wtorek, 12 grudnia 2006

O tym, że mam w głowie pełno myśli...

Tja... Nie zaczyna się zdania od "no, więc", ale mimo wszystko nie mogę się powtrzymać.
No, więc mam w głowie pełno myśli, a z drugiej strony jestem trochę zmęczona i nie mam nawet siły myśleć. Nie dochodzę też do żadnych konstruktywnych wniosków. Chyba to trzeba jakoś uporządkować...
Pracuję. Pracuję w Tepsie. Moja praca jest maksymalnie nudna... Zwłaszcza jak mam dyżur w niedzielę wieczorem. Można sobie spokojnie książki czytać, naprawdę. Poza tym praca ta jest monotonna bardzo i maksymalnie ogłupia. I męczy. Tak, wiem, że każda praca męczy, toteż nie narzekam, najważniejsze jest to, że w ogóle mam pracę. A że nie jest interesująca i ciekawa, i satysfakcjonująca? Trudno, nie? To moja osobista tragedia... Trochę mnie wkurza to, że czasem nie moge podać ludziom numeru, że czasem nie ma go w bazie, bo wtedy martwię się, że być może nie potrafię go znaleźć... Takie moje głupie poczucie winy się wtedy odzywa. Bo ogólnie często mam poczucie winy...
Piszę pracę magisterską... A przynajmniej się staram. Dzisiaj pani promotor powiedziała mi, że temat, który sobie wymyśliłam jest zbyt ogólny i mam wymyślić coś innego. I zdziwiła się, że mnie nie interesuje w ogóle bankowość... No i co ja mam na to poradzić? Teraz nagle mnie nie zainteresuje przecież. Tak naprawdę to chcę to tylko odwalić, bo szkoda mi tych trzech lat, które poświęciłam na te studia. Poza tym mam takie wrażenie, że jak tylko pojawiają się problemy, to ja się wycofuję chyłem i tyłkiem... Tyłem i chyłkiem znaczy... I dotyczy to nie tylko studiów, dotyczy to wszystkich aspektów mojego życia. Jak tylko coś idzie nie tak, jakbym chciała, to szybko uciekam, żeby sobie nie robić problemów. Bo ja nie potrafię sobie z problemami radzić, prawda? Być może moi rodzice naprawdę są nadopiekuńczy? Tylko że ja nie chcę winić za cokolwiek moich rodziców. Nie dlatego, że to takie amerykańskie. Po prostu oni tyle mi dali i tak bardzo ich kocham, że nie czuję, jakby w czymkolwiek mi zaszkodzili... No owszem, nie jest tak, że zgadzam się z nimi we wszystkim, ale bardzo ich szanuję i wiele im zawdzięczam. I wiem, że cokolwiek robili, robili to dla mojego dobra...
W każdym razie natrafiłam na problem, najchętniej wycofałabym się, ale nie chcę... Poza tym nie wiem, jak. Być może byłby to jeszcze większy problem. Co nie zmienia faktu, że nie mam pojęcia o czym pisać pracę magisterską... Zielonego pojęcia, a muszę coś wymyślić do wtorku następnego. A przecież ja już wiem, że nie chcę pracować w finansach ani bankowości. Właściwie to może bym i chciała, ale zdaję sobie sprawę, że będzie mi w takiej branży bardzo ciężko i mogę sobie nie poradzić. Że jest bardzo duża szansa, że sobie nie poradzę. Why bother? To stwierdzenie doskonale mnie charakteryzuje... I jest to smutne. Czy ludzie zawsze zdają sobie sprawę ze swoich niedociągnięć i wad? Czy znają je i tylko nie umieją nic na nie poradzić? Czy tylko ja mam jakieś dziwne paranoje? Sama nie wiem... Fajnie byłoby myśleć, że inni ludzie... Że przynajmniej jeszcze jeden człowiek ma podobne rozterki do moich. Oczywiście zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa istnieje duża szansa, że tak właśnie jest. Szkoda tylko, że zgodnie z tym samym rachunkiem prawdopodobnie nigdy się nie spotkamy. Z resztą cóż by to było gdybyśmy się spotkali/-ły? Płacz i zgrzytanie zębów...
No i do tego wszystkiego dochodzi jeszcze Łukasz... Tak, wiem, dość już o nim... Ale jakoś nie potrafię uniknąć poświęcania mu myśli. Może nie zdarza się to już tak często, ale jednak. Łukasz... Patrzył na mnie. Na spotkaniu w Strzybodze prawie z nim nie rozmawiałam, było wielu ludzi, z którymi chciałam zamienić słowo, a bardzo mało czasu. Z resztą wiecie, jak to jest na takich spotkaniach. Ale zdarzało się, że czułam na sobie jego spojrzenie. Że zawieszaliśmy się, patrząc sobie w oczy... A przynajmniej takie odnosiłam wrażenie. Czułam to. Choć, jakbyście mnie lepiej znali, to wiedzielibyście, że bardzo łatwo potrafię sobie takie rzeczy wyobrazić. W każdym razie nic nie zaszło. On znowu nie zrobił żadnego kroku. Ja, nauczona doświadczeniem, nawet nie próbowałam, bo mogłabym się jeszcze bardziej nakręcić... Tym niemniej odnoszę takie wrażenie, jakby on chciał... Jakby coś czuł, ale nie chciał tego pokazać, jakby nie chciał, żeby to się rozwinęło... Cóż, ja nie będę go już zachęcać. Bo mnie to męczy.
Tak, wiem, jak to brzmi. Ale chodzi o to, że jeśli ja się zaangażuję znowu w "zdobywanie" Łukasza, to nie będę mogła myśleć o niczym innym, a każda prawdziwa bądź urojona porażka będzie dla mnie jak cios sztyletem w plecy. A przecież prawie się już wygrzebałam. Dlatego zostawiam mu wolną rękę. Myślę, że on by może i chciał, żeby coś zaszło, ale rozsądek podpowiada mu, że nie ma na to czasu, bo ma studia, które naprawdę go interesują. Poza tym chyba zdaje sobie sprawę z tego, że ja jestem bardzo absorbującą osobą. A on ma inne priorytety. No więc co? No nic...
Może on dojrzeje do tego, żeby próbować się ze mną jakoś związać, a może mu przejdzie... A może mnie przejdzie i przestanę sobie wyobrażać takie rzeczy.
Wnioski? Konkluzje? Nie mam żadnych. Powinnam się skupić na dniu dzisiejszym... A tak naprawdę nie za wiele mam czasu dla siebie... I dla rodziny. Moja mama usilnie stara się podtrzymać ten wspaniały kontakt jaki miałyśmy jeszcze parę miesięcy temu. A ja jakoś nie potrafię. Sama nie wiem jak to się stało, ale gdzieś zniknęła ta więź i nie umiem jej odnaleźć. To też mnie martwi...
A może ja sobie po prostu wymyślam problemy? Bo nie potrafię żyć bez nich... Może muszę mieć jakiś powód, żeby się nad sobą użalać. Jeśli tak, to... Hehe... szkoda mi siebie. I bardzo chciałabym umieć coś z tym zrobić. Tak naprawdę to dalej czekam na "księcia na białym rumaku", który wpadnie jak grom z jasnego nieba w moje życie i je naprawi. Bo sama nie umiem sobie z nim poradzić...
A może to wszystko przez pogodę? Dziś jest ponuro wilgotno i smutno, toteż mam nastrój jak Kłapouchy...

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz