czwartek, 29 marca 2007

O tym, że w życiu należy się cieszyć...

Więc cieszmy się i radujmy! Śpieszę donieść, że poprawił mi się humor. Przede wszystkim w związku z tym, że Marysia jutro przyjeżdża na święta do domu. Choć w sumie do świąt to jeszcze trochę zostało czasu. Ale przyjeżdża i bardzo mnie to cieszy. Poza tym słońce w końcu wyszło i można przyjąć, że rzeczywiście wiosna nastała w naszym kraju, a przynajmniej w mojej okolicy. To też jest dobry objaw. Co jeszcze? Sama nie wiem. Czy powinnam się zastanawiać nad przyczynami radości? To jest tak samo, jak dzieci pytają rodziców, czemu nie mogą czegoś zrobić. Nigdy jednak nie pytają, dlaczego mogą. Śmieszne, prawda?
Jeśli chodzi o radowanie się, to w sumie ciekawa rzecz jest. Wczoraj na przykład radowałam się również, a nic właściwie się nie stało. Może to ma jakiś związek z księżycem, plamami na słońcu, albo sama nie wiem... Ciśnieniem? Cokolwiek. Należy się cieszyć tą radością, póki ona trwa.
Chociaż moja siostra powiedziała mi ostatnio, że przecież ja się cały czas cieszę. Powiedziała mi też, że mnie podziwia, bo pracuję, studiuję i jeszcze się cieszę. To miłe, niewątpliwie, tylko że ja się wcale nie cieszę cały czas. Czy jestem zakłamana? Udaję po to, żeby zachować resztki rodzinnej atmosfery? Nie wiem, może. Ale jeśli to działa, to czemu nie, prawda? Poza tym nie można się cieszyć przez cały czas, nie każdy uśmiech czy żart jest objawem prawdziwej radości i szczęścia. To, że się uśmiecham do ludzi, wcale nie znaczy, że jestem zadowolona. A najdziwniejsze jest to, że taki sztuczny i w sumie nieszczery uśmiech poprawia czasem ludziom humor. A czasem nie.
A to moje pseudo-cieszenie w sumie jest jeszcze czymś innym. Bo ja żyję w takiej huśtawce. Raz sie wygłupiam, a za chwilę wpadam w nostalgię. Zmienia się to w różnych przedziałach czasowych. od 15 minut do paru godzin. Czy to nie powinno być wyczerpujące? Chyba powinno. I czasem mam przewagę gorszych okresów, a czasem lepszych. Lepszych rzadziej. Dziś mam lepszy, to chyba dobrze.
Dziwi mnie tylko jedno, dlaczego moja siostra nie widzi tego, co się naprawdę ze mną dzieje? Czemu dostrzega tylko tą powierzchowną radość. Czy jestem aż tak dobrą aktorką, czy może rzeczywiście się cieszę, tylko sobie nie zdaję z tego sprawy? Chociaż moja siostra w sumie ma dość własnych problemów, żeby się przejmować mną. Moje problemy nie są aż takie istotne. A poza tym dziś się raduję, a problemy idą w zapomnienie.
Odkryłam też, że wstawanie rano jest fajne. Tak, proszę we mnie nie rzucać przedmiotami, wiem, co powiedziałam. Nie powiedziałam jednak, że zacznę je praktykować. Zdarzyło mi się raz, wczoraj, i doszłam do wniosku, że to jednak dobrze zacząć dzień rano, a nie o 14. Nie ma się wtedy uczucia, że życie przecieka przez palce, bo zawsze jest czas na to, żeby coś zrobić. Nawet jak się nie ma akurat nic do roboty. I dzień się wydłuża. I jakoś tak raźniej, bo w sumie można się spotkać z kimś, kto jeszcze nie wyszedł do pracy. Mam na myśli rodziców. Ostatnio nieczęsto się z nimi widuję. Co w sumie nie jest wcale takie fajne. Tym niemniej jakoś nie ciągnie mnie do wstawania rano, bo kocham moje sny. Wychodzi na to, że mam jednak bujną wyobraźnię, tylko nie umiem jej używać w odpowiedni sposób. Oczywiście nie będę tu opisywać ich, bo po pierwsze ich nie pamiętam, a po drugie nie chcę, żeby mnie ktoś zanalizował. Uff... Zabrzmiało jak różowa czternastolatka, straszne. Z moich snów pamiętam tylko, że czuję się w nich lepiej niż w rzeczywistości. Chociaż pewnie każdy tak ma. Wracając do tematu, z którego zboczyłam bardzo, nie lubię wcześnie wstawać, bo rano śnią się najciekawsze rzeczy.
Czuję, że piszę dzisiaj bez polotu. Zaczynam powoli rozumieć twórców epoki Romantyzmu. Wszak cierpienie jest najlepszą inspiracją. I miłość. A z miłością ja się już pogodziłam. I jakoś nie cierpię. Chwilowo zapewne. A może nie powinnam pisać tu nic, kiedy jestem bardziej radosna? Chyba jednak powinnam, bo okazuje się, że jednak ktoś to czyta. To może niech Kochani Czytelnicy nie dołują się za każdym razem?
Także dzisiaj tak inaczej... Może gorzej, a może lepiej. Nie wiem. Ale w sumie przecież piszę tego bloga dla siebie przede wszystkim, to chyba mogę chociaż raz się nie użalać. Mimo że takie jest założenie istnienia tej strony.

Swing a little more, little more o'er the merry-o
Swing a little more, on the Devil's Dance Floor!*


Pozdrawiam
--
*Devil's Dance Floor - Flogging Molly

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz