czwartek, 30 października 2008

O tym, że dzień nie całkiem zmarnowany...

Otóż siedziałam w pracy 12 godzin. Znowu. Jutro koniec miesiąca... Ale też impreza helołinowa... Zobaczymy.
Ważne jest to, że mimo miliardów godzin spędzonych na Marywilskiej, zrobiłam dziś co najmniej dwie konstruktywne rzeczy. Co prawda nie związane z pracą magisterską, ale nie szkodzi. Są też inne ważne w życiu rzeczy. I jestem dziś z siebie zadowolona.
Co z tego, że jutro ostatni dzień miesiąca, jak pojutrze moja pierwsza wolna sobota od miesiąca? Trzeba dostrzegać jasne strony życia, prawda?
A w przyszłym miesiącu plan minimum - napisać pracę. Koniec obijania się, miecz Damoklesa wisi coraz niżej nad karkiem, pora się za siebie wziąć. I co? Będzie lepiej, bo musi...
Niech ten miesiąc się już skończy, proszę...
Boli mnie głowa i pora spać, bo jestem nieprzytomna.

Muszę się zastanowić, za co się przebrać... Może za piękną, bogatą, inteligentną kobietę sukcesu?

Pozdrawiam.

2 komentarze:

  1. z tym przebraniem, to na bank napadnij. I przyjdź z walizką pełną keszu. Co do reszty, mało skomplikowane przebranie sobie wybrałaś.
    Przebierz się za motylka, wytnę Ci skrzydełka wycinakiem 4806 ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A Ty co robisz na necie o tej porze? I czytasz natychmiast moje notki? Doprawdy! ;)
    Raczej przebiorę się za kobietę w piórach... Albo za Zmęczoną Pracownicę Działu Obsługi Klienta, Która Właśnie Zamknęła Miesiąc, Ale Ma Jeszcze Trochę Siły, Żeby Iść Na Imprezę, Choć Bardzo Szybko Odpadnie Albo Uśnie. Kocham Pratchetta.

    Pozdrawiam,
    teneniel

    OdpowiedzUsuń