piątek, 12 września 2008

O tym, że jest wiele rzeczy, których można żałować...

Powiem Wam szczerze, że zdałam sobie dzisiaj sprawę, jak wielu rzeczy mogę nie zrobić w życiu. Jeden z moich wykładowców na wiadomość, że przeprowadziłam się do Warszawy powiedział mi "pani nie skończy tych studiów". Pomyślałam sobie wtedy "hah, jasne!". Jednakowoż zaczynam mieć poważne obawy.
Wiadomo, że nie wszystko możemy przewidzieć. Wiadomo, że nie na wszystko mamy wpływ. Czasami tylko żal, że w związku z tym niektóre inne rzeczy stają się niewykonalne, albo bardzo bliskie bycia niewykonalnymi.
Praca - daje pieniądze, dzięki którym można robić wiele rzeczy, o których się marzy. A jednocześnie często zabiera czas potrzebny na robienie tychże rzeczy. Nie twierdzę, że moim marzeniem jest być magistrem finansów i bankowości międzynarodowej. Wręcz przeciwnie. No dobra, może przesadzam z tym przeciwnie. Uzależniam jednak od tego swoje szczęście przynajmniej w pewnym stopniu. Tymczasem nie wystarcza mi percepcji, żeby się uczyć. Po prostu. Nie mogę nawet zmusić, żeby spróbować się uczyć.
Przeraziła mnie dzisiaj myśl, że mogę nie skończyć tych studiów. I kim wtedy będę? Wiem, że wykształcenie nie definiuje człowieka. Wiem, że nie to o nim świadczy. Wykształcenie za to podnosi bądź obniża wartość człowieka na rynku pracy, a co za tym idzie podnosi lub obniża jego płacę, a co za tym dalej idzie - jego poziom życia.
Kiedy zaczynałam pracować, nie przewidziałam, że będę musiała tyle uwagi poświęcić pracy, że nie wystarczy jej już na naukę. Nie przewidziałam, że będę wychodzić tak późno i taka zmęczona. Że będę poświęcać jej więcej czasu niż wydaje się rozsądne i niż mój organizm i moja psychika jest wstanie wytrzymać na dłuższą metę.
Oczywiście po części jest to uzależnione od tego jednego losowego wypadku, który na mnie, jak sądzę, odbił się najmniej. Nie winię nikogo. Szukam usprawiedliwienia, to prawda. Ale wydaje mi się, że szukam go w złym miejscu.
Boję się, że nie skończę tych studiów. Że zawalę je całkiem i nigdy sobie tego nie wybaczę. A jednak nie umiem poświęcać mniej czasu na pracę. Przeciwnie, mam wrażenie, że poświęcam go za mało, skoro tak wiele jest niezrobione.
Nie umiem rozwiązać tego problemu.
Realizacja planu minimum na wrzesień wydaje się coraz bardziej nieprawdopodobna. Dziś jest 12 września. A ja jeszcze nawet nie zaczęłam go realizować.
Jestem przerażona tym. I przeraża minie własna bezsilność. Sama nie wiem, może powinnam się zaprzeć i uczyć się po powrocie do domu o tej osiemnastej czy dziewiętnastej. Wszak do dwudziestej drugiej jeszcze trzy-cztery godziny. Może powinnam chodzić później spać? Albo wcześniej wstawać i uczyć się rano?
Albo olać pracę i wychodzić o szesnastej jak człowiek?
Albo rzucić pracę i wrócić do Sosnowca i skończyć studia, a potem się martwić?
Albo nie wiem.
Nie mam pojęcia, co zrobić. I boję się. Myślenie o tym, że wszystko będzie dobrze jakoś powoli przestaje mieć sens. Chciałabym, żeby wszystko było łatwiejsze. Naprawdę. Średniowiecze... No na przykład.
Jestem zmęczona i zaczynam bełkotać. Pogoda się popsuła. Kiedy wychodzę do pracy, z dnia na dzień jest coraz ciemniej, to samo dzieje się, kiedy wracam do domu. Niedługo słońce będę oglądać tylko w weekendy. Czas na depresję... Czy nie?
Teraz to nawet wisielczo cieszę się, że nie mam faceta, bo i tak nie miałabym dla niego czasu. Żałosne, prawda?

Pozdrawiam,
teneniel

3 komentarze:

  1. Nie serdeńko. Ty się nie boisz, że ich nie skończysz, bo nie jesteś w stanie tego zrobić. Ty nie bardzo masz ochotę je skończyć, bo... ni cholery Cię one nie interesują i ni cholery nie masz na to ochoty. I prawdopodobnie nigdy nie interesowały. Poszłaś na studia dlatego, żeby mieć papier.

    Tak z ciekawości spytam:
    - kiedy Cię ostatnio zainteresował artykuł w prasie czy w necie / wiadomości / książka z zakresu tematyki, którą masz na studiach?
    - kiedy ostatnio sama, z własnej nieprzymuszonej woli, siadłaś do czegoś związanego z tematyką Twoich studiów?
    - jak często zdarza Ci się korzystać z wiedzy, którą na owych studiach podobno zdobywasz?

    Na mój gust, to odpowiedzi na te pytania, to Ty doskonale znasz. Tyle tylko, że odpowiedzi i idących za nimi konsekwencji, to Ty się najbardziej obawiasz. Głupio przyznać, że się parę lat wpierdzieliło w coś, co kompletnie Ci nie pasuje, nie? Głupio się przyznać przed sobą samą, że na studia się poszło tak... w zasadzie bez specjalnego uzasadnienia. Ty się nawet ucieczką przed poborem w kamasze nie masz jak wymigać, bo Ciebie takowy nie dotyczy.

    Brak Ci czasu? Nie Teneniel. Tobie nie brak czasu. Tobie absolutnie brak chęci i motywacji do tego, żeby je skończyć. A jednocześnie - brakuje Ci odwagi do stawienia czoła konsekwencjom, które nastąpią gdy powiesz "to nie było to, pierdykam, dają sobie siana". Ciężko by było wtedy czyjeś postępowanie pt. "zaczyna ten ktoś coś i starcza zapału na 3 miesiące" komentować z takim przekonaniem, że się tak nie postępuje...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nom muszę się zgodzić w przedmówcą.
    Ja jakby się nie patrzeć, mam 2 lata w plecy, więc prechodziłam już podwójnie te same konsekwencje i obawy.

    Poza tym od kiedy Ty słuchasz kogoś, kto mówi Ci że czegos nie skończysz?

    Może czas zastanowic sie nad tym co Cię interesi w życiu?

    A czas to TY znajdziesz na wszystko. Ostatnie wyjazdy o tym świadczą:D::D
    i za 5 dwunasta to też jakaś organizacja:D

    OdpowiedzUsuń
  3. a ja się zgadzam - ale nie do końca.
    Na dwa zaliczenia przed absolutorium warto zacisnąć zęby, bo im dłuższą ma się przerwę tym trudniej - już ja wiem.
    Kaczuszko, pracuj żeby żyć, ale nie żyj, żeby pracować, utożsamianie się z firmą jest super ale - bez przesady, kiedy padasz na twarz ze zmęczenia i brak ci percepcji na wszystko inne niż praca - to źle.
    I ogólnie - będzie dobrze. A jakby coś, to wiesz, jak w dym. Już tu nie mieszkasz, ale ja dalej jestem mamusią, mimo wszystko ;P

    OdpowiedzUsuń