piątek, 7 marca 2008

O tym, że doba ma tylko 24 godziny, a czasem trzeba spać...

Powiem Wam, że jakoś generalnie ostatnio mi dobrze. Nie wiem, czemu, ale jakoś lepiej mi się dzieje i w sumie humor raczej mi dopisuje i samoocena i wszystko. I nawet się uśmiecham.
Podbudowałam swoje ego wielce. Wrocław to piękne miasto, zwłaszcza zwiedzane z ludźmi, których się lubi. A szanty, które kocham wielce, naprawdę dodają uroku każdemu weekendowi.
Bawiłam się cudownie. Poza tym nic tak nie podnosi samooceny jak maślany wzrok i szczenięce próby zalotów. No każdy by się w końcu złamał. Przynajmniej na jeden wieczór.
Spotkałam siebie w męskim wydaniu, toteż nawet nie próbuję dążyć do związku, ani nawet utrzymywania znajomości. Tym niemniej ciekawe doświadczenie - widzieć, jakie dokładnie myśli przelatują mu przez głowę. Wiedzieć, jak zareaguje i dlaczego. I może trochę straszne w sumie też. Ale bardziej śmieszne.
Teraz, kiedy o tym myślę, przychodzi mi do głowy, że to wcale nie wieczór spędzony w objęciach faceta tak mnie podniósł na duchu, tylko świadomość, że można mieć 27 lat i nie zaznać przyjemności bycia z kobietą. Za duży eufemizm? Ten człowiek jest prawiczkiem. Z premedytacją użyłam czasu teraźniejszego - nie miałam zamiaru nawet przez chwilę próbować zmieniać tego stanu rzeczy... Podnosi mnie na duchu to, że ja nie jestem dziewicą. Dziwne, jak dużą wagę czasem przywiązuje się do takich rzeczy, prawda? Generalnie świadczy to bowiem o tym, że ktoś kiedyś uznał mnie za godną pożądania. To pomaga. Dowodzi, że nie jestem taka beznadziejna, jakby się mogło wydawać. Poza tym jest jeszcze świadomość tego, że właśnie tego wieczoru, w ostatni weekend, ten człowiek patrzył na mnie z pragnieniem w oczach. Można by oczywiście wysnuwać wnioski, że jest tak zdesperowany, że wszytko, co ma biust, wydaje mu się atrakcyjne. Ale jakoś nie chce mi sie w to wierzyć.
Tak więc generalnie czuję się podbudowana i dobrze mi z tym.
A tak poza tym, to mam zaliczenie we wtorek i środę. I standardowo powinnam się zacząć uczyć. Praca absorbuje mnie przez prawie cały dzień i staram się wyłączyć mózg kiedy wracam do domu. Trudno jest się przestawić na naukę. Doba ma tylko 24 godziny, a ja od poniedziałku nie znalazłam jeszcze ani jednego odpowiedniego momentu na to, by usiąść i spróbować się czegoś nauczyć. Wracam do domu styrana i nie mam siły na pracę umysłową. Sama świadomość, że powinnam posiedzieć do północy i się uczyć sprawia, że chce mi się spać. Poza tym: w poniedziałek spałam - odsypiałam weekend; we wtorek siedziałam w pracy do późna i naprawdę nie miałam siły zabierać się za cokolwiek, kiedy weszłam do domu po 20;
wczoraj byłam u przyjaciółki mojej i szefowej. A dziś - siedzę i piszę notkę. Nadrabiam zaległości internetowe. Jutro parapetówa u Agaty:)
Pouczę się w weekend. Przecież zdążę. Wszak jestem zajebista.
Jakoś tak mi lepiej, mimo iż mam wrażenie, że na wszystko brakuje mi czasu. A już przede wszystkim na sen. Sama nie wiem, kiedy się wyśpię. Spróbuję się dziś wcześniej położyć...
Jest jeszcze milion rzeczy, które chciałabym napisać i wspomnieć, ale krążą one w mojej głowie niczym chmura elektronowa i nie jestem w stanie zebrać ich we w miarę spójną wypowiedź w języku polskim. Pozostawmy je zatem.
Niech faktycznie reszta będzie milczeniem.

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz