapisania do Adecco, choć bardzo mnie tam wkurzyli. Desperacja mnie zaczęła nachodzić. Sprzedawanie choinek przed supermarketami zaczynało wydawać się całkiem intratnym zajęciem... Na szczęście zawsze jest coś, co człowieka może podnieść trochę na duchu.
Zauważyliście, że już ze mną lepiej?
Wczoraj znowu nie udało mi się złapać pani promotor. W sumie się wkurzyłam nieco, bo godziny jej konsultacji zmieniają się z prędkością światła. Ale za to spotkałam się z Michałem, który... nie powiedział mi nic nowego. Właściwie powiedział mi wszystko to, do czego już doszłam sama.
Ogólnie Michał jest taką ciekawą postacią, która, będąc ode mnie starsza o jedyne 2 lata, uważą się za niezwykle dojrzałego i doświadczonego mężczyznę. No dobra, nie mogę mu odmówić pewnych doświadczeń, ale w sumie mógłby mnie traktować ka równorzędnego partnera do rozmowy, a nie głupią nastolatkę, którą, bądź co bądź na pewno już dawno nie jestem. Ale z drugiej strony jest taką osobą, z którą można porozmawiać na inne tematy niż to, że profesor taki-a-taki to głupi jest, a w ogóle to co co było na wykłądnie. Rozmowy z Michałem sa trochę jak rozmowy z terapeutą. Chyba dla nas obojga. Szkoda, że tak rzadko się spotykamy... Czy coś kontruktywnego z tego spotkania wynikło? Myślę, że tak.
Czas, jak to się mówi, leczy rany. Z czasem, jak to się mówi, wszystko przychodzi. Więc nie pozostaje nam nic innego, jak tylko uzbroić się w cierpliwość i czekać. Poza tym do pewnych rzeczy, jak to się mówi, trzeba dojrzeć. Tak, tak... Wiem, że za jakiś czas dzisiejsze problemy nie będą dla mnie problematyczne. Zdaję sobie sprawę z tego doskonale. Jednakowoż jedną rzeczą jest zdawać sobie sprawę, a inną rzeczą jest zastosowanie wyciągniętych wniosków w życiu. To trochę tak jak powiedzieć rybie wyciągniętej z wody, żeby się nie przejmowała, że się dusi, bo jak juz zdechnie, to ten problem przestanie dla niej istnieć.
No dobra, wiem, że może przesadzona trochę ta metafora, ale jest w niej ziarenko prawdy. Tym niemniej powoli dochodzę do tego, żeby zostawić przeszłość za sobą i raźniej ruszyć w przyszłość.
Mam tylko nadzieję, że ten jakże ambitny plan nie weźmie w łeb. Dlatego między innymi nie jadę na rajd AZSu. Bo jedzie tam Łukasz. Bo nic na siłę, jak coś ma być, to będzie i tyle. Nie ma co się starać na przysłowiowe rozdarcie wiecie czego. Zwłaszcza, że prawdopodobnie spotkamy się w następny weekend w Strzybodze. A jak nie? No cóż, trudno się mówi i żyje się dalej. Podobno... Myślę, że powoli się zaczynam wygrzebywać z tego. To dobra wiadomość.
I na niej dzisiaj zakończmy.
Nie chcę się zastanawiać nad tym, co będzie w Strzybodze... Pozastanawiam się nad tym kiedy indziej. Dzisiaj muszę się skupić na rozmowie kwalifikacyjnej...

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz