niedziela, 3 lutego 2008

O tym, że trzeba się zabrać...

Więc postanowiłam się wziąć. Chyba będę chora. Nie wiem, nie chcę być chora. Moja siostra jutro przyjeżdża, trochę się tym martwię. Trochę też nie wiem, co się ze mną dzieje. Jestem niewyspana. Trochę potrzebuję zacząć coś robić. Mam dwa tygodnie. A potem będzie masakra. Nie mogę się zabrać za napisanie tej notki, bo nie wiem, co się z moim życiem stało. Nie wiem, co ze sobą zrobić, gdzie zmierzam i tak dalej.
W pracy się zmienia wiele. Nowe obowiązki, więcej obowiązków, panika. Sesja, trzebaby ją w końcu rozpocząć. Praca magisterska - wypada ją napisać. Życie miłosne? Nie - nadal nie istnieje. Towarzyskie? Sama nie wiem, nie lubię siedzieć w domu, staram się wychodzić, ale nie do końca mi idzie. Napady histerii... Pojawiają się, czy to straszne? Stany lękowe jakoś już mniej.
Ponieważ najwyższa pora zacząć coś robić, kolejny raz się biorę. Mam nadzieję, że lepiej mi pójdzie niż ostatnimi paroma razami. Nawiasem mówiąc, ciekawe, czy to jest po polsku:)
Mam mętlik. Jestem niewyspana. Ogarnął mnie ScarlettO'Haryzm. A powoli zbliża się ten termin, kiedy jutro nie będzie już takie łatwe. I jutro już nie będzie sie dało o tym wszystkim pomyśleć.
Nie wiem, co będzie. Chciałabym się przestać martwić. Chyba zapiszę się na jogę. Może faktycznie coś mi to pomoże? Mam nadzieję. Teraz tylko muszę znaleźć fajną tanią jogę. Oczywiście nie wcześniej niż od marca. Bo teraz mi się nie opłaca, poza tym nie mam czasu. Teoretycznie oczywiście.
Ale dochodzę do wniosku, że może wcale nie jestem taka beznadziejna czasami. I w sumie ponieważ muszę dać radę, to dam. Nie mam innego wyjścia. Pomóżcie. Wesprzyjcie. Ratujcie. Doceńcie.
Jestem.

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz