poniedziałek, 5 listopada 2007

O tym, że w listopadzie opadają liście...

Czyli generalnie nie mam pomysłu na tytuł, bo w sumie jeszcze nie wiem, o czym mi wyjdzie ten wpis. Czy to straszne?
Forcastfox mówi, że jest przeważnie pochmurno... Piękny mamy w tym roku listopad. Zaraz po Wszystkich Świętych zaczęło się robić mokro i zimno. Złota polska jesień poszła w tak zwane pizdu. Ale w sumie przestało mi to przeszkadzać jakoś. Przyzwyczaiłam się. Weszłam w rutynę i jakoś to leci...
Generalnie niby nic, ale jednak coś. Mam dość marazmu. Pora zacząć robić coś innego niż umartwianie.
Owszem, mam nijakość, ale jakąś taką pozytywną. Może dlatego, że wyszłam z domu i jakoś się ruszyłam. Sama nie wiem. W ciągu weekendu odwiedziłam dwa razy Dworzec Centralny. Nie lubię tam chodzić. Zwłaszcza po zmroku. Jest tam nieprzyjemnie, szczególnie kiedy się robi zimno. Bezdomni, smród i tak dalej. A ja jakoś nie lubię żuli. Boję się ich. Poza tym atakują mnie gołębie. Tym niemniej obie wizyty były konieczne i wynikło z nich samo dobro. Zaliczyłam kilka dobrych uczynków przez ten weekend. Dobrze się z tym czuję, zaprawdę powiadam Wam. Niewątpliwie nie jest kłamstwem, że wyświadczamy ludziom przysługi, żeby się poczuć z tego powodu lepiej. Może nie zawsze jest to świadome, ale mimo to... Każdemu chyba się poprawia samopoczucie, kiedy sprawi komuś przyjemność, kiedy mu pomoże. A najlepiej, kiedy nie oczekuje wcale w zamian żadnej przysługi. Bardzo to tajemnicze, ale altruizm tak naprawdę chyba nie istnieje... Z resztą nie wiem.
Pogodziłam się z tym, co dotarło do mnie ostatnio i już mnie to tak nie przygnębia. Jestem w stanie napisać to bez łez stających w oczach. Nie mam domu... Domu w sensie home. Bo nie czuję sie już u rodziców jak w domu, to trudne do zdefiniowania uczucie. Bo dalej się panoszę i robię wszystko jak do tej pory, ale nie jestem... Nie jestem u siebie. A tu gdzie teraz mieszkam - czuję się bardzo dobrze, akceptacja, samodzielność, swoboda - ale mimo wszystko jestem tu tyko gościem, wynajmuję, to nie jest moje. Nie mam mojego domu. Chyba już o tym pisałam. Następnym razem poczuję się w domu, kiedy założę własną rodzinę. Niecierpliwie czekam na moment, kiedy będę mogła powiedzieć Jestem w domu... Dotarłam do domu... Znalazłam dom... Ale na to przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać. Nic to - jest ok.
Cały dowcip życia polega na tym, że nie da się zrobić backupa... Że wszystkie nasze decyzje są nieodwracalne. Ale przez to są najlepszymi, jakie mogliśmy podjąć. I nie ma co roztrząsać tego, co by było gdyby. I to dobre uczucie. Trzeba się nauczyć dostrzegać jasne strony życia. Doceniać te małe rzeczy. Zdaję sobie sprawę z tego, jak trudne to jest w codzienności. A jednak uczę się tego, bardzo powoli, ale się uczę. A marazm przechodzi. Bo nie da się cały czas trwać w dole. Z dołu jedyna droga prowadzi w górę. I to jest dobre.
Podjęłam postanowienie. Mianowicie - będę robić to, na co mam ochotę. To na co ja mam ochotę. Muszę przestać przejmować się tym, co ludzie pomyślą. Oczywiście w granicach rozsądku... Ale mimo wszystko. Trochę bezwzględności nigdy nikomu nie zaszkodziło.
Dziwne to jest, ale minął pierwszy listopada i jakoś podniosło mnie to na duchu. Choć pogoda taka jakaś smętna, pada, wieje i zimno jest. Niedługo ma spaść śnieg. Nie wiem, czy to dobrze.
A skoro już ten pierwszy listopada wypłynął... Nie obchodziłam Halloween... Nigdy tego nie robiłam chyba. Trick or treat!!! Doprawdy! Nie sądziłam natomiast, że będzie mi tak przykro z powodu braku możliwości odwiedzenia grobów moich bliskich. Naprawdę. Jednak w ramach wynagrodzenia, czy też odbicia sobie tego odwiedziłam Cmentarz Powązkowski i Cmentarz Bródnowski. Pierwszy listopada był piękny. Spadające liście i ostatnie podrygi złotej polskiej jesieni. Na cmentarzach zawsze powinno tak być. Cudowne jest to, że nie poczułam się przygnębiona tymi wizytami, raczej napełniły mnie chęcią życia. I pragnieniem by kiedyś na moim grobie też nieznani mi ludzie zapalali znicze. Nie z obowiązku tylko z pragnienia. Chciałabym być taką osobą, która coś znaczy. Piękne marzenie, nieprawdaż? Chyba każdy po trochu by tak chciał...
Na mojej twarzy gości pogodny uśmiech. Słucham nowej płyty Końca Świata. Wybieram się na koncert za dwa tygodnie. Znowu odwiedzę rodzinne strony. Będzie dobrze. Bo dlaczego miałoby nie być? Zobaczycie.

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz