środa, 30 maja 2007

O tym, że był to najbardziej przypałowy tydzień w moim życiu...

Och, och, och. Tak wiele się wydarzyło, że ach! Sama nie wiem, od czego zacząć.
Może od tego, że mam debet na koncie? Nie, chyba nie od tego.
Przeczytałam przed chwilą poprzednią, jakże entuzjastyczną notkę. I w sumie wszystko się zgodziło, wszystko. Naprawdę udało mi się zapomnieć. Żyłam sobie w błogostanie całkowitym. Olałam to, że mam studia, pracę, niespełnioną miłość i cierpienie permanentne, i że jestem taka biedna i w ogóle. Wiecie, jak trudno jest powrócić do normalności po takim wyjeździe? Pewnie wiecie. Bardzo, bardzo trudno.
Generalnie nie potrafię się wysłowić, ani zebrać tego wszystkiego w jakąś sensowną całość celem wyciągnięcia konstruktywnych wniosków.
Ale za to postanowiłam w końcu, że nareszcie pora zmienić wystrój. Na coś bardziej neutralnego. Decyzja ta wynika z tego, że udało mi się bardzo, ale to bardzo podbudować własną samoświadomość i pewność siebie. Czuję się doceniona, pożądana i w sumie całkiem fajna.
A wszystko przez ten tydzień, który zaczął się bardzo ciekawie. Generalnie jedno z ciekawszych doświadczeń w moim życiu. Okazało się, że w sytuacjach kryzysowych potrafię jednak zachować zimną krew. To dobrze, dowiedzieć się czegoś takiego na swój temat. W tej chwili sytuacja po prostu mnie bawi, ale mogło wcale nie być tak wesoło. A tydzień, który tak się zaczął, aspiruje do scenariusza Hitchcocka - zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem napięcie stopniowo rośnie. Wszystko się wali i pali. Ale nie w negatywnym znaczeniu. Po prostu się dzieje, zdarza się. A do tej pory myślałam, że rzeczy to coś, co przydarza się innym.
Dowiedziałam się, że już nie mam zajęć. W poniedziałek jest jakiś egzamin. Nic nie umiem. Nie mam połowy zaliczeń, bo mnie nie było. Generalnie uczelnia leży i kwiczy na dnie Rowu Mariańskiego, razem z moją wiedzą. A mnie to bawi.
W tym tygodniu obchodzimy Tydzień Bez Rozsądku. Choć nie tak do końca, bo w sumie mogłam sobie zostać w Warszawie i olać system całkowicie. Ale na tak wiele mnie nie stać. I tak rozwinęłam się bardzo, jeśli chodzi o lekkomyślność. Efektem tego jest na przykład debet na koncie, heh...
Z upragnieniem oczekuję wypłaty... i nie tylko;)
Ale ogólnie widzę przed sobą jasną przyszłość, tylko muszę się zebrać. Radością napawa mnie to, że dzisiaj ostatni dzień będę w pracy. To naprawdę boskie uczucie, nawet ze świadomością, że będę w związku z tym musiała przysiąść do nauki. Generalnie takie jest założenie. Uczyć, uczyć, uczyć się. I kupić sobie łóżko.
Tak, jestem radosna. I rozbawiona tym tygodniem. Ciekawa jestem niesamowicie, co będzie dalej, wszak dziś dopiero środa. Pora zacząć poważnie myśleć o sesji. Ale to za chwilę. Na razie będę szukać nowego layoutu.
Do przekazania mam jeszcze, że wszelkie założenia wobec wyjazdu zostały spełnione, a afterparty w Warszawie przeszło wszelkie moje oczekiwania. To naprawdę cudowne mieć takich przyjaciół, którzy nie chcą cię puścić do domu i jeszcze zapraszają na wakacje... Tak, chciałabym odrobić praktyki w stolicy. Muszę się wybrać do ACK i dziekanatu i to załatwić.
A najfajniejsze jest to, że za miesiąc znów będę na Mazurach.

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz