środa, 8 sierpnia 2007

O tym, że wyprowadzanie się z domu wcale nie jest takie proste...

Nie wiem, od czego zacząć, wiecie. Generalnie podjęłam decyzję i dotrzymałam danej sobie obietnicy. Przynajmniej jak na razie. Nie zamierzam wracać do domu. Chciałabym, żeby moi rodzice się z tym pogodzili... Mój tata nie przyjmuje do wiadomości takiej opcji. To w sumie straszne. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że mnie teraz nie ma w domu... Więc przepadł ostatni łącznik... Kurcze - nie tak. Na pewno nie ostatni. Ale generalnie widzę, teraz coraz bardziej widzę, że w momencie, kiedy w domu nie ma już mnie i mojej siostry, rodzice przestają się starać. Starać się rozmawiać, żyć razem, a nie obok siebie. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. A myślałam, że właśnie będzie odwrotnie - druga młodość, kiedy dzieci nie ma już w domu... Liczyłam na to, że tak będzie. Chciałam, żeby tak było.
Bo niezależnie od tego, czy jestem tu, czy jestem w Irlandii, czy w domu... Niezależnie od tego, będę zawsze się przejmować nimi. Staram się z tego wyciągnąć jakąś prawdę ogólną. Ale nie wiem, czy to jest dobry pomysł, żeby rozbierać na podmiot i orzeczenie moją rodzinę właśnie tu. Zastanawiam się, czy lepszym rozwiązaniem nie jest próba porozmawiania z nimi. Jednak jest to - zdaje się - dość utrudnione przez odległość jaka nas dzieli. Wszak to nie jest rozmowa na telefon, prawda?
A może to nawet nie jest dobry pomysł, żeby się wpieprzać w ich życie? W sumie...
Czytałam ostatnio książkę Hellingera o ustawieniach rodzinnych i o tym, jak można sie uwikłać, albo raczej jak bardzo można być uwikłanym w sytuację swojej rodziny, nawet nie będąc tego świadomym. Hellinger mówi, że to co się dzieje pomiędzy rodzicami nie powinno wpływać na dzieci. Także czasem wydaje mi się, że nie do końca powinnam wiedzieć to wszystko, co wiem o związku moich... Ale teraz to na to już chyba za późno. Szkoda tylko, że nie potrafię się odciąć od tego i nie starać się dowiadywać, jak im idzie i co tam u nich... I nie przejmować sie tym, co słyszę. Kocham moich rodziców i wiem, że oni kochają mnie. Ale nie chciałabym popełnić ich błędów. Z tego zapewne wynika moja związkofobia i nieumiejętność bycia w związku i cały ten chory system, który stosuję wobec facetów. Jak myślicie, dlaczego nie mam faceta? Nawiasem mówiąc chyba najwyższa pora przejść na termin mężczyzna, prawda?
Sprawy damsko-męskie są trudne i bez obciążenia z jakim ja się borykam. Znając moje szczęście, to człowiek, którego pokocham też będzie miał jakąś przypałową przeszłość... Ale może właśnie się to uzupełni? Bo przecież powinno... Na tym polega miłość, że się uzupełnia, prawda?
Ale póki co to - wszystko jedno niewiadomo... W sytuacji, w jakiej sie znajduję, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać. No to se jeszcze poczekam, nie? Ale czekam i jestem pełna nadziei...
Miałam szukać rzeczy do pracy magisterskiej, a siedzę i piszę notkę. Czy to straszne? Trzymajcie kciuki za to, żeby mi się chciało tak, jak mi się nie chce... Bo nie chce mi się, ale i tak jestem pełna optymizmu i wierzę, że wszystko będzie dobrze. Bo będzie - tak czy siak:) Jestem pełna pozytywnych fluidów i chciałabym je rozprzestrzenić jak najszerzej, także przejmujcie je, przejmujcie i wierzcie razem ze mną, że wszystko będzie dobrze. To chyba będzie moje nowe motto.
Wszystko będzie dobrze!

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz