czwartek, 13 września 2007

O tym, że słuzba zdrowia czasem nie służy zdrowiu...

Mam nową płytę happysadu (tak - z premedytacja pisane małą literą, bo tak trzeba). Generalnie jestem zadziwiona, że nie wszystkie piosenki są o miłości:) Niektóre są jeszcze o polityce:) Podoba mi się ta płyta. Choć inna jest od poprzednich. Zdecydowanie nabiera uroku w miarę słuchania. I jak zwykle piosenki pasują. Nie wiem, jak happysad to robi, ale na każdy nastrój, na każdą sytuację życiową jest coś, co można znaleźć właśnie w ich repertuarze. To naprawdę tajemnicze. Poza tym... Co mnie jeszcze bardziej zdziwiło - tym razem piosenki happysadu są bardziej happy niż sad. I bardzo mi się to podoba.
Nie wiem, jak to o mnie świadczy, że słucham takich rzeczy. Na koncercie, na którym byłam ponad rok temu, zdecydowanie zawyżałam średnią wieku... Wychodzi na to, że zespół ma odbiorców głównie pośród gimnazjalistów i licealistów. Nie wiem, co o tym myśleć? Że jestem hmm... niedojrzała emocjonalnie? Nie sądzę. A może to raczej o młodzieży dzisiejszej należy myśleć? A może ja się po prostu potrafię dopatrzeć drugiego dna, przekazu, w ich tekstach. A młodzież bierze je dosłownie? Nie wiem, nie chcę się nad tym zastanawiać. Pozostańmy przy tym, że lubię ich i podoba mi się to, co tworzą. I tyle.
Ale nie o tym miało być dzisiaj. To tylko taka dygresja wywołana moimi głośnikami (dzięki, Mav!). Bo w sumie słucham tej płyty w kółko... I nawet nie bardzo mogę coś przytoczyć, bo musiałabym pół płyty zacytować. Tu macie texty. Wszystkie. W wolnej chwili zachęcam do lektury. Ale nie zmuszam też nikogo, bo w sumie nie mam do tego prawa, prawda?

A teraz do rzeczy. A rzecz ma być o tym, że mam anemię. Wiecie, jak to jest, jak się człowiek przez całe życie unika służby zdrowia jak ognia. Tez starałam się to robić do tej pory, bo jakoś im bardziej idę do lekarza tym bardziej czuję się chora. No chyba, że idę prywatnie. Nawiasem mówiąc - pozdrowienia dla mojej pani ginekolog, choć wiem, że tego nie czyta.
Otóż w ramach badań profilaktycznych do pracy musiałam sobie zrobić morfologię krwi. Pierwszy raz od mniej więcej stu lat. No i dowiedziałam się, że mam strasznie niski poziom żelaza we krwi i anemię jakąś tam... Generalnie umieram.
Sratatata... No ja wiem, że to dobrze, że się dowiedziałam o tym i mogę sobie jakoś zacząć się leczyć. Ale kurde - w związku z tym wydanie zaświadczenia o zdolności do pracy opóźniło się o 2 dni. A ile straciłam nerwów to moje. Co więcej musiałam jeszcze raz oddać krew do badania, a wiecie, żę to nie jest przyjemne. Nienawidzę, jak mnie kłują. Nie wiem, czy ktoś w ogóle lubi.
No ale w sumie wszystko się dobrze ułożyło. Bo może z mojej anemii się wyleczę skutecznie jako że wcześnie wykryta jest. Jak również sprawdziłam, czy mi się dobrze pracuje w Fiskarsie. A dobrze mi się pracuje. I generalnie wszystko jest ok.
Nawet router działa:) Znaczy jest net!
Czy to straszne, że nie przejęłam się tym, że jestem chora? Może powinnam się bardziej przejąć? Ostatnio doszłam do wniosku, że na dużą większość rzeczy tak reaguję. Że ani mnie to ziębi ani mnie to parzy i w sumie to mam w głębokim poważaniu. Przynajmniej dopóki nie wpływa na moje bieżące sprawy. W sensie, że nie psuje mi tego, co teraz robię i czym się zajmuję i na czym mi zależy.
Cytując happysad dla odmiany - utwór Czarownicy Pies:

A ja to wszystko mam gdzieś
póki to jakoś mnie nie dotyka
póki nie połyka mnie
póki na skórze mej nie rozkłada się


No i nie wiem, czy to straszne, czy nie. Czy może to jest właśnie to, o czym mówiono mi, że mam się tego nauczyć. Bo jak tak, to znaczy, że całkiem nieźle mi idzie.
Nic to. Jeszcze chciałam tutaj oddać sprawiedliwość pielęgniarce, która dwa razu pobierała mi krew. Zrobiła to naprawdę fachowo i w ogóle była bardzo miła, rozmawiała ze mną, żebym nie straciła przytomności w naprawdę mnie ujęła.
No i tyle mam do przekazania dzisiaj. Mam dobry humor mimo wszytko. I, kochanie, damy radę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz