poniedziałek, 12 listopada 2007

O tym, że ja się do tego nie nadaję...

Do czego? Do niczego. Do wszystkiego. Bo jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, wiecie przecież.
Generalnie frapującą rzeczą jest to, że nie każdy człowiek z nie każdym człowiekiem potrafi się dogadać. Dostrzegam jakiś błąd gramatyczny w poprzednim zdaniu, ale nie umiem go przeredagować, mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi. Przeredagować zdania, nie błędu. What I mean to say is that wczoraj dałam się wrobić strasznie, a właściwie to nie tyle wrobić co... sama nie wiem, jak to opisać. Chodzi o to, że nie miałam udanego wieczoru. Czasem tak jest, że nie masz z kimś wspólnych tematów i tyle. I taki wieczór w towarzystwie takich ludzi zwyczajnie męczy psychicznie. Z resztą łotewer. Sama jestem sobie winna. Generalnie mówienie tego, co się myśli wcale nie jest takie złe, tylko muszę się tego do końca nauczyć chyba. Bo w sumie... w sumie mogłam wcześniej się stamtąd zabrać, prawda?
Doszłam do wniosku, że jestem mentalną trzydziesto- a może nawet czterdziestolatką. Mam do wielu rzeczy podejście jak moja mama na przykład. Nie potrafię się wyluzować i bawić bezmyślnie. Nie potrafię rozmawiać o pietruszce. Nie potrafię pić bez sensu dla samej idei picia. I nie potrafię spędzać wieczorów tak, jak kiedyś. Kiedyś bowiem, na początku studiów taki wieczór był wymarzony niemalże, a teraz właściwie uważam go za stratę czasu. No może nie całkowitą, bo oczywiście wyciągnęłam sobie wnioski i jest to całkiem ciekawa lekcja na dalsze życie. Tym niemniej... Samo to, że już nie potrafię o czymś świadczy.
Wkroczyłam w następny etap życia, kiedy człowiek zajmuje się innymi rzeczami niż picie i palenie i imprezowanie... A ludzie z którymi byłam wczoraj - zwyczajnie nie. I tak naprawdę chyba to nas różniło. A może i coś więcej.
W końcu nigdy nie byłam osobą popularną, cool, fajną i w ogóle. Ludzie zaczynają mnie lubić, jeśli mnie poznają. Ale nie jestem taką osobą do poznania której wszyscy się palą. Przyzwyczaiłam się do tego. A wczoraj przecież siedziałam ze stereotypowym przedstawicielstwem "fajnych ludzi". Nie mówię, że oni nie mają ambicji, planów, że nie są inteligentni, wykształceni, mądrzy. Tylko to nie mój rodzaj ludzi i tyle.
Dziwne. Bo - już kiedyś o tym pisałam - zawsze wydawało mi się, że potrafię się dogadać z każdym, że jestem bardzo elastyczna pod tym względem. Ale kolejny raz okazuje się, że nie. Tym niemniej uważam to za dobry objaw, bo to znaczy, że zaczynam budować w końcu własną zdecydowaną osobowość i nie jestem już kameleonem, który wszędzie się wtopi.
I jakkolwiek jestem padnięta, zmęczona, zdezorientowana, zniechęcona, samotna i w dole głębokim jak Rów Mariański, to wiem, że będzie dobrze. Bo jest coraz lepiej. Prawda?

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz