środa, 21 listopada 2007

O tym, że wszystko wraca, a chwila perferkcji nigdy nie trwa długo...

Miałam naprawdę przecudny weekend. Dawno, zaprawdę powiadam Wam, dawno się tak dobrze się nie bawiłam. To było coś innego - odpoczynek i powrót do dawnych czasów, a jednak niezupełnie tak jak kiedyś. Nie chodzi mi o coś w stylu "powrotu do domu". To raczej kwestia odpowiedniej ilości czasu spędzonego w doborowym towarzystwie. Smutne, ale prawdziwe. Okazało się ile tak naprawdę osób pozostało w tamtych okolicach. Ile osób tan naprawdę warto odwiedzić. Bardzo to tajemnicze.
Zaliczyłam boską imprezę. Zaliczyłam cudny koncert. Generalnie wszystko do przodu. Choć nie obyło się bez zgrzytów. Choć w sumie każda wymówka jest dobra, żeby się nie spotkać.
Żałuję, że niektóre znajomości wygasają w taki sposób. Strasznie mi przykro, że coś co kiedyś nazywałam przyjaźnią ginie tak bez sensu. Gaśnie, a raczej zgasło już. Smutek. Rozumiem, że są pewne rzeczy, których nawet najlepszy przyjaciel nie potrafi pojąć. Ale przecież nie o to chodzi. Nie jest to powód, żeby się odcinać. Zawsze wydawało mi się, że jeśli się wszystko wytłumaczy, postawi sprawę jasno - to można osiągnąć zadziwiająco wiele. A jednak. Odległość robi swoje najwyraźniej. Wydaje mi się, że odczuwanie do mnie żalu jest nie na miejscu. Bo niby dlaczego ja mam się czuć winna, że wyjechałam? Przecież - znacie mnie już trochę. I tak mam wyrzuty sumienia. I nie potrzebuję uświadamiania mi, że opuściłam kogoś, dla kogo byłam jedynym przyjacielem...
Oczywiście to wszystko jest tylko nadinterpretacja faktów z mojej strony. Coś, co sobie uroiłam na podstawie jednej rozmowy i jednego smsa. No i ja też mam paranoję. I ciężko będzie mi się teraz odezwać. A wiem, że to ja muszę, bo ta druga strona się nie pokwapi. Ja wiem, że jest w ciężkiej sytuacji. A w sumie przyjaciele są od tego, żeby pomagać, prawda? Tylko że nic na siłę. Nie będę się pchać ze swoją pomocą tam, gdzie mnie nie chcą. O.
Tak właśnie wyglądam jak piszę zupełnie nie o tym, o czym miałam zamiar. Co więcej wzbudzam w sobie gniew na Bogu ducha winną osobę, żeby rozładować w jakiś sposób emocje, które obudzono we mnie wczoraj.
Czy wiecie, jak ciężko o tym pisać?
Fakt - wszystko kiedyś wraca. Tajemnicze jest to, jak mała rzecz może wiele zmienić w życiu. Sama nie wiem, jak się do tego zabrać. Jeden mail, kilka słów, a burzy w człowieku wszystko, co miał do tej pory poukładane. Śmieszne w sumie. Jakkolwiek smutne też.
A smutne dlatego, że jak zwykle w wyniku serii niefortunnych zdarzeń nie dane nam było, aby doszło do czegoś więcej. Obawiam się, że nasza znajomość pozostanie, tak jak do tej pory, znajomością typowo internetową. Los nie pozwala nam się spotkać. Czy to jakiś znak? Myślę, że tak - jestem zabobonna. Nie mogę się tylko zdecydować na to, czy to dobry czy zły znak:) Zobaczymy co się wykoci.
Choć tak naprawdę to wiem. Usłyszę, a raczej przeczytam znowu tą samą śpiewkę. Że nie, że to nie ma sensu, że nie zda egzaminu i tak dalej... A w ogóle to byłem pijany...
Po alkoholu ludzie piszą prawdę. I to mnie w sumie smuci. Bo wiem, że kiedyś, gdybyśmy sobie pozwolili - mogłoby być między nami coś pięknego, a tak - pozostaje tylko tęsknota za nieznanym.
Mail obudził we mnie uczucia, o których byłam pewna, że ich nie mam. Z których myślałam, że się wyleczyłam. Rozbudził na nowo nadzieję, choć wiem, że płonną. Jakkolwiek wiem, że w sytuacji jaka teraz jest - a jest jeszcze trudniej niż wtedy - ciężko byłoby utrzymać choć namiastkę czegoś więcej niż zwyczajna przyjaźń, to wiem, czuję, że chciałabym go zobaczyć. Choć raz spotkać się i zobaczyć, co będzie. Nawet jeśli miałaby to być jedna burzliwa noc:) Śmieszne-nieśmieszne, ale czuję, że warto by było.
Wiecie, co jest najśmieszniejsze? Najśmieszniejsze jest to, że czuję się milion razy lepiej niż do tej pory, choć doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że moje mrzonki i tęsknoty nie doczekają się spełnienia. Że za miesiąc, może dwa, przejdzie mi. Ale teraz?
Jestem taką istotą, którą przepełniają emocję. Żyję emocjami. Jestem jak akumulator. Mam ogromny potencjał uczuciowy. I strasznie się z tym męczę. Nie wiem, czy to zdrowe, ale czuję się gorzej, kiedy nie jestem w stanie emocjonalnego zaangażowania. Jeśli mój potencjał nie uziemia się, nie kolapsuje na jakiejś osobie - jestem nieszczęśliwa. Zaobserwowałam to niedawno. O wiele lepiej się mam kiedy jestem dla odmiany beznadziejnie i bez wzajemności zakochana, niż wtedy, kiedy nie mam nikogo, o kim mogłabym myśleć i marzyć. Kiedy mam na kogo ukierunkować strumień emocji i pozwolić mu ze mnie odpłynąć. Nawet jeśli w efekcie jest to odpłynięcie w pustą przestrzeń.
I dlatego właśnie - mimo wszystko - czuję się lepiej.
Kto wie? A może jednak okaże się coś innego niż się spodziewam?
Każda decyzja, którą podejmujemy jest najlepsza. I w efekcie wszystko będzie dobrze. I naprawdę w to wierzę. Mówię Wam. Zobaczycie.

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz