piątek, 1 grudnia 2006

Myślałby kto, a nie wiedział...

O dziwo okazało się, że nie było większych problemów z tą pracą... Sama nie wiem dlaczego. Bardzo to wszystko dziwne. Zastanawiam się, co ta Karolina im powiedziała, żeby mnie przyjęli...
Ogólnie to, po pierwsze, pojechałam nie tam, gdzie trzeba. Nieporozumienie nastąpiło z panią, która mnie na rozmowę kwalifikacyjną zapraszała najwyraźniej. Tym niemniej wykazałam się szybkim myśleniem i zadzwoniłam sobie pod ten numer, który do mnie wczoraj dzwonił. Okazało się, że odebrała kobieta, z którą byłam umówiona. No więc przedstawiłam jej po krótce sytuację i powiedziałam, że będę, jak tylko autobus przyjedzie. Nie powiem, że ułatwiało mi sytucaję to, że kompletnie nie wiedziałam, gdzie tak naprawdę mam dojechać... Podobnie jak nie pomógł mi objazd i rozkopane roboty drogowe na całej niemalże ulicy Lenartowicza... I to, że autobusy mają zmienione trasy... W efekcie najpierw trafiłam na zajezdnię autobusową, a dopiero potem tam, gdzie miałam być. Spóźniłam się jedyne pół godziny.
Ale pani nie była na mnie wkurzona. Poza tym chyba udało mi się zgrabnie wybrnąć z tego spóźnia i ładnie się wytłumaczyć. Bo podobno trzeba gadać, gadać, gadać... Do tego rozmowa nie wyglądała jak rozmowa kwalifikacyjna prawdziwa. Oni po prostu nie sprawdzali, czy nadaję się do tej pracy. Najwyraźniej nie trzeba być specjalnie utalentowanym, żeby pracować w biurze numerów. Od razu poszłam na szkolenie, gdzie uczyliśmy się, jak zachowywać się w konkretnych sytuacjach. Z takiego skryptu, według którego potem należy postępować. Polegało to szkolenie na głośnym czyatniu wytycznych dotyczących potencjalnych pytań ze strony klienta i dopowiedzi na te pytania. Przeraziło mnie, że niektórzy ludzie w moim wieku, może trochę młodsi, nie umieją czytać na głos. Dukają, zgadują słowa zamiast je odczytywać... Na Boga, bo nie mam innego określenia. To straszne jest, naprawdę, nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.
Doszłam do wniosku, że taka praca najwyraźniej nie jest specjalnie wymagająca. Zastanawiam się w głębi duszy, czy przypadkiem nie jestem trochę na to za mądra. Ale z drugiej strony może to stwarza dla mnie szanse na ewentualny awans? Wiem, że nie powinnam się jeszcze tym martwić, przecież nawet nie podpisali jeszcze ze mną umowy ani nic. Ale nie mogę powstrzymać się od wybiegania w przyszłość.
Martwię się też trochę tym, że nie będę w stanie nawiązać odpowiednich kontaktów z współpracownikami. Ojej, wiem, że wpadam w samozachwyt, ale uważam się za osobę dość inteligentą i na poziomie. Rozmawianie z nietórymi osobami zwyczajnie mnie męczy. Kiedyś spotkałam w pociągu dziewczynę z Olsztyna, jechałyśmy razem z Warszawy na Mazury, rozmawiałyśmy przez całą drogę i naprawdę odetchnęłam z ulgą, kiedy się pożegnałyśmy. Byłam wyczerpana psychicznie. To samo ostatnio przeżyłam z jedną ze współpracownic przy ulotkach. Ona po prostu mówiła takie rzeczy, że nawet nie chciało mi się jej wytykać błędów. Była do bólu prosta. I pusta. Tepsa nie ma szczególnych wymagań przy zatrudnianiu ludzi do biura numerów, jeśli tam wszyscy będą tacy, to się załamię.
Ale przecież z drugiej strony mogę tam spotkać bardzo ciekawe osoby, z którymi uda mi się nawiązać znajomość wykraczającą poza typowy układ koleżeński wynikający ze wspólnej pracy? Nigdy nic nie wiadomo. Ale, jak zwykle dla mnie szklanka jest do połowy pusta...
Właściwie to nawet się cieszę, że mam tą pracę. No jeszcze jej nie mam, ale jestem na najlepszej drodze, prawda? Zdziwiło mnie to, że nie odczułam jakieś nagłej euforii z tego powodu. Może robię się zimna? Opanowana, nieporuszona, drętwa. Może kończą się czasy, kiedy byłam pełna entuzjazmu i żywiołowa, nieprzewidywalna, spontaniczna, kiedy miałam głupie pomysły, które od razu wprowadzałam w życie, nie zastanawiając się nad konsekwencjami? Powiedziałam Michałowi ostatnio, że widzę przed sobą same przeszkody. Że widzę przeszkody wynikające z rzeczy, których jeszcze nie osiągnęłam, ze zdarzeń, które nie miały jeszcze miejsca... Zauważyłam, że bardzo mi to przeszkadza w podejmowaniu różnych decyzji. To taka niepewność przyszłości... Jaskółczy niepokój...
Muszę chyba powoli zacząć opanowywać tę mojąc cechę. Zawsze wolałamy myśleć o sobie jako o maszyniście, który widzi dwóch debili na torach (realiskę znaczy), ale okazuje się, że być może jednak bliżej mi to pesymizmu... Nie chcę. Zauważam u siebie postęp. Powoli chyba wyrywam się z marazmu. Zobaczymy co będzie dalej, bo jeśli, nie daj Boże, spotka mnie kolejna porażka, to naprawdę może być ze mną źle... Ale myślmy pozytywnie. Wszystko będzie dobrze.
Mam nadzieję...

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz